[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Masz wysokie mniemanie o sobie, prawda?- Nie większe niż inni mężczyzni.Emily roześmiała się, wirując w tańcu pośród innych gości.- Możliwe, że Phillip ma rację.Może nie jesteś taki zły.- To największy komplement, jaki mogłem od ciebie usłyszeć.- Kiedy już się pobierzemy, koniecznie musisz wpaść do nas nakolację.- Ależ bardzo chętnie, jak tylko będzie wam pasować.- Porozmawiam z Phillipem, gdy tylko skończy się ten taniec.Gdy to mówiła, kątem oka dostrzegła kołyszące się w tańcu szerokieramiona swojego narzeczonego, który zniknął właśnie w cieniu tarasu,trzymając w ramionach Emmeline Graves. 10.CharlotteCharlotte szla w kaskadach słońca, które wypełniały cały salon, niosącw rękach suknię od Herrery.Podłoga z wiśniowego drewna błyszczałapod jej stopami.W jej sercu nadal panowała ciemność, choć dziś czuła się już lepiej.Minął prawie tydzień, odkąd w Homewood Gourmet ujrzała Tima i jegobyłą narzeczoną.Udało jej się przespać ostatnie dwie noce, uprosiwszyBoga o trochę spokoju.Nałożyła suknię na manekin.Wygładziła ręką atłasowy gorset wkolorze kości słoniowej z ręcznie wyszywaną aplikacją i pełną tiulowąspódnicę.To jeden z jej ulubionych projektów.Nowa klientka wybrała Herrerę - suknia wydawała się wręczstworzona dla niej  i umówiła się na pierwszą przymiarkę na sobotę.Krawcowa Malone & Co., Bethany, zawsze dokładnie sprawdzała suknieprzed spotkaniem z panną młodą.Schodząc na parter, Charlotte wyobrażała sobie minę dziewczyny,kiedy już będzie miała na sobie Herrerę.I jak potem, cała we łzach,zadzwoni do swojego narzeczonego:  Kochanie, znalazłam idealnąsuknię". Dlaczego ona nigdy nie nazywała Tima w jakiś szczególny sposób?%7ładnym czułym słówkiem? Był po prostu Timem.Jeśli ją pamięć niemyliła, on także nie nazywał jej inaczej jak tylko Charlotte lub Char.%7ładnych kochanie, maleńka.%7ładnego skarbie czy złotko.I jeśli miała być ze sobą szczera, a teraz potrafiła się na to zdobyć,trzymała go na dystans, gdyż tak naprawdę wcale nie chciała zrezy-gnować z tego, kim jest - sierotą, która coś w życiu osiągnęła.Ona, Charlotte Malone, sama potrafiła polecieć wysoko i daleko.Niepotrzebowała mężczyzny, rodziny czy ślubu jak z bajki, by udowodnić, żejest kimś ważnym.Udowodniła, że radzi sobie sama i że potrafiłazbudować sobie dobre, bezpieczne, przewidywalne życie, które kochała.Charlotte zatrzymała się przy schodach, gdy zadzwięczał dzwonek idrzwi wejściowe otworzyły się.Zapach róż wdarł się do salonu.- Witamy w Malone & Co.W czym mogę pomóc?Mężczyzna podszedł do niej, mijając wystawę sukni Heidi Eleonory iBray-Lindsay.Próbowała zgadnąć, czy był ojcem panny młodej, czy panamłodego- Pan w sprawie ślubu?- W rzeczy samej.Zatrzymał się przed nią.Od razu zauważyła purpurową koszulę.Jegoniebieskie oczy wyglądały znajomo.Poczuła w żołądku palące ukłucie.Zrobiła krok w tył, gwałtownie łapiąc powietrze.Gdzieś już go spotkała.Tylko gdzie?- Otworzyłaś już kufer? - zapytał.- Słucham? - Charlotte wsunęła się za kontuar i poczuła jedwabisty,chłodny strumień powietrza, który uderzył ją w pierś i zbił z nóg.- Kufer.Z aukcji.Czy już go otworzyłaś?- To pan mi sprzedał kufer? - Uśmiechnęła się niepewnie, trzymającrękę na brzuchu.Jak mogła zapomnieć tego dziwacznego małegomężczyznę? - Nie, nieee.Zamek jest zaspawany. - To prawda, ale skarb wart jest ocalenia.- Skarb? Trudno ten kufer nazwać skarbem.- Charlotte potarła rękomaramiona, po których rozszedł się chłód.Kiedy padło słowo  ocalenie",poczuła je.- Czy mogę zapytać, dlaczego jest pan tak zainteresowany tymkufrem? Należał do pana? Do kogoś z pańskiej rodziny?- W pewnym sensie.- Mężczyzna krążył po sklepie z rękomaściągniętymi za plecami i przyglądał się sukniom przy ścianie.- Wy-jątkowe sukienki.Zliczne.- Czy pana córka wychodzi za mąż?Podeszła do niego z wizytówką w ręce.Spojrzał na nią uprzejmie ioddalił się, nie biorąc kartki z jej ręki.Charlotte stuknęła krawędziąwizytówki w opuszki swoich palców.- Tak.- Zerknął na nią przez ramię.- Czas na pannę młodą.- Czas na pannę młodą? - Charlotte zaśmiała się cicho.Cóż zaniecodzienne określenie.- Mam taką nadzieję.Mogłabym na tymskorzystać.Proszę powiedzieć córce, że z radością.Może pan powtó-rzyć swoje nazwisko?- Moja córka słyszała o tym salonie.Całkiem dużo o nim wie.Kiedymówił, dreszcz przeleciał jej po nogach.Jakby go znała.Jakby on znał ją.Ale to niemożliwe.- Jak ma na imię pańska córka? Może mam ją w kartotece?- Charlotte - powiedział podchodząc do niej z wyciągniętą ręką.- Jatylko chciałem zapytać o kufer.Dobrze było cię zobaczyć.Ich dłonie pasowały do siebie, jakby spotkały się już setki razy.Dreszcz przebiegł po całym jej ciele, a ciepło owładnęło jej duchem.Czuła się.Poznana.Trzasnęły tylnie drzwi i na twardej podłodze zastukały kroki Dixie,mówiące  Kochanie, już jestem".Zatrzymała się przy Charlotte, któraodwrócona do okien, patrzyła, jak mężczyzna wychodzi. - Wow, co za purpura.Można oślepnąć.- Dixie zastukała w okno.-Koleś, era disco się skończyła.To nie lata siedemdziesiąte.Odwróciła się w stronę salonu, a jej sylwetka przecięła promienieświatła wpadające przez okna.- Nie jestem pewna, ale to był chyba facet, który sprzedał mi kufer naaukcji.Ale, Dix.- Charlotte znów przycisnęła rękę do brzucha.- Wydajemi się, że chyba właśnie spotkałam swojego ojca.W świetle lamp i przy dzwiękach muzyki Charlotte rozłożyła na-rzędzia na podłodze pokoju.Młotek i śrubokręt od Dix.Piłę (Dixietwierdziła, że może się przydać) i wiertarkę.- Dix, nie wiem, jak używa się wiertarki. A co tu trzeba wiedzieć? Po prostu wyceluj tym wiertełkiem w tenzaspawany zamek, zrób wrr, wrr, i masz dziurę.- Dixie gestamiwspomagała swoje instrukcje, jakby chciała pokazać, że to proste jak- Ale dziura nic mi nie da.Nadal będę mieć zalutowany metal.Charlotte wzięła do rąk wiertarkę i pochyliła się nad kufrem,by przyjrzeć się zamkowi.- No cóż, może jednak będziesz musiała wywiercić dziurę, żeby tootworzyć.- Jared - Charlotte spojrzała na lekarza siedzącego na krawędzi łóżka -czy potrzebna mi wiertarka?Podniosła wiertarkę w kierunku Doktora Ciacho, który wciąż miał nasobie niebieskie szpitalne ubranie i wyglądał, jakby był gotów zapaść wsen zimowy.- Char ma rację, Dix.Wiertarka na nic jej się nie przyda.Przepraszam,że więcej ci nie pomogę, ale za kilka godzin muszę wracaćdrut. do szpitala i miałem nadzieję, że moje kochanie uszykuje mi jakieśżarełko, a ja się w tym czasie zdrzemnę.Charlotte odwróciła się, żeby spojrzeć na Jareda.Moje kochanie.Ajednak.Ci, którzy się kochają, mają pieszczotliwe imiona dla siebie.Onai Tim nie mieli.- Oczywiście, złotko.- Dixie wstała z podłogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •