[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Piątka mężczyzn wypadła z kryjów-ki wśród sosen i ciężko zbiegła ze wzgórza przez głęboki, krępujący ruchy śnieg,kierując się do szczytowej tylnej ściany fortu.Przebiegnąwszy trzydzieści me-trów, na znak Mallory ego zwolnili, żeby wartownicy, którzy mogli czuwać przyotworach strzelniczych, nie usłyszeli ich skrzypiących kroków, i ostatni kawałekprzebyli najszybciej i najciszej jak umieli, idąc jeden za drugim po śladach po-przedników.Nie zauważeni dotarli do szczytowej ślepej ściany fortu, przy księżycu wciążskrytym za chmurą.Mallory nie zatrzymał się, żeby powinszować sobie i towa-rzyszom.Od razu opadł na czworaki i przyciskając się do kamiennego muru prze-czołgał się za róg.Metr od rogu fortu napotkał pierwsze otwory strzelnicze.Nie zawracał sobiegłowy, żeby zapaść się głębiej w śnieg, bo otwory były tak głęboko wpuszczonew gruby kamienny mur, że patrzący przez nie widział dopiero to, co znajdowałosię co najmniej dwa metry od nich.Zamiast tego skoncentrował się na tym, byporuszać się jak najciszej, co mu się udało w pełni, gdyż szczęśliwie minął otwórstrzelniczy, nie wzniecając żadnego alarmu.Pozostałej czwórce powiodło się rów-nie dobrze, pomimo tego, że kiedy ostatni z nich, Groves, znalazł się pod otworemstrzelniczym, zza chmury wyłonił się księżyc.Ale Grovesa także nie wykryto.Mallory dotarł do drzwi.Dał znak Millerowi, Reynoldsowi i Grovesowi, żebypozostali tam, gdzie leżą, a sam wraz z Andreą podniósł się i obaj przycisnęli uszydo drzwi.Od razu usłyszeli pełen grozby i ziejący nienawiścią głos Drosznego. Zdrajczyni! Oto, kim ona jest.Zdrajczynią naszej sprawy! Zabijmy ją na-tychmiast! Dlaczego to zrobiłaś, Mario?  spytał Neufeld tonem w przeciwieństwiedo Drosznego  wyważonym, spokojnym i prawie uprzejmym. Dlaczego to zrobiła?  warknął Droszny. Dla pieniędzy.Dla nich! Boz jakiego innego powodu?113  Dlaczego?  powtórzył ze spokojnym uporem Neufeld. Czy kapitanMallory zagroził, że zabije twojego brata? Gorzej. Mallory i Andrea musieli wytężać słuch, żeby dosłyszeć cichygłos Marii. Zagroził, że zabije mnie.Kto by się wtedy troszczył o mojegoniewidomego brata? Tracimy czas  rzekł zniecierpliwiony Droszny. Niech pan pozwoli mizabrać ich na zewnątrz. Nie  sprzeciwił się Neufeld tonem wciąż spokojnym i niedopuszczają-cym dyskusji. Niewidomego? Przerażoną dziewczynę? Człowieku, kim panjest? Czetnikiem! A ja oficerem Wehrmachtu. Lada chwila ktoś zauważy nasze ślady na śniegu  szepnął Andrea doucha Mallory ego.Mallory skinął głową, odsunął się od drzwi i dał dyskretny znak ręką.Niemiał najmniejszych złudzeń, kto z nich dwu jest lepszy w wywalaniu drzwi dopomieszczeń pełnych uzbrojonych ludzi.W tym fachu Andrea nie miał sobie rów-nych i zabrał się do potwierdzenia tej opinii w zwykły mu gwałtowny, śmiercio-nośny sposób.Naciśnięcie klamki, potężne kopnięcie obcasem prawego buta i stanął w pro-gu.Wprawione raptownie w wahadłowy ruch drzwi nie rozwarły się jeszcze naszerokość, na jaką pozwalały zawiasy, kiedy pomieszczenie wypełnił jednostaj-ny, rytmiczny grzechot jego schmeissera.Mallory, spoglądając ponad ramieniemprzyjaciela przez kłęby kordytowego dymu, ujrzał śmiertelnie ukaranych za zbytszybką reakcję dwóch niemieckich żołnierzy, którzy zwiotczali osuwali się napodłogę.Z wycelowanym pistoletem wpadł za Andreą do środka.Schmeissery nie były już potrzebne.%7ładen z pozostałych żołnierzy nie miałbroni, natomiast Neufeld i Droszny, z twarzami skamieniałymi w wyrazie całko-witego niedowierzania, byli niezdolni, nawet jeśli jedynie chwilowo, do najmniej-szego ruchu, nie wspominając już o chęci stawienia samobójczego oporu. Przed chwilą kupił pan sobie życie  powiedział Mallory do Neufelda.Obrócił się do Marii, wskazał głową drzwi, zaczekał, aż wyprowadzi brata nazewnątrz, po czym ponownie zwrócił się w stronę czetnika i niemieckiego kapita-na. Wasze pistolety  zażądał krótko. Na miłość boską, co. zdołał wydusić z siebie Neufeld, chociaż poru-szał ustami dziwnie mechanicznie.Ale Mallory nie miał ochoty na pogwarki. Wasze pistolety  powtórzył unosząc schmeisser.Neufeld i Droszny niczym we śnie wyjęli swoje pistolety i opuścili je na pod-łogę.114  Klucze. Droszny i Neufeld spojrzeli na niego oniemiali prawie tak, jak-by nie pojmowali o czym mowa. Klucze  powtórzył Mallory. Już.Alboobejdziemy się bez nich.Przez kilka długich sekund w izbie było kompletnie cicho, po czym Neufeldporuszył się, obrócił do Drosznego i skinął głową.Czetnik popatrzył spode łba na tyle, na ile jest to możliwe u kogoś, kogo twarz wyraża osłupienie, zaskoczeniei morderczą wściekłość  sięgnął do kieszeni i wydobył klucze.Miller wziął jeod niego, w milczeniu otworzył drzwi celi, rozwarł je szeroko, ruchem pistole-tu zaprosił Neufelda, Drosznego, Baera i resztę żołnierzy do środka, zaczekał, ażwejdą, zatrzasnął za nimi drzwi, zamknął je na klucz i schował go do kieszeni.Izba znów rozbrzmiała echem strzałów, bo Andrea nacisnął spust peemu i znisz-czył radio tak, by nie można go było naprawić.W pięć sekund pózniej wszyscyznalezli się na zewnątrz, a Mallory, który jako ostatni wyszedł z fortu, zamknąłdrzwi wejściowe na klucz i cisnął go daleko, na wiele metrów, w głęboki śnieg.I wtedy nagle dojrzał kilka kuców, uwiązanych przed forem.Siedem.W samraz dla nich.Podbiegł do okna strzelniczego celi i krzyknął: Nasze kuce stoją przywiązane tuż przy skraju lasu, dwieście jardów stądpod górę.Nie zapomnijcie.A potem wrócił szybkim biegiem i rozkazał szóstce towarzyszy dosiąść ku-ców.Reynolds spojrzał na niego zdumiony. Pan myśli o czymś takim, panie kapitanie?  spytał. W takiej chwili? Myślę o tym zawsze. Mallory obrócił się do Petara, który właśnie do-siadł niezdarnie wierzchowca, i do Marii. Każ mu zdjąć okulary.Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, skinęła głową, najwyrazniej poj-mując jego intencje, i przemówiła do brata.Zwrócił do niej twarz tak, jakby niewiedział o co chodzi, po czym posłusznie schylił głowę, zdjął ciemne okularyi schował je głęboko za pazuchę.Przyglądający się temu ze zdumieniem Rey-nolds obrócił się do Mallory ego. Nie rozumiem, panie kapitanie  powiedział. Nie musicie  odparł krótko Mallory, zawracając kuca. Przepraszam, panie kapitanie.Mallory jeszcze raz zawrócił kuca i wyjaśnił niemal znudzonym tonem: Jest już jedenasta, chłopcze, a więc prawie za pózno na to, co musimyzrobić. Tak jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •