[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nasza domowa codzienność jest dosyć.burzliwa.Dan usiadł wygodniej i zmierzył Judith badawczym spojrzeniem.- Moim zdaniem, powinnaś użyć mocniejszych słów.Sam nie wiem, jakmieszkając pod jednym dachem z panią Aveton, mogłaś zachować niezmąconąpogodę ducha.Sądziłem, że dawno uciekłaś z jej domu, wychodząc za mąż.Nieodczuwałaś dotąd takiej pokusy?- Nie - odparła krótko.- Sądzę, że chciałbyś teraz wypić kieliszek porto i zapalićcygaro.Zapowiedziałam Bessie, że wcześnie się położę.Wybacz, ale pójdę już dosiebie.- Wykluczone! Dlaczego przede mną uciekasz? Nie mam ochoty na porto icygaro.Wolę z tobą porozmawiać.Wróćmy do salonu.Judith popatrzyła na pozbawione wyrazu twarze lokajów i kamerdynera.Gdybyodmówiła, Dan z pewnością nie dałby za wygraną, a wtedy w obecności służbydoszłoby do przykrego sporu.Kiwnęła głową i bez słowa pozwoliławyprowadzić się z jadalni. - Jesteś na mnie zła? - spytał kpiąco Dan.- Ależ skąd - odparła nieszczerze, bo czuła się nieswojo.Popełniła błąd,wspominając o pani Aveton.Spochmurniala, myśląc o macosze, bo uświadomiłasobie, że najdalej jutro dotrą do niej intrygujące plotki o wspólnej wycieczceDana i pasierbicy do gabinetu figur woskowych madame Tussaud.Bezprzyzwoitki! Obecność trzech małoletnich synów Sebastiana, którymi oboje sięopiekowali, zostanie rzecz jasna pominięta milczeniem.Dan wrócił do poprzedniego tematu, mimo woli przysparzając jej trosk.- Czekam na twoją decyzję - przypomniał.- W jakiej kwestii?- Kolejnej wycieczki.Cyrk, sztuczne ognie czy start balonu? Co wybierasz?- Obawiam się, że wkrótce będę musiała opuścić ten gościnny dom - odparłazduszonym głosem.- Dlaczego? Twoja macocha wyraziła zgodę na kilkudniowe odwiedziny.- Okazała się łaskawa, bo sądziła, że wyjechałeś na dłużej.Nie rozumiesz, Dan?Hrabina przyjechała tutaj na przeszpiegi.Narobi plotek, a macocha każe miwrócić do domu.- Domyślam się, że nie rozmawiałaś o tym z Sebastianem.- W tym wypadku jego interwencja nie przyniesie żadnego skutku.Jeśli macochakaże mi wrócić, nawet on będzie bezsilny.Co więcej, czuję się winna.- Azaspłynęła jej po policzku.- Niepotrzebnie.Obojgu wydawało się, że siedzą bez ruchu, lecz niespodziewanie Judith znalazłasię w ramionach Dana.Przytuliła twarz do jego piersi okrytej gładką tkaninąsurduta.Miała wrażenie, że spełniają się jej najskrytsze pragnienia.Oczekiwała,że lada chwila usłyszy miłosne wyznanie.Dan powie, że jego uczucia pozostałyniezmienione, że nadal ją kocha.Uniosła zalaną łzami twarz, marząc o pocałunku, który rozproszyłby smutnewspomnienie o tęsknocie, rozłące i samotności.Popatrzyła na niegorozkochanym wzrokiem, ale nie doczekała się upragnionej nagrody.Dan ostrożnie położył dłonie na ramionach Judith i odsunął ją na bezpiecznąodległość.- Bardzo mi przykro, że jesteś dziś taka przygnębiona -wymamrotał nieswoimgłosem.- Zaufaj Sebastianowi.On nie pozwoli, żeby cię nam zabrano.Judith oniemiała.Była jak porażona.Czuła się tak, jakby ją uderzył.Wolałabytakie poniżenie, bo po mocnym ciosie straciłaby przytomność, zamiast znosićkatusze.Ból zadany słowem i gorycz odrzucenia przyprawiły ją o cierpienie,którego wcześniej nie potrafiła sobie wyobrazić.Narzucała się Danowi, została więc odepchnięta.Okazała mu czułość iofiarowała serce, ale go nie chciał.Gdy pobladła, pomógł jej usiąść.Byłaroztrzęsiona, nie spostrzegła więc, że i on drży.Dan doświadczał podobnych katuszy.Po raz pierwszy w życiu tak się męczył,bo nie mógł wyznać najdroższej istocie, jak bardzo ją kocha.Gdyby powiedział prawdę, naraziłby Judith na śmiertelne niebezpieczeństwo.Tymczasem musiałskupić się na tym, żeby ją przed nim ochronić.Bez słowa nalał brandy do szklaneczki.- Jesteś zdenerwowana - mruknął.- Wypij.To cię powinno uspokoić.Odsunęła podaną szklaneczkę i wstała, chwiejąc się na nogach.Dan wyciągnąłrękę, żeby ją podtrzymać, ale cofnęła się gwałtownie.-Błagam.Nie dotykaj mnie! - krzyknęła rozpaczliwie, boleśnie raniąc mu serce.Pragnęła jak najszybciej uciec i skryć się w bezpiecznym miejscu, ale wspinaczkapo schodach okazała się nie lada wyzwaniem.Judith miała wrażenie, że brnieprzez bagno, które wciąga ją z każdym krokiem.Ostatkiem sił dotarła do swoje-go pokoju.Gdy otworzyła drzwi, spragniona nowin Bessie zerwała się na równe nogi.Spojrzała na poszarzałą twarz Judith i rzuciła się na pomoc.- Co tam, panienko! Najpierw trzeba usiąść.Wygląda panienka, jakby zobaczyładucha.Judith milczała.Dobra metafora, przemknęło jej przez myśl.Istotnie ujrzaławidmo przeszłości, do której nie było powrotu.Siedziała na brzegu łóżka,niewidzącym wzrokiem patrząc w głąb pokoju.Straciła nadzieję, a jej przyszłośćobjawiła się jako grozna ciemna otchłań.Bessie nie mogła spokojnie patrzeć na rozpacz panienki.Przytuliła ją mocno ikołysała w ramionach, szepcząc czule, jakby pocieszała skrzywdzone dziecko.- Niech panienka się nie martwi - mamrotała.- Nocą wszystkie troski wydają sięnie do pokonania.Rankiem inaczej panienka na nie spojrzy.Aagodny głos i wielka serdeczność stały się balsamem dla zranionej duszy.Judith wybuchnęła płaczem, a gdy się uspokoiła, wyjawiła:- To nie do zniesienia.Och, Bessie.Bessie wolała nie pytać, co się stało.I tak wiedziała, że młodzi nie zdołali sięporozumieć, choć każde kochało całym sercem.Czuła się bezsilna, bo w tychsprawach nie można nikomu podpowiadać.Mogła tylko pocieszać Judith izadbać o jej wygody.- Trzeba się położyć do łóżka - tłumaczyła kojącym głosem.- Potem wypijepanienka szklankę mleka z miodem.To dobre na sen.- Podniosła Judith ipomogła jej zdjąć suknię.Następnie posadziła bezwładną i osowiałą panienkę wfotelu i długo szczotkowała jej włosy.Powolne, łagodne ruchy milczącej teraz Bessie przynosiły ukojenie.Judithprzymknęła oczy.Pokojówka odłożyła szczotkę i zaczęła masować skronie swejpodopiecznej.Opuszkami palców zataczała niewielkie koła.To był jej ulubionysposób na dokuczliwe migreny.- Jak tam, panienko? Lepiej? - zapytała.Judith w milczeniu kiwnęła głową.- Proszę wypić gorące mleko.Tylko niech panienka w żadnym razie nie wstajejutro na śniadanie.Przyniosę jedzenie do łóżka.Jak się dużo dzieje i nerwy człowieka zżerają, od razu zaczyna chorować.Trzeba o siebie dbać, bo inaczejgdzie te zgryzoty panienkę zaprowadzą?- Do łóżka - odparła z kpiącym uśmiechem.- %7łarty na bok - gderała dobrodusznie Bessie.- Nie można pozwolić, żeby ladyWentworth się zamartwiała.Miała ją panienka rozweselić.Nic z tego nie będzie,jeśli zaczniemy łkać i cierpieć jak, nie przymierzając, słynna Sarah Siddons [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •