[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale spodziewałam się po prostu, że uwzględniszmój pogląd w tej sprawie.- Mówiłem już, że ta podróż była zaplanowana od dawna.Pozostawiając to bez odpowiedzi, odwróciła się do niego plecamii skrzyżowała ręce na piersiach.- Kiedy wrócę, zostanę już na dłużej - zapewnił Aidan.- Co za wspaniałomyślna deklaracja!Usłyszała jego kroki, kiedy podszedł bliżej, a potem poczuła naramionach ciepły dotyk jego dłoni.- Nie bądz na mnie zła - szepnął.Nie doczekawszy się odpowiedzi, puścił ją.- Muszę już iść.Kiwnęła głową.- Katrino, upłynie teraz sporo czasu, zanim się znowu zobaczymy.Może przynajmniej pożegnasz się ze mną?Milczała niewzruszenie, nie ulegając pokusie, aby się do niegoodwrócić.Stał za nią jeszcze parę sekund, wreszcie odszedł.Słyszałajego szybko oddalające się kroki.A potem rozległ się trzask za-mykanych drzwi.Katrina skryła głowę w ramionach i zamknęła oczy.Coś zapiekło jąpod powiekami, łzy pociekły na policzki.Najchętniej pobiegłaby zaAidanem i rzuciła mu się w ramiona, błagając, aby nie wyjeżdżał,wiedziała jednak, że nie miało to sensu.Zza okna dobiegło ją stąpaniekonia.Z wahaniem podeszła bliżej, aby wyjrzeć na dziedziniec.Aidan,dzierżąc cugle, dosiadał właśnie Granata.Wiedział, że Katrina możego widzieć z okna, nie odwrócił się jednak.Zamienił jeszcze kilka słówze stajennym, a potem ruszył drogą przed siebie.Niebawem zniknął jejz oczu i Katrina uświadomiła sobie nagle, że nie powinna pozwolić muodchodzić bez pożegnania.25KALKUTA, CZERWIEC 1878Spienione fale rozdzielały się przed dziobem statku, który płynął poHugli wzdłuż brzegu rojącego się od ludzi.Z wody do świątyń wiodłyghaty, schody, a przy nich, pod wysokimi murami do połowypozbawionymi okien, stały na cumach smukłe, długie łodzie.Blaskprzedwieczornego słońca załamywał się na pomarszczonejpowierzchni rzeki, tworząc czerwonozłote błyski.Ashley stała przy sterburcie, muskając palcami gładkie drewnorelingu i popatrując na wodę.Drobne kropelki, wzbijane przez dzióbstatku, osiadały na rzęsach i włosach, twarz chroniło przed palącymsłońcem szerokie rondo kapelusza.Po pewnym czasie ostrożnieprzetarła sobie oczy dłonią obleczoną w rękawiczkę, zamrugałakilkakrotnie, aby pozbyć się resztek wilgoci, po czym udała się naspacer po pokładzie.Statek był własnością przyjaciela jej ojca, dawałasię czasem nakłonić na krótką przejażdżkę po rzece w towarzystwieojca, Robina i jego ayah.Dołączyłaby do nich również jej matka,gdyby nie lęk przed chorobą morską, którą wywoływały u niejnajmniejsze nawet wstrząsy lub kolebanie.W pewnej chwili Ashley zauważyła Robina.Biegał na swoichpulchnych nóżkach po pokładzie, a za nim biegła jego ayah, pilnując,aby chłopczyk nie ubrudził białego marynarskiego ubranka zniebieskim kołnierzem.Ashley uśmiechnęła się, patrząc na synka, jejserce ścisnęło się lekko.Był tak bardzo do niej podobny! Jedynie blondwłosy miał po Nicolasie, a jednak często wystarczał samjego widok, aby zaczynała rozmyślać o mężu; wtedy nierzadkoodzywały się w niej wyrzuty sumienia.Jego ostatni list miał w przeciwieństwie do poprzednich charakterpolecenia, jakże odmienny od łagodnego tonu dotychczasowejkorespondencji.Na domiar złego Nicolas ustami Aidana przekazał jejprośbę, aby raczyła uczynić zadość jego życzeniu wyrażonemu w liście przy czym nie wątpiła nawet przez chwilę, że Aidan sformułował tęprośbę nieco łagodniej, wiedziała też, jak bardzo Nicolas musi cierpiećz powodu jej nieobecności, skoro zdecydował się na tak ostry krok.Mimo to zwlekała z podjęciem decyzji o powrocie.Zdawała sobiesprawę, że również tutaj może się dostać na języki, jednak w Ooty towszystko wyglądało znacznie gorzej.W Kalkucie ludzi przynajmniejpowstrzymywał respekt przed jej ojcem.Jej bracia nie posiadali się z wściekłości i najchętniej własnoręcznieskręciliby kark Ingramowi Frazerowi, natomiast ojciec robił sobiegorzkie wyrzuty.Jedynie matka Ashley zachowała spokój, chociażprzyczyna całego zamieszania, w rezultacie którego córka wróciła podrodzinny dach, bardzo ją trapiła.Na pokład wyszedł też Angus Morgan i otarł sobie czoło chusteczką,którą następnie, niedbale złożoną, na powrót wetknął do kieszeni.Byłto szczupły mężczyzna, o całkowicie już siwych włosach,przerzedzających się na skroniach.W widoczny sposób doskwierał muupał, mimo to poruszał się z jakąś wytworną lekkością, jakby zdawałsobie sprawę, że mężczyzna o jego pozycji społecznej nie możeokazywać słabości.Ashley zatrzymała się przy relingu, czekając na niego.- Kiedy przybijemy do brzegu, papo?- Kiedy tylko zechcesz, moje dziecko.Nudzisz się tu? -Jeden dzieńnie różni się od drugiego.Myślę, że jak na mnie,za mało tu życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Ale spodziewałam się po prostu, że uwzględniszmój pogląd w tej sprawie.- Mówiłem już, że ta podróż była zaplanowana od dawna.Pozostawiając to bez odpowiedzi, odwróciła się do niego plecamii skrzyżowała ręce na piersiach.- Kiedy wrócę, zostanę już na dłużej - zapewnił Aidan.- Co za wspaniałomyślna deklaracja!Usłyszała jego kroki, kiedy podszedł bliżej, a potem poczuła naramionach ciepły dotyk jego dłoni.- Nie bądz na mnie zła - szepnął.Nie doczekawszy się odpowiedzi, puścił ją.- Muszę już iść.Kiwnęła głową.- Katrino, upłynie teraz sporo czasu, zanim się znowu zobaczymy.Może przynajmniej pożegnasz się ze mną?Milczała niewzruszenie, nie ulegając pokusie, aby się do niegoodwrócić.Stał za nią jeszcze parę sekund, wreszcie odszedł.Słyszałajego szybko oddalające się kroki.A potem rozległ się trzask za-mykanych drzwi.Katrina skryła głowę w ramionach i zamknęła oczy.Coś zapiekło jąpod powiekami, łzy pociekły na policzki.Najchętniej pobiegłaby zaAidanem i rzuciła mu się w ramiona, błagając, aby nie wyjeżdżał,wiedziała jednak, że nie miało to sensu.Zza okna dobiegło ją stąpaniekonia.Z wahaniem podeszła bliżej, aby wyjrzeć na dziedziniec.Aidan,dzierżąc cugle, dosiadał właśnie Granata.Wiedział, że Katrina możego widzieć z okna, nie odwrócił się jednak.Zamienił jeszcze kilka słówze stajennym, a potem ruszył drogą przed siebie.Niebawem zniknął jejz oczu i Katrina uświadomiła sobie nagle, że nie powinna pozwolić muodchodzić bez pożegnania.25KALKUTA, CZERWIEC 1878Spienione fale rozdzielały się przed dziobem statku, który płynął poHugli wzdłuż brzegu rojącego się od ludzi.Z wody do świątyń wiodłyghaty, schody, a przy nich, pod wysokimi murami do połowypozbawionymi okien, stały na cumach smukłe, długie łodzie.Blaskprzedwieczornego słońca załamywał się na pomarszczonejpowierzchni rzeki, tworząc czerwonozłote błyski.Ashley stała przy sterburcie, muskając palcami gładkie drewnorelingu i popatrując na wodę.Drobne kropelki, wzbijane przez dzióbstatku, osiadały na rzęsach i włosach, twarz chroniło przed palącymsłońcem szerokie rondo kapelusza.Po pewnym czasie ostrożnieprzetarła sobie oczy dłonią obleczoną w rękawiczkę, zamrugałakilkakrotnie, aby pozbyć się resztek wilgoci, po czym udała się naspacer po pokładzie.Statek był własnością przyjaciela jej ojca, dawałasię czasem nakłonić na krótką przejażdżkę po rzece w towarzystwieojca, Robina i jego ayah.Dołączyłaby do nich również jej matka,gdyby nie lęk przed chorobą morską, którą wywoływały u niejnajmniejsze nawet wstrząsy lub kolebanie.W pewnej chwili Ashley zauważyła Robina.Biegał na swoichpulchnych nóżkach po pokładzie, a za nim biegła jego ayah, pilnując,aby chłopczyk nie ubrudził białego marynarskiego ubranka zniebieskim kołnierzem.Ashley uśmiechnęła się, patrząc na synka, jejserce ścisnęło się lekko.Był tak bardzo do niej podobny! Jedynie blondwłosy miał po Nicolasie, a jednak często wystarczał samjego widok, aby zaczynała rozmyślać o mężu; wtedy nierzadkoodzywały się w niej wyrzuty sumienia.Jego ostatni list miał w przeciwieństwie do poprzednich charakterpolecenia, jakże odmienny od łagodnego tonu dotychczasowejkorespondencji.Na domiar złego Nicolas ustami Aidana przekazał jejprośbę, aby raczyła uczynić zadość jego życzeniu wyrażonemu w liście przy czym nie wątpiła nawet przez chwilę, że Aidan sformułował tęprośbę nieco łagodniej, wiedziała też, jak bardzo Nicolas musi cierpiećz powodu jej nieobecności, skoro zdecydował się na tak ostry krok.Mimo to zwlekała z podjęciem decyzji o powrocie.Zdawała sobiesprawę, że również tutaj może się dostać na języki, jednak w Ooty towszystko wyglądało znacznie gorzej.W Kalkucie ludzi przynajmniejpowstrzymywał respekt przed jej ojcem.Jej bracia nie posiadali się z wściekłości i najchętniej własnoręcznieskręciliby kark Ingramowi Frazerowi, natomiast ojciec robił sobiegorzkie wyrzuty.Jedynie matka Ashley zachowała spokój, chociażprzyczyna całego zamieszania, w rezultacie którego córka wróciła podrodzinny dach, bardzo ją trapiła.Na pokład wyszedł też Angus Morgan i otarł sobie czoło chusteczką,którą następnie, niedbale złożoną, na powrót wetknął do kieszeni.Byłto szczupły mężczyzna, o całkowicie już siwych włosach,przerzedzających się na skroniach.W widoczny sposób doskwierał muupał, mimo to poruszał się z jakąś wytworną lekkością, jakby zdawałsobie sprawę, że mężczyzna o jego pozycji społecznej nie możeokazywać słabości.Ashley zatrzymała się przy relingu, czekając na niego.- Kiedy przybijemy do brzegu, papo?- Kiedy tylko zechcesz, moje dziecko.Nudzisz się tu? -Jeden dzieńnie różni się od drugiego.Myślę, że jak na mnie,za mało tu życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]