[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Będziemy wietrzylizdradę. Tak  rozśmiała się Greta  a nim wy ją zwietrzycie, on i wam, i miastu lichanawarzy.Marcik popędliwość niewieścią policzył na karb niechęci ku Albertowi.Gretatymczasem, coraz bardziej się ożywiając, prawiła swoje. Dajcież radę, co czynić  rozśmiał się Suła. Ja?!  zawołała wdowa. Przecież wy, mężczyzni, krótsze włosy, a dłuższyrozum mieć powinniście!Od słowa do słowa ucierali się z sobą na pół żartobliwie, pół serio.Przebiegłaniewiasta wreście, gdy Marcik dopytywał, z kim by w mieście mógł sięsprzymierzyć, komu zaufać, ruszając ramionami i szydząc, poczęła: Krótkowłosy mój panie! Ja na waszym miejscu szukałabym w mieście takichludzi, co siedzą w nim, a do wójta nie należą i są mu solą w oku.Niedomyślny Suła ludzi takich dojrzeć nie mógł, dumał i przemyślał na próżno.Dawszy mu się trochę wymęczyć odgadywaniem, Greta krzyknęła nareście: Pójdzciesz na %7łydowską ulicę i zapytajcie o to Muszy lub Lewka, oni wampowiedzą!Marcik dopiero teraz zrozumiał i uradował się. Bóg z wami!  zawołał. Nie ma to jak niewiasty, gdy człowiek sam sobierady dać nie może! Wy wielki rozum macie! A wy go u mnie nie spodziewaliście się znalezć?  zapytała szydersko.Pochlebiło jej to jednak i zbliżywszy się do Marcika, dodała ciszej: Z Muszą, z Joszem, z Lewkiem, z nimi wszystkimi, ile ich jest, możecie o tymmówić otwarcie.Wasza sprawa a ich  jedna.Albert nienawidzi %7łydów, oni jego,bo ani spraw ich nie sądzi, ani porządku między nimi nie trzyma.Oni należą dozamku.A wiedzą wszystko i nic nie ujdzie ich oka.Znacie bogatego Muszę? spytała w ostatku.Marcik wprawdzie spotykał Izraelitę na zamku, ale bliżej go nie znał.Międzysłynącym z dostatków, handlującym pieniędzmi i klejnotami Muszą a ubogimżołnierzem jakiż mógł być stosunek? Przystęp do starego był trudny.Uchodził onw owym czasie za głowę wszystkich Izraelitów osiadłych w Krakowie.Na%7łydowskiej ulicy dom jego stał jak twierdza obronna, ogromnym opasany murem.Sam on z drzewa był zbudowany, ale opasanie kosztowne z kamienia mogło bodajoblężenie wytrzymać.A wieści chodziły, że Musza miał chodnik podziemny,którym w razie niebezpieczeństwa mógł się wymknąć. Tak wyuczony i podbudzony Marcik, nacieszywszy się dnia tego znowu czarnychoczu widokiem, choć mu się od Grety odchodzić nie chciało, pożegnawszy ją, na%7łydowską ulicę wprost powędrował.Musza, który, jakeśmy mówili, kamieniami drogimi, złotem i srebrem handlował,nie był dla lada kogo przystępnym.Nie miał on ani kramu, ni sklepu.Trafiano dońprzez innych, a do domu kto się chciał dostać, musiał mieć znanego przewodnika.W sile wieku, choć niemłody, poważny, krzepki Izraelita po swojemu był dumny.Odbijała się na nim potęga bogactwa, które posiadał.%7łył zamknięty.Mówiono, żeczęść większą czasu nad księgami jakimiś trawił i złoto robić umiał.UbożsiIzraelici, ilekroć na zamku mieli sprawę, a tam się one wszystkie rozstrzygały, boprawu miejskiemu nie podlegali, wysyłali za sobą Muszę, który mówić, przekonać,a w potrzebie przekupić umiał.Marcik szedł do niego niezbyt śmiałym krokiem czując, że sprawa ta cała na jegorozum i ramiona była za ciężka.Lecz przy całej jego prostoduszności nie zbywałomu na przebiegłości pewnej.Ludzi poznawał instynktem i ten sam instynkt uczyłgo sposobu postępowania z nimi.Najtrudniej było dostać się do %7łyda i wiarę wnim obudzić.Właśnie u wrót stanął i miał do nich zapukać, gdy wewnątrz posłyszał ogromnygwar, hałas i dziwne krzyki, tonem i głosem do tych, jakie słyszał w ulicy,niepodobne.Sprzeczano się namiętnie, lamentowano na pół śpiewając.Przysłuchiwał się jeszcze, gdy wrota się uchyliły i cała gromada ludzipoubieranych dziwacznie, odartych, w kapeluszach spiczastych, z włosy z przodudługimi, a z tyłu wygolonymi, w płaszczach długich i w łachmanach, zbita w masę,kłócąc się, wywijając pięściami, miotając się gorączkowo, wyparła się zdziedzińca.Zapalone oczy, pieniące się usta, ręce poruszane gwałtownieokazywały, że spór jakiś wielki toczyć się musiał albo wyrok został wydany.Wpośrodku tego tłumu szedł człek blady, którego inni szarpali, pięści mu pod nospodsuwali, popychali jak skazanego winowajcę.Cała ta gromada składała się zdzieci Izraela.Wrotny miał za nią zawierać bramę, gdy Marcik wszedł śmiało i rzekł, że z zamkujest przysłany do Muszy od księcia, aby z nim mówił.Spoglądano nań znieufnością, potrząsano głowami, widocznym było, że gromada, która wyległa naulicę, zostawiła tu po sobie wzruszenie jakieś.W głębi, w oknie domu widać byłopoważnego mężczyznę z czarną, nieco siwiejącą brodą, w aksamitnej czapeczce nagłowie, wyglądającego za odchodzącymi.Był to Musza, który po oznajmieniuMarcika zaraz do siebie wpuścić kazał.Izba, w której go przyjął, skromnie, ale dostatnio była urządzona.Proste kobierceokrywały ławy, sprzętu było mało, szafa jedna stała w kącie.Milczącym ruchemręki gospodarz wchodzącego pozdrowił. Jestem sługą księcia Władysława  ozwał się Marcik  wojowałem z nimdługo i miłuję go.Krótko wam powiem, z czym przychodzę, bo gładko mówić awiele nie umiem.Mieszczanie Niemcy knują coś przeciwko panu naszemu.Jawnato już rzecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •