[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co on chce teraz ze mną zrobić? Będzie mnie borował i nakłuwał, czy tylkoznowu mnie napełni niczym sflaczały balon?Do pomieszczenia wszedł profesor.- Nie mam gorączki! - powiedziała prędko Lillian.- To tylko lekkiepodenerwowanie.Już od tygodnia nie mam gorączki, a i przedtem miałam ją tylkowtedy, gdy byłam podenerwowana.To nie na tle organicznym.Dalajlama usiadł obok niej i przesunął dłoń po jej ciele szukając miejsca, gdziemógłby zrobić zastrzyk.- Przez następnych kilka dni proszę pozostać w swoim pokoju - Nie mogę ciągleleżeć w łóżku.Właśnie od tego dostaję gorączki.Doprowadza mnie to do szaleństwa.- Wystarczy, że zostanie pani w swoim pokoju.A dzisiaj w łóżku - jodynę, siostro,tutaj.Przebierając się w swoim pokoju, Lillian przyglądała się brązowej plamie pojodynie.Następnie wyciągnęła spod bielizny butelkę wódki i nasłuchując odgłosów zkorytarza, nalała sobie kieliszek.Lada chwila powinna przyjść pielęgniarka z kolacją, adzisiaj nie chciała być przyłapana na piciu.Nie jestem jeszcze zbyt chuda, pomyślała stojąc przed lustrem.Przytyłam pół funta.Wielki wyczyn.Z ironicznym uśmiechem przepiła do siebie samej i ukryła zpowrotem butelkę.Z zewnątrz usłyszała wózek z kolacją.Sięgnęła po jakąś sukienkę.- Ubiera się pani? - zapytała pielęgniarka.- Przecież nie wolno pani wychodzić.- Ubieram się, bo wtedy lepiej się czuję.Pielęgniarka pokręciła głową.- Dlaczego nie położy się pani do łóżka? Chciałabym, żeby kiedyś podano jedzeniedo łóżka!- Proszę więc poleżeć w śniegu, aż dostanie pani zapalenia płuc - powiedziałaLillian.- Wtedy będą pani podawać jedzenie łóżka.- Jeśli o mnie chodzi, to nic z tego.Najwyżej bym się przeziębiła i dostała lekkiegokataru.Jest tu jakaś paczuszka dla pani.Wygląda to, że kwiaty.Borys, pomyślała Lillian biorąc białe tekturowe pudełko.- Nie otworzy pani? - spytała zaciekawiona pielęgniarka.- Pózniej.Lillian przez chwilę pogrzebała widelcem w talerzu, po czym kazała zabraćjedzenie.Tymczasem siostra poprawiła jej łóżko.- Nie nastawi pani radia? - zapytała.- Można się trochę rozerwać!- Jeśli chce pani posłuchać, proszę je nastawić.Pielęgniarka zaczęła kręcić gałkami.Pojawił się Zurych z audycją o ConradzieFerdinandzie Meyerze i Lozanna z wiadomościami.Kręciła dalej, i nagle pojawił sięParyż.Jakiś pianista grał Debussy ego.Lillian podeszła do okna i czekała, aż siostra skończy i opuści pokój.Wpatrywałasię w wieczorną mgłę i słuchała muzyki z Paryża, ale nie mogła jej znieść.- Zna pani Paryż? - spytała pielęgniarka.- Tak.- Ja nie.Musi być chyba cudowny!- Kiedy tam byłam, był zimny i ciemny, i ponury, i okupowany przez Niemców.Pielęgniarka roześmiała się.- To przecież dawno minęło.Już parę lat temu.Teraz pewnie wszystko jest takiejak przed wojną.Nie chciałaby pani tam jeszcze pojechać?- Nie - odparła Lillian surowo.- Kto by jezdził do Paryża zimą? Skończyła pani?- Tak, tak, zaraz.Do czego pani tak śpieszno? Przecież w sanatorium nie ma jużnic do roboty. Wreszcie pielęgniarka sobie poszła.Lillian wyłączyła radio.Rzeczywiście,pomyślała, tutaj nie było już nic do roboty.Można było tylko czekać.Czekać, ale na co?Na to, że życie dalej będzie się składać tylko z czekania?Otworzyła pudełko przewiązane niebieską jedwabną wstążeczką.Borys pogodziłsię z tym, że zostanie tu na górze, pomyślała - lub przynajmniej tak mówił.A ja?Rozwinęła cienki papier, który okrywał kwiaty, i w tej samej chwili wypuściłapudełko na ziemię, jakby w środku zobaczyła węża.Wlepiała wzrok w orchidee napodłodze.Znała te kwiaty.Przypadek, pomyślała, obrzydliwy przypadek, to inne kwiaty,nie te same, inne, podobne! Jednocześnie wiedziała jednak, że takie przypadki się niezdarzają, a w wiosce nikt nie miał zapasów tego rodzaju orchidei.Sama takich szukała inie znalazłszy ich, kazała sprowadzić z Zurychu.Policzyła kwiaty na gałązce.Liczba sięzgadzała.Potem zaś dostrzegła, że przy najniższym kwiecie brakuje liścia, i przypomniałasobie, że zauważyła to, kiedy przyszła przesyłka z Zurychu.Nie ulegało już najmniejszejwątpliwości - kwiaty leżące przed nią na dywanie były tymi samymi kwiatami, którepołożyła na trumnie Agnes Somerville.Robię się histeryczką, pomyślała.Wszystko to musi się wyjaśnić; nie objawiły sięjej przecież jakieś kwiaty - widma, ktoś musiał sobie z n zażartować w bardzo brzydkisposób, ale dlaczego? I jak? Jak te orchidee znalazły się z powrotem tutaj? I co miałaoznaczać ta rękawiczka obok, wyglądająca jak martwa poczerniała ręka groznie wystają zziemi, jakby była symbolem jakiejś mafii duchów?Krążyła wokół gałązki, jakby ta rzeczywiście była wężem.Kwiaty nie wydawały sięjej już kwiatami; zetknąwszy się ze śmierci sprawiały teraz niesamowite wrażenie, a ichbiel była bielsza nad wszystko, co do tej pory widziała.Prędko otworzyła drzwi na balkon,chwyciła ostrożnie papier, a przez papier gałązkę i wyrzuciła wszystko na dwór.W ślad zakwiatami wyrzuciła pudełko.Na chwilę wytężyła słuch [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •