[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Piotruś zwłaszczabył jej ulubieńcem; po prostu rżała na ojca, żeby go wziął z sobą.Kiedy ją ojciec wyprzągł, zaczynała się dopiero heca.NatychmiastFelek wskakiwał na jej grzbiet kościsty, od starego chomąta obdarty,i podczas kiedy szkapa zanurzała swój łeb ogromny w głębinachuwiązanego jej u karku worka z chudą sieczką, on, przyklęknąwszyna jedno kolano lub stanąwszy na jednej nodze, wywijał czapkąi krzyczał: A to jest sławny jezdziec z suteryny, co nigdy nie traci miny!Nazywa się Feliks Mostowiak, herbu gnat! Je chudy, ale chwat! Ktoda więcej?.Na to kto da więcej wybuchaliśmy tak piekielną wrzawą, że ażludzie wybiegali z oficyn.69Maria KonopnickaPo Felku gramolił się na szkapę Piotruś; aleśmy go ledwiepodsadzić mogli, tak go przeważała rozdęta brzuszyna.Szkapęz Piotrusiem oprowadzaliśmy w tryumfie po podwórzu, nie daw-szy jej spokojnie sieczki owej spożyć, a Felek znów wywijał czapkąi wrzeszczał: A to jest Piotruś herbu szczur! Ma dwie łaty i osiem dziur!Dwóch zębów nie ma na przedzie i na szkapie jedzie!.Kto dawięcej?.Skąd on tu to kto da więcej przyczepił, nigdym odgadnąć niemógł; Felek sam utrzymywał, że to już tak jedno do drugiego pasu-je.I znów wybuchaliśmy szatańską wrzawą, jakby nas nie trzech, aleze trzydziestu było. Przypatrzta się, moi ludzie mówiła, stojąc we drzwiach,tłusta sklepikarka co też te bestie chłopaki Mostowiaków niewyprawiają z tą kobyłą! A toć to czyste małpy z meranżieryi.I chwytała się za boki, trzęsąc od śmiechu, aż jej oczy w tłustejtwarzy zupełnie ginęły. Oj batem, batem! skrzeczała chuda kucharka z drugiegopiętra. Ma tu dobrze na świecie być, ma tu Pan Bóg błogosła-wić, kiedy to ledwo od ziemi odrośnie, a już się rozpusty chwyta!Nie poszedłby to jeden z drugim do roboty, do rzemiesła, do książki?W gębę to co wetknąć nie ma, a taką sodomę-gomorę po świecie robi!A Felek nuż się w lewo i w prawo kłaniać, nuż chudej kucharce odust buziaki posyłać, aż baba w największej pasji trzasnęła lufcikiemi z okna poszła.Do szkapy odnosiliśmy wszystkie sprawy życia, o jej względyi łaski ubiegaliśmy się jeden przed drugim.Ona była ostatnią in-stancją w naszych sprawach.Korzystał z tego Piotruś niecnota,kiedy się za pokrzywdzonego przez nas miał, nie mówił powiemojcu albo: powiem mamie , ale: powiem szkapie.Tej pogróżkinie lekceważyliśmy bynajmniej; i często gęsto dostał Piotruś jakikąsek, szczególniej od Felka, byle tylko nie powiadał szkapie.70NoweleNie mogliśmy bowiem znieść, kiedy tak patrzyła na nas smutniejednym okiem swoim, podczas kiedy na drugim, ślepym i zbiela-łym, powieka o siwej rzęsie podnosiła się i opadała z wolna, jakgdyby z wyrzutem. Słysz, Wicek! mawiał Felek. Co ta szkapa takiego w tymślepiu ma, co tak świdruje?.A to bym ci wolał, żeby mnie ojciec pa-skiem przemierzył, niż kiedy ona tak patrzy.Do samego ci hunoruczłowiekowi sięga.Szkapę czyściliśmy co dzień.Ale nigdy nie obeszło się przy tymbez bijatyki o szczotkę i zgrzebło.Cośmy jej wtedy sierści nadarli!Cośmy naplątali grzywy! Stała jednak szkapa cierpliwie, zmru-żywszy zdrowe oko, i tylko od czasu do czasu machała wypełzłymogonem, jakby się oganiała od bąków.Zaraz po Wielkiejnocy zaczynało się pławienie szkapy.Jeszczewoda zimna była, jak lód, a my już zawijamy porcięta i dalejdo rzeki.Jaki to był tryumfalny pochód! Chłopaki z ulicy chcieliz nami lecieć, aleśmy ich odpędzali biczem.Dopieroż szkapę wodą chlustać, dopieroż jej pęciny i boki wycie-rać, dopieroż jej wygwizdywać, jakeśmy to u ojca słyszeli.Najwięk-sza bieda była, kiedy szkapa dla uwolnienia się od nas i naszej opiekiparę kroków w wodę dalej poszła. Utopi się! Utopi! wrzeszczał Piotruś i aż siniał i przysiadałna ziemię, obu się rękami brzucha własnego trzymając.Brnęliśmytedy po nią i za ogon ku brzegowi ciągnęli, po czym, zziajani, zmę-czeni, wracaliśmy do domu, szkapa naprzód, my za nią, mokrzy,ociekający wodą, jak topielcy.I tę to naszą kochaną szkapę ojciec by sprzedać miał?Było to w naszym rozumieniu coś, jakby skończenie świata.Zaraz też, wyleciawszy do sieni, palnąłem Felka w ucho, on mniena odlew w kark, ja znów, nie bawiący, grzmotnąłem go w plecy, onznów mnie pięścią w bok, aż mi świeczki w oczach stanęły.Zaczemmy się obaj za czupryny chwycili i splątali, jak kłębek, potoczyli71Maria Konopnickarazem do progu.A taka w nas żałość była, taka z tej żałości srogość,że żaden pary nie puścił, nie pisnął nawet.Zaraz też nam się po tej dzierce lżej na sercu stało.Jużeśmy do izby wrócili, bo zimnisko ze dworu gnało, a ojciecprecz jeszcze perswadował matce: Tera ci się za nią siaki taki grosina wezmie; a jak przychudnie,boć już i sieczki ujmuję, to kto co za nią da? Cóż, Anulka! Jak semyślisz, serce?Matka westchnęła ciężko. I cóż ja se mam myśleć, mój Filipie?.Myślę, że nas Bóg ciężkodotknął tą chorobą.Myślę, żem ci się kamieniem u szyi stała i dodna cię ciągnę.O tych sierotach myślę.Zakryła oczy ręką i zaszlochała głośno.Ojciec całował ją po głowie. Anulka!.Serce!.Anulka!. powtarzał, aż nagle sam ryk-nął płaczem. Siarczyste!. mruknął za mną Felek, wycierając oczy kułakiem.Kilka dni minęło, a o sprzedaniu szkapy nie było jakoś mowy.Matka miała się coraz gorzej.Jej ciężki, chrypiący kaszel z twar-dego snu dziecięcego po nocach nas budził.Raz wraz też zasypiaławe dnie, a mimo że się nagle ciepło na świecie zrobiło, febra ją chwi-lami trzęsła, aż zęby szczękały.Ojciec chodził po izbie zgarbiony,żółty, jakby mu z dziesięć lat życia przybyło, a rękę na nas twardąmiał i o byle co do czubów nam sięgał, aleśmy się tam wiele nienastręczali, dużą część dnia spędzając w stajence [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Piotruś zwłaszczabył jej ulubieńcem; po prostu rżała na ojca, żeby go wziął z sobą.Kiedy ją ojciec wyprzągł, zaczynała się dopiero heca.NatychmiastFelek wskakiwał na jej grzbiet kościsty, od starego chomąta obdarty,i podczas kiedy szkapa zanurzała swój łeb ogromny w głębinachuwiązanego jej u karku worka z chudą sieczką, on, przyklęknąwszyna jedno kolano lub stanąwszy na jednej nodze, wywijał czapkąi krzyczał: A to jest sławny jezdziec z suteryny, co nigdy nie traci miny!Nazywa się Feliks Mostowiak, herbu gnat! Je chudy, ale chwat! Ktoda więcej?.Na to kto da więcej wybuchaliśmy tak piekielną wrzawą, że ażludzie wybiegali z oficyn.69Maria KonopnickaPo Felku gramolił się na szkapę Piotruś; aleśmy go ledwiepodsadzić mogli, tak go przeważała rozdęta brzuszyna.Szkapęz Piotrusiem oprowadzaliśmy w tryumfie po podwórzu, nie daw-szy jej spokojnie sieczki owej spożyć, a Felek znów wywijał czapkąi wrzeszczał: A to jest Piotruś herbu szczur! Ma dwie łaty i osiem dziur!Dwóch zębów nie ma na przedzie i na szkapie jedzie!.Kto dawięcej?.Skąd on tu to kto da więcej przyczepił, nigdym odgadnąć niemógł; Felek sam utrzymywał, że to już tak jedno do drugiego pasu-je.I znów wybuchaliśmy szatańską wrzawą, jakby nas nie trzech, aleze trzydziestu było. Przypatrzta się, moi ludzie mówiła, stojąc we drzwiach,tłusta sklepikarka co też te bestie chłopaki Mostowiaków niewyprawiają z tą kobyłą! A toć to czyste małpy z meranżieryi.I chwytała się za boki, trzęsąc od śmiechu, aż jej oczy w tłustejtwarzy zupełnie ginęły. Oj batem, batem! skrzeczała chuda kucharka z drugiegopiętra. Ma tu dobrze na świecie być, ma tu Pan Bóg błogosła-wić, kiedy to ledwo od ziemi odrośnie, a już się rozpusty chwyta!Nie poszedłby to jeden z drugim do roboty, do rzemiesła, do książki?W gębę to co wetknąć nie ma, a taką sodomę-gomorę po świecie robi!A Felek nuż się w lewo i w prawo kłaniać, nuż chudej kucharce odust buziaki posyłać, aż baba w największej pasji trzasnęła lufcikiemi z okna poszła.Do szkapy odnosiliśmy wszystkie sprawy życia, o jej względyi łaski ubiegaliśmy się jeden przed drugim.Ona była ostatnią in-stancją w naszych sprawach.Korzystał z tego Piotruś niecnota,kiedy się za pokrzywdzonego przez nas miał, nie mówił powiemojcu albo: powiem mamie , ale: powiem szkapie.Tej pogróżkinie lekceważyliśmy bynajmniej; i często gęsto dostał Piotruś jakikąsek, szczególniej od Felka, byle tylko nie powiadał szkapie.70NoweleNie mogliśmy bowiem znieść, kiedy tak patrzyła na nas smutniejednym okiem swoim, podczas kiedy na drugim, ślepym i zbiela-łym, powieka o siwej rzęsie podnosiła się i opadała z wolna, jakgdyby z wyrzutem. Słysz, Wicek! mawiał Felek. Co ta szkapa takiego w tymślepiu ma, co tak świdruje?.A to bym ci wolał, żeby mnie ojciec pa-skiem przemierzył, niż kiedy ona tak patrzy.Do samego ci hunoruczłowiekowi sięga.Szkapę czyściliśmy co dzień.Ale nigdy nie obeszło się przy tymbez bijatyki o szczotkę i zgrzebło.Cośmy jej wtedy sierści nadarli!Cośmy naplątali grzywy! Stała jednak szkapa cierpliwie, zmru-żywszy zdrowe oko, i tylko od czasu do czasu machała wypełzłymogonem, jakby się oganiała od bąków.Zaraz po Wielkiejnocy zaczynało się pławienie szkapy.Jeszczewoda zimna była, jak lód, a my już zawijamy porcięta i dalejdo rzeki.Jaki to był tryumfalny pochód! Chłopaki z ulicy chcieliz nami lecieć, aleśmy ich odpędzali biczem.Dopieroż szkapę wodą chlustać, dopieroż jej pęciny i boki wycie-rać, dopieroż jej wygwizdywać, jakeśmy to u ojca słyszeli.Najwięk-sza bieda była, kiedy szkapa dla uwolnienia się od nas i naszej opiekiparę kroków w wodę dalej poszła. Utopi się! Utopi! wrzeszczał Piotruś i aż siniał i przysiadałna ziemię, obu się rękami brzucha własnego trzymając.Brnęliśmytedy po nią i za ogon ku brzegowi ciągnęli, po czym, zziajani, zmę-czeni, wracaliśmy do domu, szkapa naprzód, my za nią, mokrzy,ociekający wodą, jak topielcy.I tę to naszą kochaną szkapę ojciec by sprzedać miał?Było to w naszym rozumieniu coś, jakby skończenie świata.Zaraz też, wyleciawszy do sieni, palnąłem Felka w ucho, on mniena odlew w kark, ja znów, nie bawiący, grzmotnąłem go w plecy, onznów mnie pięścią w bok, aż mi świeczki w oczach stanęły.Zaczemmy się obaj za czupryny chwycili i splątali, jak kłębek, potoczyli71Maria Konopnickarazem do progu.A taka w nas żałość była, taka z tej żałości srogość,że żaden pary nie puścił, nie pisnął nawet.Zaraz też nam się po tej dzierce lżej na sercu stało.Jużeśmy do izby wrócili, bo zimnisko ze dworu gnało, a ojciecprecz jeszcze perswadował matce: Tera ci się za nią siaki taki grosina wezmie; a jak przychudnie,boć już i sieczki ujmuję, to kto co za nią da? Cóż, Anulka! Jak semyślisz, serce?Matka westchnęła ciężko. I cóż ja se mam myśleć, mój Filipie?.Myślę, że nas Bóg ciężkodotknął tą chorobą.Myślę, żem ci się kamieniem u szyi stała i dodna cię ciągnę.O tych sierotach myślę.Zakryła oczy ręką i zaszlochała głośno.Ojciec całował ją po głowie. Anulka!.Serce!.Anulka!. powtarzał, aż nagle sam ryk-nął płaczem. Siarczyste!. mruknął za mną Felek, wycierając oczy kułakiem.Kilka dni minęło, a o sprzedaniu szkapy nie było jakoś mowy.Matka miała się coraz gorzej.Jej ciężki, chrypiący kaszel z twar-dego snu dziecięcego po nocach nas budził.Raz wraz też zasypiaławe dnie, a mimo że się nagle ciepło na świecie zrobiło, febra ją chwi-lami trzęsła, aż zęby szczękały.Ojciec chodził po izbie zgarbiony,żółty, jakby mu z dziesięć lat życia przybyło, a rękę na nas twardąmiał i o byle co do czubów nam sięgał, aleśmy się tam wiele nienastręczali, dużą część dnia spędzając w stajence [ Pobierz całość w formacie PDF ]