[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiadła przy nim ze skrzyżowanymi nogami.Bez słowa chwycił jej rękę i splótłswoje i jej palce.Księżyc zbliżający się do pełni lekko rozświetlał noc i zamigotałosrebro jej obrączki.- To będzie lepsze życie, Candamirze - powiedziała cicho.- Tak samo sądziliśmy, opuszczając Elasund, a popatrz tylko, cośmy z niegozrobili.- To nie była twoja wina.- To była tak samo moja wina jak Osmunda.Ale właściwie nie ma to jużznaczenia.Dopiero teraz widzę wyraznie, jakim głupcem byłem.Wierzyć, że wszystkobędzie lepiej, dlatego, że ziemia jest lepsza.Ta pewność mnie uśpiła i.Zapomniałem,jak nietrwałe jest wszystko, co ludzie sobie stworzą.Ojciec Osmunda powiedział kiedyś,że żadne szczęście nie może długo trwać, bo bogowie nam je jedynie pożyczają.Doszedłem już dawno do przekonania, że nic nie może długo trwać, ponieważ my samiwciąż biegniemy ku przepaści.Nie wiem też.Czy naprawdę chcę jeszcze raz zaczynaćod nowa.- Ależ tak.Chcesz tego - odparła.Zabrzmiało to żwawo, a w głosie dało się teżusłyszeć uśmiech.- Należysz do ludzi, który po każdej porażce zawsze zaczynają odnowa, aż będą zadowoleni ze swojego dzieła.Taki jesteś, kiedy budujesz dom lub robiszskrzynię, taki jesteś też w innych sprawach.Mówię ci: i tym razem ci się uda.- Skąd u ciebie taka pewność? - zapytał zdziwiony- Ponieważ tym razem zabierasz na pokład swojego statku mniej starego balastu.Teraz wreszcie masz sposobność, o której zawsze marzyłeś: zacząć coś całkowicienowego, nieobciążonego.Wszyscy, którzy płyną z nami, chcą tego samego.Z powątpiewaniem pokręcił głową.- Nawet dwie osoby nigdy nie pragną tego samego.Jakże dwustu ma być tegosamego zdania?- Cóż, przynajmniej zgodni są, co do tego, czego nie chcą.Przyciągnął ją dosiebie i wziął w ramiona.- Tak.Sądzę, że to jest jakiś początek.Następnego ranka jeszcze słońce dobrze się nie wspięło nad góry, gdy wypłynęlipięcioma statkami.Było chłodno - najwidoczniej jesień chciała jednak wreszcie nadejść.Wiał słaby zachodni wiatr i, stosownie ustawiwszy ster, szybko płynęli w dół rzeki,wspomagani przez nurt.Choć nie było wiele pracy przy sterowaniu, Candamir stał przy sterze.Przezchwilę walczył ze sobą, po czym złamał zakaz swojego ojca i spojrzał za siebie.Aąkaprzy osadzie leżała opustoszała w delikatnej porannej mgle.Osmunda na niej nie było.Candamir wiedział, że miał niemądrą nadzieję, a mimo to poczuł rozczarowaniejak jakiś nowy ból.Zacisnął zęby i stanowczo zwrócił wzrok przed siebie.- Mam tylko nadzieję, że ten przeklęty Sakson wciąż żyje i jest tam, gdzie ma być- mruknął pod nosem.Hacon, który tym razem z własnej woli usiadł na pierwszej ławce wioślarskiej,uśmiechnął się do siebie.- Och, nie wyobrażam sobie, żeby płonące niebo i ogniste deszcze wystarczyły,aby go unicestwić.Nie zawiódł się.Dwie godziny po wypłynięciu na otwarte morze wczesnympopołudniem dotarli do zatoki, do której Hacon wysłał Austina.Już z daleka dostrzegliwymachującą obiema rękami małą, szczupłą postać o włosach pszenicznej barwy.Candamir i Hacon wymienili uśmiechy.Nie musieli zarzucać kotwicy, bo Austin wbiegł do morza i popłynął im naspotkanie, jakby nie mógł się doczekać, by znów być wśród nich.Kiedy dotarł do Sokoła , Harald rzucił mu sznurową drabinkę i Austin zręcznie wspiął się na pokład.Zgotowali mu radosne przyjęcie.Nawet ci, którzy nie uznawali jego boga cieśli,byli rozradowani, że widzą go całego i zdrowego.Hacon pełen ulgi wziął go w ramiona,a po krótkim, zakłopotanym wahaniu także Candamir poszedł w ślady brata.- Witaj na pokładzie, Saksonie.Austin uśmiechnął się do niego, ale oczy miał pełne troski.- Miałem nadzieję i modliłem się do Boga, żeby móc jeszcze raz na tym świeciewas zobaczyć.Równocześnie obawiałem się, że nasze spotkanie będzie oznaczało rozłamwaszej społeczności.To budzi mój najgłębszy żal, Candamirze.Ten skwitował tę wypowiedz machnięciem ręki.- Odczujesz ulgę czy rozczarowanie, jeśli ci powiem, że nie ma to nic wspólnegoz tobą?Austin na krótko zwrócił oczy ku niebu.- Zasmuci mnie to, gdyż znów mówisz nieprawdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Usiadła przy nim ze skrzyżowanymi nogami.Bez słowa chwycił jej rękę i splótłswoje i jej palce.Księżyc zbliżający się do pełni lekko rozświetlał noc i zamigotałosrebro jej obrączki.- To będzie lepsze życie, Candamirze - powiedziała cicho.- Tak samo sądziliśmy, opuszczając Elasund, a popatrz tylko, cośmy z niegozrobili.- To nie była twoja wina.- To była tak samo moja wina jak Osmunda.Ale właściwie nie ma to jużznaczenia.Dopiero teraz widzę wyraznie, jakim głupcem byłem.Wierzyć, że wszystkobędzie lepiej, dlatego, że ziemia jest lepsza.Ta pewność mnie uśpiła i.Zapomniałem,jak nietrwałe jest wszystko, co ludzie sobie stworzą.Ojciec Osmunda powiedział kiedyś,że żadne szczęście nie może długo trwać, bo bogowie nam je jedynie pożyczają.Doszedłem już dawno do przekonania, że nic nie może długo trwać, ponieważ my samiwciąż biegniemy ku przepaści.Nie wiem też.Czy naprawdę chcę jeszcze raz zaczynaćod nowa.- Ależ tak.Chcesz tego - odparła.Zabrzmiało to żwawo, a w głosie dało się teżusłyszeć uśmiech.- Należysz do ludzi, który po każdej porażce zawsze zaczynają odnowa, aż będą zadowoleni ze swojego dzieła.Taki jesteś, kiedy budujesz dom lub robiszskrzynię, taki jesteś też w innych sprawach.Mówię ci: i tym razem ci się uda.- Skąd u ciebie taka pewność? - zapytał zdziwiony- Ponieważ tym razem zabierasz na pokład swojego statku mniej starego balastu.Teraz wreszcie masz sposobność, o której zawsze marzyłeś: zacząć coś całkowicienowego, nieobciążonego.Wszyscy, którzy płyną z nami, chcą tego samego.Z powątpiewaniem pokręcił głową.- Nawet dwie osoby nigdy nie pragną tego samego.Jakże dwustu ma być tegosamego zdania?- Cóż, przynajmniej zgodni są, co do tego, czego nie chcą.Przyciągnął ją dosiebie i wziął w ramiona.- Tak.Sądzę, że to jest jakiś początek.Następnego ranka jeszcze słońce dobrze się nie wspięło nad góry, gdy wypłynęlipięcioma statkami.Było chłodno - najwidoczniej jesień chciała jednak wreszcie nadejść.Wiał słaby zachodni wiatr i, stosownie ustawiwszy ster, szybko płynęli w dół rzeki,wspomagani przez nurt.Choć nie było wiele pracy przy sterowaniu, Candamir stał przy sterze.Przezchwilę walczył ze sobą, po czym złamał zakaz swojego ojca i spojrzał za siebie.Aąkaprzy osadzie leżała opustoszała w delikatnej porannej mgle.Osmunda na niej nie było.Candamir wiedział, że miał niemądrą nadzieję, a mimo to poczuł rozczarowaniejak jakiś nowy ból.Zacisnął zęby i stanowczo zwrócił wzrok przed siebie.- Mam tylko nadzieję, że ten przeklęty Sakson wciąż żyje i jest tam, gdzie ma być- mruknął pod nosem.Hacon, który tym razem z własnej woli usiadł na pierwszej ławce wioślarskiej,uśmiechnął się do siebie.- Och, nie wyobrażam sobie, żeby płonące niebo i ogniste deszcze wystarczyły,aby go unicestwić.Nie zawiódł się.Dwie godziny po wypłynięciu na otwarte morze wczesnympopołudniem dotarli do zatoki, do której Hacon wysłał Austina.Już z daleka dostrzegliwymachującą obiema rękami małą, szczupłą postać o włosach pszenicznej barwy.Candamir i Hacon wymienili uśmiechy.Nie musieli zarzucać kotwicy, bo Austin wbiegł do morza i popłynął im naspotkanie, jakby nie mógł się doczekać, by znów być wśród nich.Kiedy dotarł do Sokoła , Harald rzucił mu sznurową drabinkę i Austin zręcznie wspiął się na pokład.Zgotowali mu radosne przyjęcie.Nawet ci, którzy nie uznawali jego boga cieśli,byli rozradowani, że widzą go całego i zdrowego.Hacon pełen ulgi wziął go w ramiona,a po krótkim, zakłopotanym wahaniu także Candamir poszedł w ślady brata.- Witaj na pokładzie, Saksonie.Austin uśmiechnął się do niego, ale oczy miał pełne troski.- Miałem nadzieję i modliłem się do Boga, żeby móc jeszcze raz na tym świeciewas zobaczyć.Równocześnie obawiałem się, że nasze spotkanie będzie oznaczało rozłamwaszej społeczności.To budzi mój najgłębszy żal, Candamirze.Ten skwitował tę wypowiedz machnięciem ręki.- Odczujesz ulgę czy rozczarowanie, jeśli ci powiem, że nie ma to nic wspólnegoz tobą?Austin na krótko zwrócił oczy ku niebu.- Zasmuci mnie to, gdyż znów mówisz nieprawdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]