[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On wróci spokojnie do koszar, usmaży karto-fle ze swoją drużyną, spłucze je wódką i pójdzie spać.- Dobra - powiedział.- Dawaj.- Najpierw otwórz.Wartownik otworzył bramę i wpuścił ich do zony roboczej.Wołodia podał mu bu-telkę.- Ruszać dupy! - krzyknął żołnierz.- Za piętnaście minut zmiana warty.Sześciu ludzi pognało do magazynu.Wewnątrz paliło się światło.Wołodia zajrzałprzez oblodzone okno.Przy stole siedział Ormianin, tłusty, kudłaty uprzywilejowanywięzień.Wołodia pchnął drzwi.Nie były zamknięte na klucz.Zacisnął dłoń na rękojeścischowanego w rękawie śrubokrętu i wszedł.Jego przyjaciel Borys i czterech pozosta-łych zostało na zewnątrz, tuż poza polem widzenia.Ormianin podniósł głowę.- Hej, co tu robisz?- Wpadłem z wizytą.Musimy pogadać.- Kurwa, co to za gadanie po nocy? Kto cię wpuścił? Zabieraj dupę!- Hej, człowieku, nie ma co się rzucać.Mówię ci.- Wynoś się stąd, do diabła! Dałbym ci kopa, gdybym się nie bał, że but mi utkniew twojej dupie!- Słuchaj, Ormianin, uspokój się.- Możesz się wysrać kolczastym drutem!- Jak ty?- Zawołam straż!- Hej, Ormianin, a co tam jest za tobą?Prosta sztuczka zadziałała.Ormianin przekręcił grubą szyję i obejrzał się.Wołodiazrobił zamach i wbił śrubokręt w jego piersi, w dół znad lewego obojczyka, i natych-miast cofnął rękę.Wzniósł szpikulec do drugiego ciosu.Ormianin odwrócił się, łapiącręką za ranę.- Pomocy! - ryknął na wartownika, próbując zerwać się na nogi, ale jego opasłybrzuch zaklinował się pod stołem, co dało Wołodii czas na zadanie kolejnego ciosu.Szpikulec uderzył między nosem a lewym okiem, przebił cienką kość oczodołu i wnik-nął w głąb czaszki.Krew trysnęła z nozdrzy dwoma strumieniami i Ormianin runął zhukiem na podłogę.139 Wołodia zagwizdał cicho.Jego najbardziej zaufany przyjaciel, Borys, wpadł z po-zostałą czwórką do środka, zamykając za sobą drzwi.Więzniowie mieli dwa wielkieworki i kilka poszewek na poduszki, w które zapakowali śrubokręty, młotki, pilniki iłomy.W trzy minuty opróżnili magazyn, zostawiając tylko parę tuzinów starych, po-łamanych łopat.Zginając się pod ciężarem narzędzi pobiegli do przejścia w drutach.Wartownik ze zdumienia otworzył usta.- Hej, ludzie, co wy chcecie zrobić? - zawołał, przepuszczając ich przez bramę.- Dzisiaj wcześniej zaczynamy robotę! - odkrzyknął Borys.W baraku otworzonoprzed nimi drzwi.Sześciu rabusiów padło na beton, rzucając ładunek i łapczywiechwytając powietrze.Więzniowie natychmiast zaczęli wybierać sobie broń.Zgodnie z rozkazem Japończyka Wołodia i jego ludzie przynieśli więcej narzędzi,niż potrzeba, żeby mniej zostało dla wroga.- Co z Ormianinem? - zapytał Wołodię Fofa.- Zpi.Wszystko poszło gładko.- Zpi? Jesteś pewien?Szeroki uśmiech, z jakim Wołodia przytaknął, powstrzymał Fofę od zadawania dal-szych pytań.Tymczasem przed żołnierzem, który przyjął butelkę wódki, stanął dowódca warty.- Gdzie mój zmiennik? - zapytał chłopak.- Nie będzie zmiany.Wszyscy wracacie do koszar.- Tak, ale.- Zamknij się! Nie twoja sprawa.Wartownik, zadowolony, że schodzi ze służby, przytulił butelkę wódki do brzucha ipodążył za swoim oficerem.Dwadzieścia minut po zejściu żołnierzy z posterunków i opuszczeniu przez nichgłównego obozu, Bugaj wyprowadził z baraków poruczników Potmy.Z nożami zapazuchą, ruszyli główną ulicą obozu.Zatrzymali się niedaleko baraku, w którym czeka-li Fofa i jego ludzie.Kapitan wybrany do rozpoczęcia rozmowy podszedł do wrót ba-raku i zapukał głośno.Początkowo nie było odpowiedzi.Potem zaspany głos zawołał:- Czego, do diabła?- Wstawać, chłopaki - odpowiedział wesoło bandyta.- Bractwo postanowiło zacząćstrajk.Chcemy wiedzieć, co myśli wasz barak.Otwórzcie drzwi.Otworzono.Wewnątrz było ciemno.Wydawało się, że wszyscy śpią.Gdy oczyprzyzwyczaiły się do ciemności, kapitan zobaczył otaczający go krąg ludzi Japończyka,z ciężkimi narzędziami w rękach.To była ostatnia rzecz, jaką zdążył zarejestrować.Miażdżący cios młotem w czoło uśmiercił go na miejscu.140 Bugaj i jego czterej porucznicy czekali przez jakiś czas.Bugaj właśnie wydawał imrozkaz zdobycia narzędzi z magazynu, gdy drzwi baraku stanęły otworem i ukazał sięw nich więzień z paczką w rękach.Zwitało.Mężczyzna z baraku pokonał połowę odle-głości dzielącą go od Bugaja, rzucił mu pakunek, po czym zawrócił i pobiegł do drzwi,które szybko zamknęły się za jego plecami.Bugaj wysłał człowieka po rzuconą na śnieg paczkę.Brudna szmata rozwinęła się iw niemrawym świetle brzasku adiutant i jego ludzie zobaczyli odciętą głowę swojegokapitana.Spomiędzy strzępów skóry i mięśni wystawały resztki kręgosłupa.Stojący najbliżej sapnęli na widok tej przerażającej odpowiedzi.Nim Bugaj zdołałzareagować, wrócił porucznik wysłany do magazynu.- Bugaj! Siedzimy w gównie po uszy! - wydyszał urywanie.- Ormianin zabity, ma-gazyn pusty! - I wcisnął w rękę Bugaja pokryty krwią śrubokręt.Bugaj spojrzał na narzędzie zbrodni i zaklął.- Wszyscy do mnie! Zdobędziemy ten cholerny barak! - krzyknął.W jednej chwilicały gang Potmy, kierowany przez Bugaja, przypuścił szarżę na barak.Wszyscy wci-skali swoje narzędzia w szczeliny wokół drzwi, ale łomy były wypychane od środkauderzeniami młotów.Gdy drzwi zaczęły ustępować, Bugaj usłyszał krzyki dochodzącez lewej strony.Odwrócił się od wierzei, za którymi czyhali gotowi do walki na śmierć iżycie ludzie Japończyka, i zobaczył tłum więzniów wymachujących wszelkiego rodza-ju narzędziami.Na czele oddziału galopował Josik [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •