[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zostawiamy ją tutaj dla tych, coprzekraczają granicę wyjaśnia. Gotowa?Kiwam głową.Czuję się dużo lepiej teraz, kiedy widać,dokąd idziemy.Gałęzie nad nami tworzą baldachim, któryprzypomina mi sklepienie katedry Zwiętego Pawła, gdziechodziłam do szkółki niedzielnej i słuchałam o atomach,prawdopodobieństwie i o Bożym porządku.Liście szeleszczą iprawdopodobieństwie i o Bożym porządku.Liście szeleszczą idrżą, jak ruchoma patchworkowa zasłona z czerni i zieleni,wprawione w ruch przez niezliczone niewidzialne małestworzenia, które skaczą z gałęzi na gałąz.Czasami światłolatarki odbija się na chwilę w parze błyszczących dzikich oczu,obserwujących nas spokojnie spomiędzy listowia i znikającychzaraz potem w ciemności.To niesamowite.Nigdy wcześniej niewidziałam czegoś podobnego zdumiewa mnie to bujne życie,które rozpiera się, pęcznieje w każdej sekundzie.W dziwnysposób czuję się w tym miejscu taka mała i głupia, jak gdybymstanęła przed obliczem kogoś dużo starszego i mądrzejszego odemnie.Alex idzie teraz pewniejszym krokiem, od czasu do czasuodgina tylko gałąz, żebym mogła pod nią przejść, albo rozsuwakrzaki blokujące nam drogę, w każdym razie nie wędrujemyżadną widoczną dla mnie ścieżką i po kwadransie zaczynam sięobawiać, że kręcimy się w kółko lub brniemy coraz głębiej w lasbez konkretnego celu.Już mam go zapytać, skąd wie, czydobrze idziemy, kiedy zauważam, że co jakiś czas przystaje iomiata latarką pnie drzew, których upiorne, strzeliste kształtyotaczają nas ze wszystkich stron.Na niektórych z nich widniejąślady niebieskiej farby. Ta farba. zaczynam pytającym głosem.Alex spogląda na mnie przez ramię. To nasze drogowskazy odpowiada, a potem dodaje: Wierz mi, lepiej się tu nie zgubić.Potem nagle drzewa po prostu znikają.Jeszcze przedchwilą byliśmy w środku lasu, otoczeni zewsząd drzewami, achwilą byliśmy w środku lasu, otoczeni zewsząd drzewami, ateraz wychodzimy na asfaltową drogę, wstęgę betonu srebrzącąsię w świetle księżyca jak chropowaty jęzor.Jest pełna dziur, popękana i wyboista, więc idziemyzygzakiem, omijając ogromne sterty asfaltowego gruzu.Drogawije się w górę płaskiego wzgórza, a potem znika za jegoszczytem, gdzie majaczy kolejne czarne skupisko drzew. Podaj mi rękę odzywa się Alex.Znowu mówi szeptemi nie wiem czemu, ale to mi odpowiada.Czuję się tak jak nacmentarzu.Po obu stronach drogi rozpościerają się ogromnepolany, porośnięte sięgającą do pasa trawą, której muskanewiatrem zdzbła szepczą i śpiewają, oraz cienkimi, młodymidrzewami, które pośrodku tej otwartej przestrzeni sprawiająwrażenie kruchych i bezbronnych.Leżą tu też, jedne na drugich,ogromne drewniane belki i jakieś kawałki metalu połyskujące wtrawie. Co to jest? pytam szeptem Aleksa, ale w tym samymmomencie w moim gardle rodzi się krzyk, i już rozumiem, jużwiem.Pośrodku pola szumiącej trawy stoi wielka niebieskaciężarówka w nienaruszonym stanie, jak gdyby ktoś przyjechałtutaj na piknik. To była ulica odpowiada Alex.Jego głos twardnieje.Zniszczona w czasie blitzu.W całym kraju są ich tysiące.Wszystkie zostały zbombardowane, zamienione w gruz.Przeszywa mnie dreszcz.Nic dziwnego, iż miałamwrażenie, że idę przez cmentarz.Poniekąd tak jest.Blitz byłroczną kampanią wojenną na długo przed moimi narodzinami,roczną kampanią wojenną na długo przed moimi narodzinami,kiedy moja mama była jeszcze mała.Jej celem było pozbycie sięOdmieńców i wszystkich buntowników, którzy nie chcielizostawić swoich domów i przenieść się do miast.Mamapowiedziała mi kiedyś, że z dzieciństwa pamięta głównie hukbomb i zapach dymu.Mówiła też, że jeszcze przez wiele latswąd spalenizny unosił się po mieście, a każdy podmuch wiatruniósł z sobą warstwę popiołu.Idziemy dalej, a mnie zbiera się na płacz.To miejsce, któremam przed oczami, nie ma nic wspólnego z tym, czego uczonomnie na lekcjach historii [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
. Zostawiamy ją tutaj dla tych, coprzekraczają granicę wyjaśnia. Gotowa?Kiwam głową.Czuję się dużo lepiej teraz, kiedy widać,dokąd idziemy.Gałęzie nad nami tworzą baldachim, któryprzypomina mi sklepienie katedry Zwiętego Pawła, gdziechodziłam do szkółki niedzielnej i słuchałam o atomach,prawdopodobieństwie i o Bożym porządku.Liście szeleszczą iprawdopodobieństwie i o Bożym porządku.Liście szeleszczą idrżą, jak ruchoma patchworkowa zasłona z czerni i zieleni,wprawione w ruch przez niezliczone niewidzialne małestworzenia, które skaczą z gałęzi na gałąz.Czasami światłolatarki odbija się na chwilę w parze błyszczących dzikich oczu,obserwujących nas spokojnie spomiędzy listowia i znikającychzaraz potem w ciemności.To niesamowite.Nigdy wcześniej niewidziałam czegoś podobnego zdumiewa mnie to bujne życie,które rozpiera się, pęcznieje w każdej sekundzie.W dziwnysposób czuję się w tym miejscu taka mała i głupia, jak gdybymstanęła przed obliczem kogoś dużo starszego i mądrzejszego odemnie.Alex idzie teraz pewniejszym krokiem, od czasu do czasuodgina tylko gałąz, żebym mogła pod nią przejść, albo rozsuwakrzaki blokujące nam drogę, w każdym razie nie wędrujemyżadną widoczną dla mnie ścieżką i po kwadransie zaczynam sięobawiać, że kręcimy się w kółko lub brniemy coraz głębiej w lasbez konkretnego celu.Już mam go zapytać, skąd wie, czydobrze idziemy, kiedy zauważam, że co jakiś czas przystaje iomiata latarką pnie drzew, których upiorne, strzeliste kształtyotaczają nas ze wszystkich stron.Na niektórych z nich widniejąślady niebieskiej farby. Ta farba. zaczynam pytającym głosem.Alex spogląda na mnie przez ramię. To nasze drogowskazy odpowiada, a potem dodaje: Wierz mi, lepiej się tu nie zgubić.Potem nagle drzewa po prostu znikają.Jeszcze przedchwilą byliśmy w środku lasu, otoczeni zewsząd drzewami, achwilą byliśmy w środku lasu, otoczeni zewsząd drzewami, ateraz wychodzimy na asfaltową drogę, wstęgę betonu srebrzącąsię w świetle księżyca jak chropowaty jęzor.Jest pełna dziur, popękana i wyboista, więc idziemyzygzakiem, omijając ogromne sterty asfaltowego gruzu.Drogawije się w górę płaskiego wzgórza, a potem znika za jegoszczytem, gdzie majaczy kolejne czarne skupisko drzew. Podaj mi rękę odzywa się Alex.Znowu mówi szeptemi nie wiem czemu, ale to mi odpowiada.Czuję się tak jak nacmentarzu.Po obu stronach drogi rozpościerają się ogromnepolany, porośnięte sięgającą do pasa trawą, której muskanewiatrem zdzbła szepczą i śpiewają, oraz cienkimi, młodymidrzewami, które pośrodku tej otwartej przestrzeni sprawiająwrażenie kruchych i bezbronnych.Leżą tu też, jedne na drugich,ogromne drewniane belki i jakieś kawałki metalu połyskujące wtrawie. Co to jest? pytam szeptem Aleksa, ale w tym samymmomencie w moim gardle rodzi się krzyk, i już rozumiem, jużwiem.Pośrodku pola szumiącej trawy stoi wielka niebieskaciężarówka w nienaruszonym stanie, jak gdyby ktoś przyjechałtutaj na piknik. To była ulica odpowiada Alex.Jego głos twardnieje.Zniszczona w czasie blitzu.W całym kraju są ich tysiące.Wszystkie zostały zbombardowane, zamienione w gruz.Przeszywa mnie dreszcz.Nic dziwnego, iż miałamwrażenie, że idę przez cmentarz.Poniekąd tak jest.Blitz byłroczną kampanią wojenną na długo przed moimi narodzinami,roczną kampanią wojenną na długo przed moimi narodzinami,kiedy moja mama była jeszcze mała.Jej celem było pozbycie sięOdmieńców i wszystkich buntowników, którzy nie chcielizostawić swoich domów i przenieść się do miast.Mamapowiedziała mi kiedyś, że z dzieciństwa pamięta głównie hukbomb i zapach dymu.Mówiła też, że jeszcze przez wiele latswąd spalenizny unosił się po mieście, a każdy podmuch wiatruniósł z sobą warstwę popiołu.Idziemy dalej, a mnie zbiera się na płacz.To miejsce, któremam przed oczami, nie ma nic wspólnego z tym, czego uczonomnie na lekcjach historii [ Pobierz całość w formacie PDF ]