[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było mało prawdopodob-ne, że ten sam sprawca podłożył ogień i zaatakowałpannę St.John.Dwa przestępstwa, dwóch spraw-ców.Niestety.Lorne wolał proste rozwiązania.- Jest pani pewna, że ten człowiek zmierzał wkierunku Rose Hill?- Tak.I jestem pewna, że tam wróci.- Po co?- Bo nie znalazł tego, czego szukał.- Ma pani na myśli te skandalizujące notatki?173Panna St.John spojrzała na niego z rozbrajającąniewinnością.- Więc pan wie?- Tak.I mówiąc między nami, to nie ja zacząłem,lecz Valerie Everhard.- O co chodzi z tą Valerie Everhard? - Ellis spoj-rzał na nich z nagłym zainteresowaniem.- Nieważne - odpowiedzieli jednocześnie.- O mnie też coś było.- W głosie panny St.Johndzwięczała dobrze wyczuwalna nuta dumy.- Nigdybym nie pomyślała, że Richard Tremain był takiwścibski.- Domyśla się pani dlaczego?- Wolę sądzić, że kierowała nim zwykła cieka-wość, a nie inne motywy.Oczywiście myślała o szantażu, jednak Lorne niewidział w tym żadnego sensu.Po pierwsze, odnale-zione teczki nie kryły w sobie żadnych strasznychtajemnic, tylko wstydliwe szczegóły.Za takie winyłatwo odpokutować.Po drugie, na liście obok ludzibogatych, jak Forrest Mayhew, znalazły się rodzinyw nieustannych tarapatach finansowych, jak Gordi-merowie.Po co szantażować kogoś, komu z trudemstarcza na codzienne zakupy?Chyba że zapłatą nie były pieniądze.Zastanawiał się nad tym przez całą drogę do do-mu.174- Nigdy bym się nie domyślił, że ty i Valerie.-odezwał się Ellis ze wzrokiem utkwionym przed sie-bie.- Było mi jej szkoda.Potrzebowała męskiego za-interesowania.Ellis pokiwał głową, łagodnie pokonując zakręt.- Aha.- Co to miało znaczyć? - zniecierpliwił się Lorne.- Pomyślałem sobie, że teraz jest ci bardzo szko-da tej kobiety.- Kogo? Valerie?- Nie, Evelyn Tremain.- To kwestia lojalności, Chase - mówił Noah.-Wobec rodziny i twojego brata.Chase milczał.Metodycznie, w skupieniu kroiłszynkę na coraz mniejsze kawałki.Wiedział, żewszyscy mu się przyglądają.Noah, Evelyn, bliznię-ta.- Daj spokój, tato - odezwała się Evelyn.- Tawiedzma tak go omotała, że sam pakuje się w pułap-kę.- Evelyn, proszę.- Chase odłożył nóż.- Owinęła cię dookoła palca! Do tego też ma ta-lent.Fakty do ciebie nie docierają.Chcesz wierzyć wjej kłamstwa.175- Chcę wierzyć w prawdę - powiedział ze sztucz-nym spokojem.- A prawda jest taka, że to dziwka!- Evelyn, dość! - osadził ją Noah.Evelyn odwróciła się do niego.- Po czyjej jesteś stronie?- Do cholery, wiesz dobrze, że po twojej.- Więc dlaczego mnie nie popierasz?- Bo w tej rozmowie zapominasz o tym wszyst-kim, czego cię nauczyłem.Zapominasz, czym jestgodność i duma.- Przykro mi, tato, ale to mój mąż został bestial-sko zamordowany.- Spojrzała na stolik przy ścianie.- Gdzie jest wino? Chyba mogę już wypić kieliszek.- Niedługo dojdziesz do siebie - powiedział Noahłagodnie.- I przypomnisz sobie, kim naprawdę je-steś.- Kim jestem? - Wstała z miejsca.- Z każdymdniem przynosi mi to coraz większy wstyd.- Przy-stawiła krzesło do stołu i wyszła.- Ona ma rację, Chase.- Noah wciąż nie traciłpanowania nad sobą.- Jako rodzina musimy trzymaćsię razem.Bez względu na to, jakie przyjemności taMiranda Wood ma do zaoferowania, powinieneś staćprzy nas.Chase spojrzał Noahowi w oczy z całkowitą obo-jętnością, chociaż w środku kłębiło mu się mnóstwo176innych uczuć.A Miranda Wood z pewnością niebyła mu obojętna.Znił o niej przez całą noc.Budziłsię spocony, mając przed oczami ogień, przerażony,że nie może jej odnalezć w ciemnej, wypełnionejdymem studni.Zapadał w sen, a koszmar znowuwracał.Przewracając się z boku na bok, zrozumiałteż dwie rzeczy.Po pierwsze, w obecności Mirandyprzestawał logicznie myśleć.Po drugie, pociągała gocoraz bardziej, a to mogło być niebezpieczne.Bez względu na to, co mówiły mu przeczucia,dowody świadczyły przeciwko niej.Rano wstał z łóżka kompletnie wyczerpany, ale zjasnym umysłem.Wiedział, że nie powinien się doniej zbliżać.- Nie obawiaj się, Noah, nie mam zamiaru się znią więcej spotykać.- Zawsze wiedziałem, że jesteś tym mądrzejszymw rodzinie.Chase wzruszył ramionami.- Mało pochlebny komplement, biorąc pod uwa-gę, że nie ceniłeś specjalnie Richarda.Noah spojrzał na bliznięta.- Nie macie czegoś lepszego do roboty?- Niespecjalnie - powiedział Philip.- To sprzątnijcie ze stołu.- Przecież dobrze o tym wiedzieliśmy - rzuciłaCassie.177- Co wiedzieliście?- %7łe ty i tata nie mogliście się dogadać.- Ty też nie mogłaś się z nim dogadać, młodadamo.- Jak córka z ojcem, a wy rzucaliście się sobie dogardła.Te wrzaski, te wyzwiska.- Dość! - Twarz Noaha zrobiła się purpurowa.-Jak tylko się urodziłaś, wiedziałem, że będą z tobąproblemy.- To chyba rodzinne, prawda?Philip poderwał się z miejsca i wziął Noaha podrękę.- Chodz, dziadku, przejdziemy się.Chciałem ciopowiedzieć, jak mi idzie na Harvardzie.Noah chrząkał przez chwilę z irytacją, po czympodniósł się z krzesła.- Dobrze.Po tym wszystkim muszę odetchnąćświeżym powietrzem.Kiedy wyszli, Cassie spojrzała na Chase'a z iro-nicznym uśmiechem.- Jedna wielka szczęśliwa rodzina.- Co miałaś na myśli, mówiąc o ojcu i dziadku?- Przecież wiesz, że sobą gardzili.- Tego słowa raczej bym nie użył.Z pewnościąnie przepadali za sobą.Normalna rywalizacja mię-dzy teściem a zięciem.- To nie była zwykła rywalizacja.- Cassie zaczę-ła kroić szynkę na równiutkie kawałki.178Chase miał wrażenie, że widzi ją po raz pierwszy.Do tej pory wydawała się bezbarwna, jakby przytło-czona przez starszego brata.Teraz miał przed sobąmłodą kobietę z szeroką szczęką i oczami fretki.Jejpodobieństwo do Noaha było uderzające.Patrzyłamu prosto w oczy.- O co twój ojciec kłócił się z dziadkiem?- O wszystko, tyle że nigdy nic się nie wydosta-wało poza te mury.Tata był dziwny pod tym wzglę-dem.W domu mogliśmy na siebie wrzeszczeć, alekiedy wychodziliśmy za próg, wyglądaliśmy jak ide-alna rodzina.Patrząc na nich z boku, widziało sięnajlepszych kumpli, choć tak naprawdę tata i dzia-dek ciągle ze sobą rywalizowali.- O mamę?- Oczywiście.%7ładen mężczyzna nie mógł byćwystarczająco dobrym mężem ukochanej córeczkiNoaha - rzuciła z ironią.- Nie twierdzę jednak, żebytata jakoś szczególnie się starał.Chase zawahał się, nie wiedząc, jak zadać kolejnepytanie.- Wiedziałaś, że tata miał.romanse?- Od dawna.- Cassie machnęła ręką.- Z wielomakobietami.- Z kim?- Z tą, z tamtą.Nie interesowało mnie to -stwierdziła obojętnie.- Nie byliście sobie zbyt bliscy, prawda?179- Przecież jestem córką.- Wzruszyła ramionami.- Kiedy harowałam jak wół, żeby mieć w szkolepiątki, tata planował wysłanie Philipa na Harvard.ToPhilip miał przejąć gazetę.- Ale jakoś się do tego nie pali.- Zauważyłeś to? Bo tata nie.- Ugryzła kawałekszynki, po czym spojrzała na Chase'a uważnie.- A wy o co się pokłóciliście?- Pokłóciliśmy? - Z trudem powstrzymał się, że-by nie uciec wzrokiem przed jej spojrzeniem.Odrazu by się zorientowała, że coś ukrywa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Było mało prawdopodob-ne, że ten sam sprawca podłożył ogień i zaatakowałpannę St.John.Dwa przestępstwa, dwóch spraw-ców.Niestety.Lorne wolał proste rozwiązania.- Jest pani pewna, że ten człowiek zmierzał wkierunku Rose Hill?- Tak.I jestem pewna, że tam wróci.- Po co?- Bo nie znalazł tego, czego szukał.- Ma pani na myśli te skandalizujące notatki?173Panna St.John spojrzała na niego z rozbrajającąniewinnością.- Więc pan wie?- Tak.I mówiąc między nami, to nie ja zacząłem,lecz Valerie Everhard.- O co chodzi z tą Valerie Everhard? - Ellis spoj-rzał na nich z nagłym zainteresowaniem.- Nieważne - odpowiedzieli jednocześnie.- O mnie też coś było.- W głosie panny St.Johndzwięczała dobrze wyczuwalna nuta dumy.- Nigdybym nie pomyślała, że Richard Tremain był takiwścibski.- Domyśla się pani dlaczego?- Wolę sądzić, że kierowała nim zwykła cieka-wość, a nie inne motywy.Oczywiście myślała o szantażu, jednak Lorne niewidział w tym żadnego sensu.Po pierwsze, odnale-zione teczki nie kryły w sobie żadnych strasznychtajemnic, tylko wstydliwe szczegóły.Za takie winyłatwo odpokutować.Po drugie, na liście obok ludzibogatych, jak Forrest Mayhew, znalazły się rodzinyw nieustannych tarapatach finansowych, jak Gordi-merowie.Po co szantażować kogoś, komu z trudemstarcza na codzienne zakupy?Chyba że zapłatą nie były pieniądze.Zastanawiał się nad tym przez całą drogę do do-mu.174- Nigdy bym się nie domyślił, że ty i Valerie.-odezwał się Ellis ze wzrokiem utkwionym przed sie-bie.- Było mi jej szkoda.Potrzebowała męskiego za-interesowania.Ellis pokiwał głową, łagodnie pokonując zakręt.- Aha.- Co to miało znaczyć? - zniecierpliwił się Lorne.- Pomyślałem sobie, że teraz jest ci bardzo szko-da tej kobiety.- Kogo? Valerie?- Nie, Evelyn Tremain.- To kwestia lojalności, Chase - mówił Noah.-Wobec rodziny i twojego brata.Chase milczał.Metodycznie, w skupieniu kroiłszynkę na coraz mniejsze kawałki.Wiedział, żewszyscy mu się przyglądają.Noah, Evelyn, bliznię-ta.- Daj spokój, tato - odezwała się Evelyn.- Tawiedzma tak go omotała, że sam pakuje się w pułap-kę.- Evelyn, proszę.- Chase odłożył nóż.- Owinęła cię dookoła palca! Do tego też ma ta-lent.Fakty do ciebie nie docierają.Chcesz wierzyć wjej kłamstwa.175- Chcę wierzyć w prawdę - powiedział ze sztucz-nym spokojem.- A prawda jest taka, że to dziwka!- Evelyn, dość! - osadził ją Noah.Evelyn odwróciła się do niego.- Po czyjej jesteś stronie?- Do cholery, wiesz dobrze, że po twojej.- Więc dlaczego mnie nie popierasz?- Bo w tej rozmowie zapominasz o tym wszyst-kim, czego cię nauczyłem.Zapominasz, czym jestgodność i duma.- Przykro mi, tato, ale to mój mąż został bestial-sko zamordowany.- Spojrzała na stolik przy ścianie.- Gdzie jest wino? Chyba mogę już wypić kieliszek.- Niedługo dojdziesz do siebie - powiedział Noahłagodnie.- I przypomnisz sobie, kim naprawdę je-steś.- Kim jestem? - Wstała z miejsca.- Z każdymdniem przynosi mi to coraz większy wstyd.- Przy-stawiła krzesło do stołu i wyszła.- Ona ma rację, Chase.- Noah wciąż nie traciłpanowania nad sobą.- Jako rodzina musimy trzymaćsię razem.Bez względu na to, jakie przyjemności taMiranda Wood ma do zaoferowania, powinieneś staćprzy nas.Chase spojrzał Noahowi w oczy z całkowitą obo-jętnością, chociaż w środku kłębiło mu się mnóstwo176innych uczuć.A Miranda Wood z pewnością niebyła mu obojętna.Znił o niej przez całą noc.Budziłsię spocony, mając przed oczami ogień, przerażony,że nie może jej odnalezć w ciemnej, wypełnionejdymem studni.Zapadał w sen, a koszmar znowuwracał.Przewracając się z boku na bok, zrozumiałteż dwie rzeczy.Po pierwsze, w obecności Mirandyprzestawał logicznie myśleć.Po drugie, pociągała gocoraz bardziej, a to mogło być niebezpieczne.Bez względu na to, co mówiły mu przeczucia,dowody świadczyły przeciwko niej.Rano wstał z łóżka kompletnie wyczerpany, ale zjasnym umysłem.Wiedział, że nie powinien się doniej zbliżać.- Nie obawiaj się, Noah, nie mam zamiaru się znią więcej spotykać.- Zawsze wiedziałem, że jesteś tym mądrzejszymw rodzinie.Chase wzruszył ramionami.- Mało pochlebny komplement, biorąc pod uwa-gę, że nie ceniłeś specjalnie Richarda.Noah spojrzał na bliznięta.- Nie macie czegoś lepszego do roboty?- Niespecjalnie - powiedział Philip.- To sprzątnijcie ze stołu.- Przecież dobrze o tym wiedzieliśmy - rzuciłaCassie.177- Co wiedzieliście?- %7łe ty i tata nie mogliście się dogadać.- Ty też nie mogłaś się z nim dogadać, młodadamo.- Jak córka z ojcem, a wy rzucaliście się sobie dogardła.Te wrzaski, te wyzwiska.- Dość! - Twarz Noaha zrobiła się purpurowa.-Jak tylko się urodziłaś, wiedziałem, że będą z tobąproblemy.- To chyba rodzinne, prawda?Philip poderwał się z miejsca i wziął Noaha podrękę.- Chodz, dziadku, przejdziemy się.Chciałem ciopowiedzieć, jak mi idzie na Harvardzie.Noah chrząkał przez chwilę z irytacją, po czympodniósł się z krzesła.- Dobrze.Po tym wszystkim muszę odetchnąćświeżym powietrzem.Kiedy wyszli, Cassie spojrzała na Chase'a z iro-nicznym uśmiechem.- Jedna wielka szczęśliwa rodzina.- Co miałaś na myśli, mówiąc o ojcu i dziadku?- Przecież wiesz, że sobą gardzili.- Tego słowa raczej bym nie użył.Z pewnościąnie przepadali za sobą.Normalna rywalizacja mię-dzy teściem a zięciem.- To nie była zwykła rywalizacja.- Cassie zaczę-ła kroić szynkę na równiutkie kawałki.178Chase miał wrażenie, że widzi ją po raz pierwszy.Do tej pory wydawała się bezbarwna, jakby przytło-czona przez starszego brata.Teraz miał przed sobąmłodą kobietę z szeroką szczęką i oczami fretki.Jejpodobieństwo do Noaha było uderzające.Patrzyłamu prosto w oczy.- O co twój ojciec kłócił się z dziadkiem?- O wszystko, tyle że nigdy nic się nie wydosta-wało poza te mury.Tata był dziwny pod tym wzglę-dem.W domu mogliśmy na siebie wrzeszczeć, alekiedy wychodziliśmy za próg, wyglądaliśmy jak ide-alna rodzina.Patrząc na nich z boku, widziało sięnajlepszych kumpli, choć tak naprawdę tata i dzia-dek ciągle ze sobą rywalizowali.- O mamę?- Oczywiście.%7ładen mężczyzna nie mógł byćwystarczająco dobrym mężem ukochanej córeczkiNoaha - rzuciła z ironią.- Nie twierdzę jednak, żebytata jakoś szczególnie się starał.Chase zawahał się, nie wiedząc, jak zadać kolejnepytanie.- Wiedziałaś, że tata miał.romanse?- Od dawna.- Cassie machnęła ręką.- Z wielomakobietami.- Z kim?- Z tą, z tamtą.Nie interesowało mnie to -stwierdziła obojętnie.- Nie byliście sobie zbyt bliscy, prawda?179- Przecież jestem córką.- Wzruszyła ramionami.- Kiedy harowałam jak wół, żeby mieć w szkolepiątki, tata planował wysłanie Philipa na Harvard.ToPhilip miał przejąć gazetę.- Ale jakoś się do tego nie pali.- Zauważyłeś to? Bo tata nie.- Ugryzła kawałekszynki, po czym spojrzała na Chase'a uważnie.- A wy o co się pokłóciliście?- Pokłóciliśmy? - Z trudem powstrzymał się, że-by nie uciec wzrokiem przed jej spojrzeniem.Odrazu by się zorientowała, że coś ukrywa [ Pobierz całość w formacie PDF ]