[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastanawiałam się, jak mo\na to wykorzystać.Nic nie przychodziło mi do głowy, aleprzecie\ byłam osłabiona, chora i obolała, a kipiąca we mnie złość wydawała się zakłócaćlogiczne rozumowanie.Następne wrota otworzyły się z trzaskiem.Hydrauliką pomyślałam.Pewniemogłabym dać sobie radę z urządzeniami hydraulicznymi.Ale nie w tej chwili.Wartownik otworzył usta, kiedy się poruszyłam.- Kula w łeb, tak, wiem - powiedziałam.- Spróbuj celować w sam środek czaszki. Bardzo bym nie chciała ginąć powoli i zmuszać cię do zmarnowania drugiego naboju.Na to wreszcie się przymknął.Uliczki wewnątrz obozu były czyste i rozmieszczone w przemyślany sposób.Nie byłona nich widać \ywej duszy, choć dostrzegłam poruszenie za zasłonami i \aluzjami, kiedy zrykiem silnika mijaliśmy domy i budynki przypominające koszary.Było tam stosunkowomało zieleni, z wyjątkiem małego parku w samym centrum obozowiska, z trawą i kilkomawysokimi sosnami.Ach, powinnam jeszcze wspomnieć o placu zabaw.Zobaczyłam na nim huśtawki ipiaskownice.Stanowiło to kolejny dowód, o ile ktoś takiego jeszcze potrzebował, \e w tymurządzonym na wojskową modłę obozowisku znajdują się dzieci.Za parkiem stał inny budynek - niepodobny do pozostałych.Perłowobiały, niemalnaturalny w swoich kształtach.Mignął mi tylko przed oczami, ale to, co ujrzałam,zaniepokoiło mnie.To coś wywołało we mnie echo jakichś dawnych wydarzeń.Czegoś, co nie zaszło tutaj, w tym miejscu.D\ip zatrzymał się przed nijakim betonowym gmachem.- Nie ruszać się - rzucił do mnie wartownik, wysiadając z wozu.Nie odrywał ode mniewzroku.Roztropnie nie zbli\ał się do mnie, tylko nieustannie trzymał mnie na muszce, gdydwóch innych wartowników ściągało mnie z siedzenia na ziemię.Nie stawiałam oporu, ale inie wypełniałam ich poleceń, bo ledwo mogłam iść.Betonowy gmach okazał się więzieniem, a wewnątrz znajdowały się pojedyncze celeze wzmocnionym stropem i podłogą.To, jak pomyślałam, miało udaremnić uwięzionymStra\nikom korzystanie z mocy, jednak mimo masywnych drzwi zawsze dało się znalezćjakąś szczelinę, jakąś lukę.Trudno było zakuć w łańcuchy Stra\nika Ziemi.Wyczułam znajomą moc i poderwałam nagle głowę, która ju\ mi powoli opadała.- Luis?Przebywał w pierwszej krypcie, jaką minęliśmy.Przez judasza w drzwiach, obokktórych przechodziliśmy, dostrzegłam znajomy błysk jego piwnych oczu.- Cassiel? - mówił powoli i niepewnie.- Dobrze się czujesz?- Nie - odpowiedziałam.Zwiadomość, \e on jest tutaj i \yje, przepełniła mnie niespodziewaną słodką i o\ywcząulgą.Tamci zamknęli mnie w pomieszczeniu sąsiadującym z celą Luisa, które było naprawdęponure - gładka podłoga, gołe ściany, toaleta z nierdzewnej stali w kącie oraz zlew z kranem.W rogu le\ał zwinięty materac.I nic poza tym.Zupełnie nic. Nie rozwiązali mnie, wobec czego zastanawiałam się powa\nie, jak niby miałamkorzystać z tych udogodnień, które mi tak hojnie zaoferowali, lecz wreszcie usłyszałam cię\kiszczęk mechanizmu zamka i do pomieszczenia wkroczyła Stra\niczka Ziemi.Była wysoka, surowa, z krótkimi brązowymi włosami i zaciętymi ustami, i miałabardzo nieprzyjemną minę, zdradzającą, \e ja sama oraz wszystko, co się ze mną kojarzyło -cokolwiek mogło to być - wywoływało w tej kobiecie głęboką pogardę.Miała na sobie typo-wo wojskowy, oliwkowozielony kombinezon zapinany z przodu na zatrzaski; o dziwo, na jejstroju nie było \adnych dystynkcji.Wcześniej zawsze sądziłam, \e ludzie czują się zmuszenido wyró\niania się za sprawą insygniów.Rzuciła na posadzkę ciasno zaplecione zawiniątko i zakręciła w powietrzu palcem.- Obrócić się.Wykonałam pełny obrót, szurając stopami, i w końcu znowu stając twarzą do niej.Przewróciła oczami.- Nie tak, idiotko, stań do mnie tyłem.- No to wyra\aj się precyzyjnie.Kiedy stanęłam zwrócona do niej plecami, podeszła w kilku szybkich, zwinnychkrokach i poczułam, jak trzaska plastikowy pasek, który krępował mi nadgarstki.Stra\niczkaodstąpiła, trzymając w ręku resztki więzów.- W porządku - powiedziała.- Rozbieraj się.Zdejmuj wszystko.Jeśli była to ludzka próba sprawienia, bym poczuła się skrępowana lub upokorzona, tonic nie dała.Jedyny problem z rozebraniem się do naga stanowił dla mnie fakt, \e trudno mibyło schylać się i wyprostowywać bez wywoływania nowej fali potwornego bólu w boku.Kiedy ju\ zdołałam zdjąć ubranie - ona mi w tym nie pomogła - Stra\niczka znów sięzbli\yła.- Unieś ramiona - za\ądała i pochyliła się, by obejrzeć ranę na moim boku.-Paskudna.Czy zrobił to jeden z naszych pupilków?- Pupilków? - powtórzyłam.- Wyrzutków - wyjaśniła.- Wynajdujemy im jakieś zajęcia.Stój bez ruchu.Nie powiedziała  zaboli , bo, jak podejrzewałam, mało ją to obchodziło.Przytrzymałam się dłonią ściany, rozpaczliwie usiłując nie skamleć pod wpływem \rącegobólu, gdy kobieta dotykała rany.Spojrzała z zadowoleniem.- Wdała się infekcja - stwierdziła.- Uszkodzenie wątroby i kilku naczyńkrwionośnych.Spróbuję coś z tym zrobić.Postaraj się nie wrzeszczeć. Przyło\yła rękę do rany i przekonałam się, \e nie wszyscy Stra\nicy Ziemi, którzypotrafią leczyć, powinni się tym zajmować.Najwyrazniej nie miała pojęcia, ile bólu misprawią a obchodziło ją to jeszcze mniej.W końcu nie mogłam ju\ powstrzymać krzyku.Poczułam się tak, jakby wlała mi w ranę wrzącą lawę.Wydusiwszy ze mnie wrzask - na czym, zdaje się, właśnie jej zale\ało - Stra\niczkazamknęła ranę i odsunęła się, by z podziwem przypatrzeć się swojemu dziełu.Nie było onomistrzowskie: placek zaczerwienionej skóry wielkości dłoni i grudowata blizna.- Powinnaś się w tym podszkolić - rzuciłam.Nie przekazała mi ani trochę mocypoprzez kontakt, co najwy\ej doprowadziła do odtworzenia utraconej przeze mnie krwi.Wrzeczywistości leczenie, jakie zastosowała, osłabiło mnie jeszcze bardziej, a nie wzmocniło, iuznałam, \e taki właśnie był jej zamiar.Pod wpływem tego miałam się nie rozchorować i nieumrzeć, ale zrobiłam się zbyt słaba, aby stanowić potencjalne zagro\enie.Obna\yła zęby - nie określiłabym tego jako uśmiech - i kopnęła w moją stronęzawiniątko.- Ubierz się - poleciła.- Chyba \e wolisz pozostać goła.Ja mam to gdzieś.Wyszła zabierając moje stare ubranie i zamykając za sobą pancerne drzwi.Kucnęłam ipodniosłam pakunek.Rozplatałam go; zawierał cieniutki kombinezon w kolorzejaskrawo\ółtym, odblaskowym, i zwykłą bawełnianą bieliznę, skarpetki oraz parę nędznychbutów z napisem  Więzień na podeszwach.Nie było stanika, ale poniewa\ byłam chuda, nieprzejęłam się tym.Sama sporządziłabym sobie ubranie, gdybym miała siłę, ale brakowało mi jej, pozatym panował chłód.W celi było zimno jak w jakiejś pieczarze.Albo w krypcie.Wyobraziłamsobie, jak oni pieczętują tę celę i odchodzą, pozostawiając mnie, abym się zagłodziła wosamotnieniu.D\inn uznałby to za coś frustrującego i nudnego.Dla człowieka oznaczało to jednak śmierć.Ubranie nie dawało ciepła, ale poczułam się w nim mniej słabowita - zdaje się, \etrochę przeceniałam to, jak ludzkie ciało wpływa na moje odruchy.Ludzie w obecnej dobie,w obowiązującej kulturze, potrzebowali okryć, by czuć się względnie bezpiecznie.Gdy rozwinęłam materac, znalazłam w nim zło\ony cienki koc i małą poduszkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •