[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Przykoniach! Prędzej! Prędzej!- Biegnijcie! Gońcie! - wołał Omar.- Ja muszę pozostać przysidim, który nie może ani stać, ani chodzić!- Mogę, bo muszę! - odpowiedziałem, podczas, gdy inni pobie-gli.- Spróbuj mój drogi, efendi! Ja ci pomogę.Podniósł mnie i przy jego pomocy mogłem się z wolna poruszać.Im dłużej chodziliśmy tym bardziej polepszał się mój stan.Głowaprzestała mnie boleć, w nogach odzyskałem władzę.Gdydotarliśmy do miejsca, na którym zostawiłem Halefa przykoniach, ujrzeliśmy go.Leżał na ziemi z zakrwawioną głową.Koni przy nim nie było.Fakt ten przywrócił mi momentalnie siły.Oswobo-dziłem się spod opieki Omara i rozkazałem jednemu zHaddedihnów:- Biegnij natychmiast na północny kraniec ruin i zobacz, czyMutefikowie z końmi bardzo się oddalili?Sam uklęknąłem przy Halefie, by go zbadać.Leżał mocnoogłuszo-ny, a silnie krwawiąca rana nie była na szczęścieniebezpieczna.Mogłiśmy więc bez troski czekać na ocknięcie sięnieboraka. I~raz dopiero spostrzegłem, że brakowało jednego znas.- Gdzie jest Mesud? - zapytałern.- Nie widzę go!- Sidi! Miałeś rację kilkakrotnie go ostrzegając, - odpowiedziałOmar.- Mesud, brat mojej żony nie żyje.Zakłuły go ibrabowały te przeklęte psy, Muntefikowie!- O Boże! Czy to prawada?- Tak! Znalezliśmy jego zwłoki.238-Przeczułem to, gdy usłyszałem wasze krzyki.Niestety niezwrócił uwagi na moją przestrogę.- Na jego nieszczęście.Podczas, gdy klęczeliśrny zatopieni wmodlitwie do Ibn Rissa, bodaj by się nie narodził, szejk zwabiłbied-nego Mesuda pod jakimś pozorem w ustronne miejsce.Usłyszawszy nagle jego głos wołający pomocy, pospieszyliśmynatychmiast.Szuka~ liśmy go, aż wreszcie znalezliśmy w kałżykrwi.Serce miał przeszyte nożem! Pieniędzy nie było!Poczęliśmy krzyczeć ile tchu w piersiach i pospieszyliśmy kukoniom. Ib spłoszyło morderców i uratowało ci życie.Jedn~koni uciekli.- Tymczasem, lecz nie na zawsze, możesz mi ufać.Nie opuścirnySzatt el Arab, zanim nie wyr8wnamy rachunku z szejkiem Abdel Kahirem! Gdzie leży Mesud ben Hadżi Szukar? Prowadzciemnie do niego.Dwaj Haddedihnowie usiedli przy Halefie, pozostali poszli zamną.Minęliśmy miejsce na którym mnie znaleziono i przyszłomi tutaj raptem na myśl, że zostawiłem swe strzelby.Leczniestety, nie było ich! Zniknęly jak kamfora.Muntefikowie zrozkoszą skorzystali z tego, że przypadek rzucił w ich ręce czarodziejskie strzelby.Była to dla mnie ciężka strata, jednakzacisnąłem zęby i postanowiłem nie cofać się przed niczym, byleje odzyskad.Stało się to dla mnie kwestią życia i śmierci! Nicinnego nie zdążyli Muntefikowie zabrać, gdyż spłoszyły ich krokiHaddedihnów, biegnących mi na pomoc.Doszliśmy do miejsca,gdzie leżał martwy Mesud.Cios przeszył mu serce, kieszenienaturalnie opróżnili Muntefikowie.Omar ben Sadek spoglądałponuro na zwłoki; umaczał palce prawej ręki we krwi zabitego,podniósł ją w górę i rzekł:- Efendi, wiem, że zwykłeś postępować łagodnie.Ja też złożyłemprzysięgę, że nigdy nie zabiję mordercy.Było to na solnejpowłoce szttu, pod którą na wieki zniknął mój nieszczęśliwyojciec.Zemstę swą ograniczyłem wtedy do zabrania światłaoczom zbrodniarza; życie mu darowałem. I~raz jednak nie dammiłosierdziu przystępu.Muszę239 zanurzyć swą rękę we krwi Abd el Kahira, jak umoczyłem jąwe knvi Mesuda! Czy chcesz mi pomóc, sidi?Pomóc w zemście, w morderstwie? Ja chrześcijanin? Nigdy.Pomoc swą jednak mogłem mu przyrzec, wiedziałem bowiem, żenie szejk był zbrodniarzem.Mesuda zabili jego ludzie, dlategoodpowiedziałem:- Dobrze! Szejk umrze, jeśli jest mordercą.Muszę go odnalezć!Chętnie narażę życie, by odzyskać karabiny.Wróciliśmy do przytomnego już Halefa, który trzymając swą obo-lałą głowę w dłoniach, zawołał do mnie:- O, sidi! Co się stało? Fraszka to, że mi w głowie szumi i mruczy,jak mruczał duży niedzwiedz, zastrzelony przez nas przychałupie węglarza.Fraszka i marność nad marnościami, gdyżwiem, że to przejdzie, lecz Mesud nie żyje, a ciebie prawiezabito! Skonałbym z bólu po twej starcie; Hanneh najlepsza zkobiet zostałaby smutną wdową, a Kara, syn mój, biednymsierotą! I temu wszystkiemu win-nien jest szejk, morderca irabuś! Allach ześle go do tej części Gehen-ny, gdzie upał jestsilniejszy, niż żar słońca w południe, a roztopiony ołów takzimny, że go musz~ą gotować!- Jest gorzej niż sądzisz, Halefie! Ci zbóje zabrali mi sztucer iniedzwiedziówkę!Skoczył jak oparzony, zapomniawszy o bólu i po prostu ryknął:- Twoje karabiny, którym tyle razy zawdzięczaliśmy życie? Tębroń niezrównaną?! Czy to być może, sidi?- Niestety, tak.-Niech Allach zaczeka z wysłaniem szejka do Gehenny tak długo,dopóki nie odbierzemy naszych strzelb! Wszak nie zostawiszich tym łotrom?241- Naturalnie, że nie!- Słusznie, słusznie, sidi! Niedzwiedziówka i sztucer Henry egotowarzyszyły nam w wędrówkach po wszystkich krajach iwszystkich ludach świata! A kiedy zagrzmiał ich głos, zawszeuśmiechało się nam ich zwycięstwo! Czym jesteśmy bez nich?Kalekami bez rąk, bez nóg, ptakami bez skrzydeł, fajkami bezognia! Musimy je odebrać, musimy! Wydostaniemy je choćbyspod ziemi! A skoro będą w naszych rękach, uxaczę tego Abd elKahira szturchańcem nieco mocniejszym od tego, którym mniepoczęstował! Nie ocknie się po nim tak pxędko, jak ja po jegoupominku!- Dlaczego nie czuwałeś baczniej, Hałefie? Wiedziałeś przecież,że mu nie ufam!- o, ten psi syn był tak życzliwy i usłużny, że po prostu zabolałamnie twoja podejrzliwość w stosunku do niego!- Rozumiem teraz jego postępowanie.Oddał Mesuda w ręceswych ludzi, a sam powrócił niezauważony przez zatopionychw mod-litwach Haddedihnów, aby złowić ciebie i mnie w tesame sidła.Zastał tyIko ciebie i natychmiast skorzystał zesposobności.Mnie chciał zastrzelić, z twojej własnej strzelbygdy będę powracał.Uniknąłem śmierci jedynie przez upadek zmuru w sam środek Muntefików, a potem Haddedihnowiepokrzyżowali jego zamiary.Ale niestety nie mamy koni imusimy powrócić do Bassory pieszo.- Zb bardzo zle.Gdybyśmy mieli konie nic by nie stało na prze-szkodzie ruszyć natychmiast śladami tych-łotrów.Dopędzenieich byłoby sprawą kilku godzin.- I tak ich znajdziemy, nie ruszając się z miejsca.Wiemy jak sięnazywają i kim są, więc nie mogą zniknąć bez śladu.Skorotylko staniemy w Bassorze, udamy się do mutessarifa ipowiemy mu o wszystkim.Musi nam pomóc!- Pomoże jeśli zechce.Allach taczy wiedżteć!- Musi 2eChcieć! Pxzedstawię, rnu, że stoję w cieni~ pady szacha.Czy powróciłeś już do sił na tyle, by móc ruszyć z nami?242- O wyzdrowiałem natychmiast, gdy usłyszałem o kradzieżytwych strzelb.Możemy iść.- Dobrze, lecz przy zabitym zostawimy wartę.Mutessarif przyśleswych urzędników, żeby zbadać sprawę.Powrócimy więc zludzmi wielkorzadcy, by wyprawić pogrzeb [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.-Przykoniach! Prędzej! Prędzej!- Biegnijcie! Gońcie! - wołał Omar.- Ja muszę pozostać przysidim, który nie może ani stać, ani chodzić!- Mogę, bo muszę! - odpowiedziałem, podczas, gdy inni pobie-gli.- Spróbuj mój drogi, efendi! Ja ci pomogę.Podniósł mnie i przy jego pomocy mogłem się z wolna poruszać.Im dłużej chodziliśmy tym bardziej polepszał się mój stan.Głowaprzestała mnie boleć, w nogach odzyskałem władzę.Gdydotarliśmy do miejsca, na którym zostawiłem Halefa przykoniach, ujrzeliśmy go.Leżał na ziemi z zakrwawioną głową.Koni przy nim nie było.Fakt ten przywrócił mi momentalnie siły.Oswobo-dziłem się spod opieki Omara i rozkazałem jednemu zHaddedihnów:- Biegnij natychmiast na północny kraniec ruin i zobacz, czyMutefikowie z końmi bardzo się oddalili?Sam uklęknąłem przy Halefie, by go zbadać.Leżał mocnoogłuszo-ny, a silnie krwawiąca rana nie była na szczęścieniebezpieczna.Mogłiśmy więc bez troski czekać na ocknięcie sięnieboraka. I~raz dopiero spostrzegłem, że brakowało jednego znas.- Gdzie jest Mesud? - zapytałern.- Nie widzę go!- Sidi! Miałeś rację kilkakrotnie go ostrzegając, - odpowiedziałOmar.- Mesud, brat mojej żony nie żyje.Zakłuły go ibrabowały te przeklęte psy, Muntefikowie!- O Boże! Czy to prawada?- Tak! Znalezliśmy jego zwłoki.238-Przeczułem to, gdy usłyszałem wasze krzyki.Niestety niezwrócił uwagi na moją przestrogę.- Na jego nieszczęście.Podczas, gdy klęczeliśrny zatopieni wmodlitwie do Ibn Rissa, bodaj by się nie narodził, szejk zwabiłbied-nego Mesuda pod jakimś pozorem w ustronne miejsce.Usłyszawszy nagle jego głos wołający pomocy, pospieszyliśmynatychmiast.Szuka~ liśmy go, aż wreszcie znalezliśmy w kałżykrwi.Serce miał przeszyte nożem! Pieniędzy nie było!Poczęliśmy krzyczeć ile tchu w piersiach i pospieszyliśmy kukoniom. Ib spłoszyło morderców i uratowało ci życie.Jedn~koni uciekli.- Tymczasem, lecz nie na zawsze, możesz mi ufać.Nie opuścirnySzatt el Arab, zanim nie wyr8wnamy rachunku z szejkiem Abdel Kahirem! Gdzie leży Mesud ben Hadżi Szukar? Prowadzciemnie do niego.Dwaj Haddedihnowie usiedli przy Halefie, pozostali poszli zamną.Minęliśmy miejsce na którym mnie znaleziono i przyszłomi tutaj raptem na myśl, że zostawiłem swe strzelby.Leczniestety, nie było ich! Zniknęly jak kamfora.Muntefikowie zrozkoszą skorzystali z tego, że przypadek rzucił w ich ręce czarodziejskie strzelby.Była to dla mnie ciężka strata, jednakzacisnąłem zęby i postanowiłem nie cofać się przed niczym, byleje odzyskad.Stało się to dla mnie kwestią życia i śmierci! Nicinnego nie zdążyli Muntefikowie zabrać, gdyż spłoszyły ich krokiHaddedihnów, biegnących mi na pomoc.Doszliśmy do miejsca,gdzie leżał martwy Mesud.Cios przeszył mu serce, kieszenienaturalnie opróżnili Muntefikowie.Omar ben Sadek spoglądałponuro na zwłoki; umaczał palce prawej ręki we krwi zabitego,podniósł ją w górę i rzekł:- Efendi, wiem, że zwykłeś postępować łagodnie.Ja też złożyłemprzysięgę, że nigdy nie zabiję mordercy.Było to na solnejpowłoce szttu, pod którą na wieki zniknął mój nieszczęśliwyojciec.Zemstę swą ograniczyłem wtedy do zabrania światłaoczom zbrodniarza; życie mu darowałem. I~raz jednak nie dammiłosierdziu przystępu.Muszę239 zanurzyć swą rękę we krwi Abd el Kahira, jak umoczyłem jąwe knvi Mesuda! Czy chcesz mi pomóc, sidi?Pomóc w zemście, w morderstwie? Ja chrześcijanin? Nigdy.Pomoc swą jednak mogłem mu przyrzec, wiedziałem bowiem, żenie szejk był zbrodniarzem.Mesuda zabili jego ludzie, dlategoodpowiedziałem:- Dobrze! Szejk umrze, jeśli jest mordercą.Muszę go odnalezć!Chętnie narażę życie, by odzyskać karabiny.Wróciliśmy do przytomnego już Halefa, który trzymając swą obo-lałą głowę w dłoniach, zawołał do mnie:- O, sidi! Co się stało? Fraszka to, że mi w głowie szumi i mruczy,jak mruczał duży niedzwiedz, zastrzelony przez nas przychałupie węglarza.Fraszka i marność nad marnościami, gdyżwiem, że to przejdzie, lecz Mesud nie żyje, a ciebie prawiezabito! Skonałbym z bólu po twej starcie; Hanneh najlepsza zkobiet zostałaby smutną wdową, a Kara, syn mój, biednymsierotą! I temu wszystkiemu win-nien jest szejk, morderca irabuś! Allach ześle go do tej części Gehen-ny, gdzie upał jestsilniejszy, niż żar słońca w południe, a roztopiony ołów takzimny, że go musz~ą gotować!- Jest gorzej niż sądzisz, Halefie! Ci zbóje zabrali mi sztucer iniedzwiedziówkę!Skoczył jak oparzony, zapomniawszy o bólu i po prostu ryknął:- Twoje karabiny, którym tyle razy zawdzięczaliśmy życie? Tębroń niezrównaną?! Czy to być może, sidi?- Niestety, tak.-Niech Allach zaczeka z wysłaniem szejka do Gehenny tak długo,dopóki nie odbierzemy naszych strzelb! Wszak nie zostawiszich tym łotrom?241- Naturalnie, że nie!- Słusznie, słusznie, sidi! Niedzwiedziówka i sztucer Henry egotowarzyszyły nam w wędrówkach po wszystkich krajach iwszystkich ludach świata! A kiedy zagrzmiał ich głos, zawszeuśmiechało się nam ich zwycięstwo! Czym jesteśmy bez nich?Kalekami bez rąk, bez nóg, ptakami bez skrzydeł, fajkami bezognia! Musimy je odebrać, musimy! Wydostaniemy je choćbyspod ziemi! A skoro będą w naszych rękach, uxaczę tego Abd elKahira szturchańcem nieco mocniejszym od tego, którym mniepoczęstował! Nie ocknie się po nim tak pxędko, jak ja po jegoupominku!- Dlaczego nie czuwałeś baczniej, Hałefie? Wiedziałeś przecież,że mu nie ufam!- o, ten psi syn był tak życzliwy i usłużny, że po prostu zabolałamnie twoja podejrzliwość w stosunku do niego!- Rozumiem teraz jego postępowanie.Oddał Mesuda w ręceswych ludzi, a sam powrócił niezauważony przez zatopionychw mod-litwach Haddedihnów, aby złowić ciebie i mnie w tesame sidła.Zastał tyIko ciebie i natychmiast skorzystał zesposobności.Mnie chciał zastrzelić, z twojej własnej strzelbygdy będę powracał.Uniknąłem śmierci jedynie przez upadek zmuru w sam środek Muntefików, a potem Haddedihnowiepokrzyżowali jego zamiary.Ale niestety nie mamy koni imusimy powrócić do Bassory pieszo.- Zb bardzo zle.Gdybyśmy mieli konie nic by nie stało na prze-szkodzie ruszyć natychmiast śladami tych-łotrów.Dopędzenieich byłoby sprawą kilku godzin.- I tak ich znajdziemy, nie ruszając się z miejsca.Wiemy jak sięnazywają i kim są, więc nie mogą zniknąć bez śladu.Skorotylko staniemy w Bassorze, udamy się do mutessarifa ipowiemy mu o wszystkim.Musi nam pomóc!- Pomoże jeśli zechce.Allach taczy wiedżteć!- Musi 2eChcieć! Pxzedstawię, rnu, że stoję w cieni~ pady szacha.Czy powróciłeś już do sił na tyle, by móc ruszyć z nami?242- O wyzdrowiałem natychmiast, gdy usłyszałem o kradzieżytwych strzelb.Możemy iść.- Dobrze, lecz przy zabitym zostawimy wartę.Mutessarif przyśleswych urzędników, żeby zbadać sprawę.Powrócimy więc zludzmi wielkorzadcy, by wyprawić pogrzeb [ Pobierz całość w formacie PDF ]