[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie sposób trzymać psów obronnych wmiejscu, które za wyjątkiem kilku nocy w roku, znajduje się pod wodą.Może węże.Możemożna trzymać tam węże, pomyślałem.Odczekałem jeszcze pół godziny, aż strumienie wypływające ze szczelin w drzwiachosłabną nieco.Dopiero wtedy wszedłem do sadzawki.Stojąc po kostki w wodzie, odwróciłemsię jeszcze w stronę królewskiego doradcy. Wiesz może, czy ktoś już tego próbował? zapytałem. Wydaje mi się, że podjęto kilka prób odpowiedział. I? I nikt nie wrócił. Z wewnątrz? Nie wrócił nikt, kto wszedł do środka, ale też i żaden towarzyszącymu członek grupy.Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale jeśli zawiedziesz, wszyscy będziemyzgubieni. Uśmiechnął się i machnął ręką w niejasnym geście błogosławieństwa.Kiwnąłem głową i zwróciłem się znów w stronę drzwi.Ciekawiło mnie, ile liczyłysobie lat.Przesunąłem dłonią po gładkiej powierzchni granitowego filara.W miejscach, gdzieniegdyś znajdowały się żłobkowania, pozostały łagodne fale.Umieszczone pomiędzykolumnami drzwi również wykonano z kamienia.Drewno przegniłoby, a metal zostałbystarty.Wsunąłem palec w jedną ze szczelin, poszerzoną przez wodę, przepływającą przez niącałymi latami.Wydawała się wąska w porównaniu do rozmiarów drzwi, ale w rzeczywistościbyła szersza od mojej dłoni i to nawet przy końcach.Drzwi znajdowały się na wysokości trzech czy czterech stóp powyżej poziomusadzawki, wdrapałem się więc na próg uważając, by nie rozlać oleju.Nawet zawiasywykonano z kamienia, co sprawiało, że ciężko było je ruszyć, choć nie widziałem nigdzieżadnego zamka.Naparłem na drzwi, mierząc się nie tylko z ich masą, ale i ciężarem wody podrugiej stronie.Jednocześnie wymamrotałem pobieżnie pod nosem modlitwę do bogazłodziei.Był to przesąd, który zaszczepił we mnie mój dziadek.Pomódl się, gdy zaczynaszrobotę i pomódl się, gdy ją kończysz, a do tego raz w miesiącu zostaw ofiarę na ołtarzuEugenidesa.Starałem się, by były to kolczyki.Mój dziadek natomiast wolał ozdobne fibule.Drzwi otworzyły się do wewnątrz, a ze środka wylało się jeszcze więcej wody.Gdyudało mi się przez nią przedostać, jej impet zamknął wejście za moimi plecami.Byłemprzemoczony do pasa, ale woda na schodach znajdujących się za drzwiami miała najwyżejtrzy czy cztery cale głębokości.Mimo to płynęła wartkim strumieniem, musiałem więcostrożnie stawiać stopy, wspinając się po stopniach.W pomieszczeniu znajdującym się uszczytu schodów natychmiast rozpoznałem komnatę z mych snów.Gładkie, marmurowe ściany pokrywał muł rzeczny, a podłogę zakrywała głębokawoda, wlewająca się do środka przez kratkę w drzwiach naprzeciwko.Zwiatło księżycawpadało przez nieregularny otwór w suficie, nie było jednak żadnej oczekującej mnie kobietyw białym peplosie.Brakowało też złoconego stolika i zwoju.Stanąwszy pod otworem w sklepieniu, spojrzałem w górę.Kiedy przywróconyzostanie bieg rzeki, woda w pierwszej kolejności wypełni komnatę, a dopiero potem cofniesię, by zalać również świątynię.Następnie, kiedy oba pomieszczenia zostaną zatopione, wodawciąż będzie wprawdzie przepływać przez komnatę, ale większość przewali się górą i spadniew dół wodospadem, ukrywając drzwi w skale.Miejsce to było dziełem geniusza.Ciekawiłomnie, kiedy zostało zbudowane.Jakieś pięćset lat temu, jeśli jego przeznaczeniem byłoukrycie Daru Hamiatesa.Przeszedłem przez pomieszczenie do drzwi po jego drugiej stronie.Przypomniałemsobie wtedy pytania, jakie zadawała mi kobieta w bieli.Gdybym był religijny, możezatrzymałbym się i żarliwie pomodlił, ale jakoś nie przyszło mi to do głowy.Podobnie jak w przypadku zewnętrznych drzwi, także i te wykonano z kamienia, aleich dolną połowę stanowiła krata, pozwalająca na swobodny przepływ wody.Nie było w nichzamka, a jedynie prosta zasuwa w postaci kamiennego rygla.Krata sprawiała, że można byłogo unieść z obu stron.Zatrzymałem się, by przyświecić sobie lampą, po czym otworzyłemdrzwi.One także zamknęły się za moimi plecami.Korytarz za drzwiami biegł w dwóch różnych kierunkach i był tak wąski, żeocierałem się ramionami o ściany z litej skały.Nierówne i wilgotne, nachylały się corazbardziej do środka, tworząc u góry łuk, którego szczytu nie było jednak widać w wątłymświetle mej lampy.Korytarz ciągnął się jakieś dziesięć stóp w każdą ze stron, po czymzakręcał i kończył się zamkniętymi drzwiami.Tutaj, gdzie strumień wody nie miał już ażtakiej siły, wykonano je z metalu i zabezpieczono metalowymi zamkami.Nie widać było nanich choćby śladu rdzy.Zamki były skomplikowane, dlatego otworzenie drzwi po prawej zajęło mi dobrychkilka minut.Za nimi znajdował się kolejny wąski korytarz, kończący się drzwiamipodobnymi do tych, które właśnie otworzyłem.Westchnąłem i zabrałem się za szukanieczegoś, czym mógłbym zablokować wejście.Nie chciałem ponownie dłubać w zamku wdrodze powrotnej.W tunelu nie było żadnych kamieni.Miałem do dyspozycji tylko skórzaną torbę, wktórej trzymałem narzędzia albo łom, którego w żadnym wypadku nie chciałem siępozbywać.Ostatecznie postanowiłem użyć buta.I tak oba przemokły już doszczętnie istrasznie mi ciążyły.Zdjąłem je ze stóp i włożyłem jeden z nich za pas, w razie gdybympotrzebował go pózniej.Drugi wsunąłem pod drzwi, żeby nie zatrzasnęły się za mną.Bosopomaszerowałem korytarzem, brodząc w wodzie o głębokości kilku cali, sączącej się wciąż zwnętrza świątyni.Przebyłem ledwie połowę drogi w kierunku kolejnych drzwi, kiedy światłolampy wydobyło z mroku coś wartego zanotowania.Ich powierzchnia była idealnie gładka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Nie sposób trzymać psów obronnych wmiejscu, które za wyjątkiem kilku nocy w roku, znajduje się pod wodą.Może węże.Możemożna trzymać tam węże, pomyślałem.Odczekałem jeszcze pół godziny, aż strumienie wypływające ze szczelin w drzwiachosłabną nieco.Dopiero wtedy wszedłem do sadzawki.Stojąc po kostki w wodzie, odwróciłemsię jeszcze w stronę królewskiego doradcy. Wiesz może, czy ktoś już tego próbował? zapytałem. Wydaje mi się, że podjęto kilka prób odpowiedział. I? I nikt nie wrócił. Z wewnątrz? Nie wrócił nikt, kto wszedł do środka, ale też i żaden towarzyszącymu członek grupy.Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale jeśli zawiedziesz, wszyscy będziemyzgubieni. Uśmiechnął się i machnął ręką w niejasnym geście błogosławieństwa.Kiwnąłem głową i zwróciłem się znów w stronę drzwi.Ciekawiło mnie, ile liczyłysobie lat.Przesunąłem dłonią po gładkiej powierzchni granitowego filara.W miejscach, gdzieniegdyś znajdowały się żłobkowania, pozostały łagodne fale.Umieszczone pomiędzykolumnami drzwi również wykonano z kamienia.Drewno przegniłoby, a metal zostałbystarty.Wsunąłem palec w jedną ze szczelin, poszerzoną przez wodę, przepływającą przez niącałymi latami.Wydawała się wąska w porównaniu do rozmiarów drzwi, ale w rzeczywistościbyła szersza od mojej dłoni i to nawet przy końcach.Drzwi znajdowały się na wysokości trzech czy czterech stóp powyżej poziomusadzawki, wdrapałem się więc na próg uważając, by nie rozlać oleju.Nawet zawiasywykonano z kamienia, co sprawiało, że ciężko było je ruszyć, choć nie widziałem nigdzieżadnego zamka.Naparłem na drzwi, mierząc się nie tylko z ich masą, ale i ciężarem wody podrugiej stronie.Jednocześnie wymamrotałem pobieżnie pod nosem modlitwę do bogazłodziei.Był to przesąd, który zaszczepił we mnie mój dziadek.Pomódl się, gdy zaczynaszrobotę i pomódl się, gdy ją kończysz, a do tego raz w miesiącu zostaw ofiarę na ołtarzuEugenidesa.Starałem się, by były to kolczyki.Mój dziadek natomiast wolał ozdobne fibule.Drzwi otworzyły się do wewnątrz, a ze środka wylało się jeszcze więcej wody.Gdyudało mi się przez nią przedostać, jej impet zamknął wejście za moimi plecami.Byłemprzemoczony do pasa, ale woda na schodach znajdujących się za drzwiami miała najwyżejtrzy czy cztery cale głębokości.Mimo to płynęła wartkim strumieniem, musiałem więcostrożnie stawiać stopy, wspinając się po stopniach.W pomieszczeniu znajdującym się uszczytu schodów natychmiast rozpoznałem komnatę z mych snów.Gładkie, marmurowe ściany pokrywał muł rzeczny, a podłogę zakrywała głębokawoda, wlewająca się do środka przez kratkę w drzwiach naprzeciwko.Zwiatło księżycawpadało przez nieregularny otwór w suficie, nie było jednak żadnej oczekującej mnie kobietyw białym peplosie.Brakowało też złoconego stolika i zwoju.Stanąwszy pod otworem w sklepieniu, spojrzałem w górę.Kiedy przywróconyzostanie bieg rzeki, woda w pierwszej kolejności wypełni komnatę, a dopiero potem cofniesię, by zalać również świątynię.Następnie, kiedy oba pomieszczenia zostaną zatopione, wodawciąż będzie wprawdzie przepływać przez komnatę, ale większość przewali się górą i spadniew dół wodospadem, ukrywając drzwi w skale.Miejsce to było dziełem geniusza.Ciekawiłomnie, kiedy zostało zbudowane.Jakieś pięćset lat temu, jeśli jego przeznaczeniem byłoukrycie Daru Hamiatesa.Przeszedłem przez pomieszczenie do drzwi po jego drugiej stronie.Przypomniałemsobie wtedy pytania, jakie zadawała mi kobieta w bieli.Gdybym był religijny, możezatrzymałbym się i żarliwie pomodlił, ale jakoś nie przyszło mi to do głowy.Podobnie jak w przypadku zewnętrznych drzwi, także i te wykonano z kamienia, aleich dolną połowę stanowiła krata, pozwalająca na swobodny przepływ wody.Nie było w nichzamka, a jedynie prosta zasuwa w postaci kamiennego rygla.Krata sprawiała, że można byłogo unieść z obu stron.Zatrzymałem się, by przyświecić sobie lampą, po czym otworzyłemdrzwi.One także zamknęły się za moimi plecami.Korytarz za drzwiami biegł w dwóch różnych kierunkach i był tak wąski, żeocierałem się ramionami o ściany z litej skały.Nierówne i wilgotne, nachylały się corazbardziej do środka, tworząc u góry łuk, którego szczytu nie było jednak widać w wątłymświetle mej lampy.Korytarz ciągnął się jakieś dziesięć stóp w każdą ze stron, po czymzakręcał i kończył się zamkniętymi drzwiami.Tutaj, gdzie strumień wody nie miał już ażtakiej siły, wykonano je z metalu i zabezpieczono metalowymi zamkami.Nie widać było nanich choćby śladu rdzy.Zamki były skomplikowane, dlatego otworzenie drzwi po prawej zajęło mi dobrychkilka minut.Za nimi znajdował się kolejny wąski korytarz, kończący się drzwiamipodobnymi do tych, które właśnie otworzyłem.Westchnąłem i zabrałem się za szukanieczegoś, czym mógłbym zablokować wejście.Nie chciałem ponownie dłubać w zamku wdrodze powrotnej.W tunelu nie było żadnych kamieni.Miałem do dyspozycji tylko skórzaną torbę, wktórej trzymałem narzędzia albo łom, którego w żadnym wypadku nie chciałem siępozbywać.Ostatecznie postanowiłem użyć buta.I tak oba przemokły już doszczętnie istrasznie mi ciążyły.Zdjąłem je ze stóp i włożyłem jeden z nich za pas, w razie gdybympotrzebował go pózniej.Drugi wsunąłem pod drzwi, żeby nie zatrzasnęły się za mną.Bosopomaszerowałem korytarzem, brodząc w wodzie o głębokości kilku cali, sączącej się wciąż zwnętrza świątyni.Przebyłem ledwie połowę drogi w kierunku kolejnych drzwi, kiedy światłolampy wydobyło z mroku coś wartego zanotowania.Ich powierzchnia była idealnie gładka [ Pobierz całość w formacie PDF ]