[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochłonęła w ciągu ponurych stuleciwiele krwi i ofiar.Z chwilą gdy przestała być prześladowana, sama zmieniła się w prze-śladowcę, rozprawiając się przy pomocy tortur, miecza i stosów.Przypomniały mi sięszydercze słowa brata Heleny wypowiedziane do mnie w obozie: Przejęliśmy metodywaszego Kościoła.Ta wasza święta inkwizycja nauczyła nas, jak należy się rozprawiaćz wrogami naszej wiary.Wzorem dla nas są lochy, w których torturowano ludzi w imięmiłości Boga.Jak dotąd, jesteśmy nawet mniej okrutni palimy żywcem tylko w rzad-kich wypadkach. Wisiałem wtedy na krzyżu, kiedy mi to wyjaśniał.Był to jeden z naj-niewinniejszych sposobów, stosowanych przy wymuszaniu zeznań.Kapłan wzniósł w górę złotą monstrancję i błogosławił zebranych.Siedziałem bezruchu pławiąc się w woni kadzideł i jakiejś radosnej światłości.Potem zaintonowanoostatnią pieśń: Odwracaj nocne przygody, od wszelakiej broń nas szkody. Zpiewałemtę pieśń będąc dzieckiem.Wtedy mrok nocy był dla mnie czymś niebezpiecznym, teraz światło.Tłum powoli opuszczał świątynię.Pragnąc przeczekać pozostałe mi jeszcze piętna-ście minut, ukryłem się w kącie obok jednej z olbrzymich kolumn podtrzymującychsklepienie.I nagle zobaczyłem Helenę.Początkowo zauważyłem tylko niespodziewany zamęt w ludzkim strumieniu, pły-nącym w stronę wyjścia.Jakaś kobieta przeciskała się między zwartym tłumem, toru-jąc sobie drogę w przeciwnym kierunku.Przez chwilę widziałem jasną, nieco gniewną,zdecydowaną twarz.Przypuszczałem, że ktoś wraca po jakąś rzecz pozostawioną w ko-ściele.Nie spodziewałem się w tym miejscu spotkania z żoną i dlatego nie poznałem jejod razu.Dopiero gdy mnie mijała, w miejscu, gdzie tłum już się nieco rozrzedził, po-znałem ją po ruchu ramion, przy których pomocy energicznie posuwała się do przodu.Po jakimś czasie, prześliznąwszy się między ludzmi i, jak się zdawało, nigdzie nikogo niepotrąciwszy, zatrzymała się w środkowej nawie na wolnej niemal przestrzeni tuż przedświecami w błękitnawo-czerwonym mroku, sączącym się z wysokiego romańskiegookna.Wydała się nagle wiotka i drobna, jakaś samotna i zagubiona.Podniosłem się i usiłowałem ściągnąć na siebie jej spojrzenie.Nie ważyłem się nawetręką dać jej znaku, gdyż mogłoby to zwrócić uwagę ludzi znajdujących się jeszcze w ko-ściele. Ona żyje to była moja pierwsza myśl. Nie umarła i nie jest chora.Dziwne,ale w naszej sytuacji nasuwa się przede wszystkim taka myśl.Jest się zaskoczonym, żecoś jeszcze trwa jak przedtem że ktoś jeszcze istnieje.Helena ruszyła szybko w kierunku chóru.Opuściłem ławkę i poszedłem za nią.Przedkonfesjonałem zatrzymała się i spojrzała dookoła.Zlustrowała wzrokiem ludzi klęczą-cych jeszcze w ławkach, a potem zawróciła i szła powoli w stronę wyjścia.Zatrzymałem35się w miejscu.Była jednak tak pewna, że znajduję się w którejś z ławek, że przeszła tużobok ocierając się niemal o mnie.Ostrożnie ruszyłem za nią. Heleno! wyszeptałem tuż za jej plecami, gdy na moment zatrzymała się znowu. Nie odwracaj się! Wyjdz! Będę szedł za tobą.Nikt nie powinien tutaj widzieć nasrazem.Drgnęła, jak gdybym ją znienacka uderzył, ale poszła dalej.Po co przyszła do kościo-ła? Przecież tu właśnie niebezpieczeństwo rozpoznania nas było największe.Ale ja samrównież nie zdawałem sobie sprawy, że w katedrze może być aż tak wiele ludzi.Widziałem, jak szła przede mną, ale zajęty byłem głównie troską, żeby jak najszyb-ciej opuścić kościół.Miała na sobie czarny kostium i maleńki kapelusik.Szła z podnie-sioną i nieco zwróconą w bok głową, jakby nasłuchiwała moich kroków.Postępowałemo kilka metrów za nią, starając się zanadto nie zbliżać i równocześnie nie stracić jejz oczu.Wiedziałem z doświadczenia, że często wpada się wskutek zbyt bliskiego są-siedztwa kogoś znajomego.Helena minęła kamienną kropielnicę, przeszła przez wielki portal frontowy i natych-miast skręciła w lewo.Wzdłuż katedry ciągnął się szeroki, wykładany kamiennymi pły-tami chodnik, oddzielony od dużego placu żelaznym łańcuchem zawieszonym na ka-miennych słupkach.Helena przeskoczyła przez łańcuch, odeszła kilka kroków w mrok,zatrzymała się i odwróciła.Trudno określić, co się ze mną działo w tej chwili.Gdybympowiedział, że czułem się tak, jakbym gonił swe uciekające życie i zdołał je na chwilęzatrzymać byłby to tylko literacki frazes, zawierający prawdę połowiczną.Nie wy-rażałoby to jednak wszystkiego, co czułem w tym momencie.Podszedłem do Heleny.Ujrzałem z bliska jej smukłą, ciemną sylwetkę, jej bladą twarz, jej oczy i usta i pozosta-wiłem za sobą wszystko, co przeżyłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Pochłonęła w ciągu ponurych stuleciwiele krwi i ofiar.Z chwilą gdy przestała być prześladowana, sama zmieniła się w prze-śladowcę, rozprawiając się przy pomocy tortur, miecza i stosów.Przypomniały mi sięszydercze słowa brata Heleny wypowiedziane do mnie w obozie: Przejęliśmy metodywaszego Kościoła.Ta wasza święta inkwizycja nauczyła nas, jak należy się rozprawiaćz wrogami naszej wiary.Wzorem dla nas są lochy, w których torturowano ludzi w imięmiłości Boga.Jak dotąd, jesteśmy nawet mniej okrutni palimy żywcem tylko w rzad-kich wypadkach. Wisiałem wtedy na krzyżu, kiedy mi to wyjaśniał.Był to jeden z naj-niewinniejszych sposobów, stosowanych przy wymuszaniu zeznań.Kapłan wzniósł w górę złotą monstrancję i błogosławił zebranych.Siedziałem bezruchu pławiąc się w woni kadzideł i jakiejś radosnej światłości.Potem zaintonowanoostatnią pieśń: Odwracaj nocne przygody, od wszelakiej broń nas szkody. Zpiewałemtę pieśń będąc dzieckiem.Wtedy mrok nocy był dla mnie czymś niebezpiecznym, teraz światło.Tłum powoli opuszczał świątynię.Pragnąc przeczekać pozostałe mi jeszcze piętna-ście minut, ukryłem się w kącie obok jednej z olbrzymich kolumn podtrzymującychsklepienie.I nagle zobaczyłem Helenę.Początkowo zauważyłem tylko niespodziewany zamęt w ludzkim strumieniu, pły-nącym w stronę wyjścia.Jakaś kobieta przeciskała się między zwartym tłumem, toru-jąc sobie drogę w przeciwnym kierunku.Przez chwilę widziałem jasną, nieco gniewną,zdecydowaną twarz.Przypuszczałem, że ktoś wraca po jakąś rzecz pozostawioną w ko-ściele.Nie spodziewałem się w tym miejscu spotkania z żoną i dlatego nie poznałem jejod razu.Dopiero gdy mnie mijała, w miejscu, gdzie tłum już się nieco rozrzedził, po-znałem ją po ruchu ramion, przy których pomocy energicznie posuwała się do przodu.Po jakimś czasie, prześliznąwszy się między ludzmi i, jak się zdawało, nigdzie nikogo niepotrąciwszy, zatrzymała się w środkowej nawie na wolnej niemal przestrzeni tuż przedświecami w błękitnawo-czerwonym mroku, sączącym się z wysokiego romańskiegookna.Wydała się nagle wiotka i drobna, jakaś samotna i zagubiona.Podniosłem się i usiłowałem ściągnąć na siebie jej spojrzenie.Nie ważyłem się nawetręką dać jej znaku, gdyż mogłoby to zwrócić uwagę ludzi znajdujących się jeszcze w ko-ściele. Ona żyje to była moja pierwsza myśl. Nie umarła i nie jest chora.Dziwne,ale w naszej sytuacji nasuwa się przede wszystkim taka myśl.Jest się zaskoczonym, żecoś jeszcze trwa jak przedtem że ktoś jeszcze istnieje.Helena ruszyła szybko w kierunku chóru.Opuściłem ławkę i poszedłem za nią.Przedkonfesjonałem zatrzymała się i spojrzała dookoła.Zlustrowała wzrokiem ludzi klęczą-cych jeszcze w ławkach, a potem zawróciła i szła powoli w stronę wyjścia.Zatrzymałem35się w miejscu.Była jednak tak pewna, że znajduję się w którejś z ławek, że przeszła tużobok ocierając się niemal o mnie.Ostrożnie ruszyłem za nią. Heleno! wyszeptałem tuż za jej plecami, gdy na moment zatrzymała się znowu. Nie odwracaj się! Wyjdz! Będę szedł za tobą.Nikt nie powinien tutaj widzieć nasrazem.Drgnęła, jak gdybym ją znienacka uderzył, ale poszła dalej.Po co przyszła do kościo-ła? Przecież tu właśnie niebezpieczeństwo rozpoznania nas było największe.Ale ja samrównież nie zdawałem sobie sprawy, że w katedrze może być aż tak wiele ludzi.Widziałem, jak szła przede mną, ale zajęty byłem głównie troską, żeby jak najszyb-ciej opuścić kościół.Miała na sobie czarny kostium i maleńki kapelusik.Szła z podnie-sioną i nieco zwróconą w bok głową, jakby nasłuchiwała moich kroków.Postępowałemo kilka metrów za nią, starając się zanadto nie zbliżać i równocześnie nie stracić jejz oczu.Wiedziałem z doświadczenia, że często wpada się wskutek zbyt bliskiego są-siedztwa kogoś znajomego.Helena minęła kamienną kropielnicę, przeszła przez wielki portal frontowy i natych-miast skręciła w lewo.Wzdłuż katedry ciągnął się szeroki, wykładany kamiennymi pły-tami chodnik, oddzielony od dużego placu żelaznym łańcuchem zawieszonym na ka-miennych słupkach.Helena przeskoczyła przez łańcuch, odeszła kilka kroków w mrok,zatrzymała się i odwróciła.Trudno określić, co się ze mną działo w tej chwili.Gdybympowiedział, że czułem się tak, jakbym gonił swe uciekające życie i zdołał je na chwilęzatrzymać byłby to tylko literacki frazes, zawierający prawdę połowiczną.Nie wy-rażałoby to jednak wszystkiego, co czułem w tym momencie.Podszedłem do Heleny.Ujrzałem z bliska jej smukłą, ciemną sylwetkę, jej bladą twarz, jej oczy i usta i pozosta-wiłem za sobą wszystko, co przeżyłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]