[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zasugerowały mnie tetwoje nabożne szepty, jakbyś miała przed sobą coś świętego.- Ale sam powiedziałeś, że to tylko naszyjnik.Nie ugryzie cię.- To dlaczego sama go nie dotkniesz?- Bo wiem, że chcesz być pierwszy - odparła z wyraznymsarkazmem.- Za dobrze cię znam, Greg.Pamiętasz, jak twójstryjeczny dziadek, brat Barta, kupił nowego konia pod wierzch?Wszystkie dzieci, a było nas chyba z ośmioro, marzyły, aby godosiąść, ale żadne nie ośmieliło się zrobić tego przed tobą.Tymusiałeś być pierwszy.Zawsze we wszystkim musiałeś być pierwszy.- Nie opowiadaj głupstw.Dosiadłem go pierwszy, bo tylko jamiałem dosyć odwagi.- Akurat! Byłeś typowym macho, odkąd odrosłeś od ziemi.Małym męskim szowinistą.- A ty małą jędzą! - warknął ze złością.Odwróciwszy się odDiandry, popatrzył na naszyjnik i momentalnie poczuł dziwneukojenie.Diandra to zauważyła, też spojrzała na klejnot i ją równieżogarnął błogi spokój.57AnulaouslaandcsGreg zdecydowanym ruchem wyciągnął rękę i dotknąłnaszyjnika.Z wolna powiódł palcem po podobnych do łezszmaragdach.- Co czujesz? - zapytała szeptem.- Ciepło - odparł.- Jest dziwnie ciepły.W kwietniu w Bostonie temperatura pozwalała już nawyłączenie ogrzewania, niemniej w salonie panował względny chłód,toteż naszyjnik nie miał skąd nabrać ciepła.Greg najdelikatniej jak potrafił wsunął palce pod naszyjnik iwydobył go z wyłożonego aksamitem pudełka.Klejnoty zajaśniały,rzucając snopy iskier.Teraz i Diandra nie mogła się powstrzymać.Musnęła czubkami palców najbliższy szmaragd raz, potem następny inastępny, jakby odczytywała pisany osobliwym alfabetem Braille'atajemny przekaz.- Co powinniśmy z nim zrobić? - zapytała cicho.- Zostawmy go tutaj, zanim nie wyjaśnimy sprawy przez telefon.- To trochę ryzykowne.- Więc schowajmy go do sejfu.Jednakże Diandra znowu poczuła wewnętrzny sprzeciw.Lekkopokręciła głową, a Greg natychmiast się z nią zgodził.- To włóż go na szyję - zaproponował.- Och nie, nie mogę.- Oczywiście, że możesz.- Nie jest mój.- Ale na tobie będzie bezpieczny.58AnulaouslaandcsNaprawdę bezpieczny będzie w sejfie, pomyślała.Jest zbytcenny, aby go nosić, może nie bezbronny, bo emanowała z niego jakaśosobliwa siła, lecz na pewno bardzo stary i kosztowny.Sejf będzienajlepszym rozwiązaniem.Czemu więc myśl o tym przyprawiają oduszności?- Niech na razie zostanie tutaj - orzekł Greg po chwili namysłu.-W każdym razie dopóki nie porozumiemy się z Bartem.Diandra chętnie na to przystała.- Zgoda.Drzwi wejściowe są zamknięte na klucz, a dom mabardzo dobre zabezpieczenia alarmowe.Naprawdę bardzo dobre.Jej pewność w tej kwestii obudziła czujność Grega.- Wiesz coś na ten temat? - zapytał podejrzliwie.- Tak - mruknęła, nie patrząc mu w oczy.- Możesz mi to bliżej wyjaśnić? Chętnie posłucham.W innych okolicznościach Diandra zapewne postarałaby sięzręcznie zmienić temat.Tym razem jednak uczucie wspólnictwawzięło górę.- Nic sensacyjnego.Kiedyś, dawno temu, ja, Caroline i Susanprzyjechałyśmy tutaj razem z rodzicami.Miałyśmy po czternaście,piętnaście lat i roznosiła nas chęć przygód.Postanowiłyśmy poznaćnocne życie Bostonu i około północy wymknęłyśmy się z domu.- I włączył się alarm.- Nie, wyszłyśmy bez przeszkód.Rodzice wprawdzie już spali,ale Bart nie wrócił jeszcze do domu, więc system alarmowy nie byłuruchomiony.59Anulaouslaandcs- Ale Bart wrócił podczas waszej nieobecności i uznawszy, żewszyscy dawno położyli się do łóżek, włączył alarm i poszedł spać -domyślił się Greg.Po czym dodał tonem znawcy: - Trzeba byłowdrapać się na kasztanowiec, który rośnie na podwórzu, i wejść przezokno od spiżarni.W tamtych czasach okna nie były okablowane.Tobył jeszcze dosyć prymitywny system alarmowy.Diandra powinna była odgadnąć, że Greg znalazł się kiedyś wpodobnym kłopocie, z którego zdołał się jednak wywinąć własnymprzemysłem.- Może był prymitywny, ale nie masz pojęcia, ile narobił hałasu!- odrzekła.- Szamotałyśmy się w ciemnościach, usiłując znalezćwajchę wyłączającą ten piekielny alarm, kiedy na schodach pojawiłsię Bart w szlafroku i zapalił światło.Postawiłyśmy na nogi cały dom.Pobudziłyśmy sąsiadów.Rodzice byli wściekli.- Przerwała na chwilędla nabrania tchu.- Nikt ci o tym nie opowiadał?- Nie, pierwszy raz o tym słyszę - odparł z żartobliwymuśmiechem.Ciekawe, pomyślała.Była przekonana, że Greg starannieodnotowuje każdy jej fałszywy krok.Jeszcze bardziej zdziwił ją jegołagodny, wręcz życzliwy uśmiech.Nigdy, jak sięgała pamięcią, Gregnie obdarzył jej naprawdę miłym, serdecznym uśmiechem.Poczułanieoczekiwane wzruszenie.Uśmiech zgasł równie szybko, jak się pojawił.Greg sam nierozumiał, co go spowodowało, bo przecież nie ta dosyć w końcubanalna i mało zabawna historia z alarmem.Jeszcze bardziej zdziwił60go wyraz, jaki pojawił się na twarzy Diandry.Jakby jego uśmiech byłjej do czegoś potrzebny.Znał ją jednak zbyt dobrze, aby w touwierzyć.Diandra nie potrzebowała przyjaznych uśmiechów, ona,kobieta niezależna i pewna siebie, która sama wybierała sobiemężczyzn, nie czekając, aż ktoś wybierze ją.Musiał mylnie odczytaćwyraz jej twarzy.Opuścił wzrok na oplatający jego palce naszyjnik i, o dziwo,ponownie doznał dziwnego uspokojenia.- Masz- ochotę na drinka? - zapytał.- Oj tak!Sięgnąwszy na półkę nad kominkiem, zdjął z niej aksamitnepuzderko, ale zamiast umieścić w nim naszyjnik i obie rzeczy odłożyćna miejsce, poszedł z nimi w głąb mieszkania do gabinetu Barta.Tam,odstawiwszy pudełko na biurko, starannie ułożył w nim niezwykłyklejnot.Stał jeszcze chwilę, czując dziwną pustkę w dłoni.Diandra doznała podobnego uczucia, więc aby się go pozbyć,złożyła razem dłonie i podeszła do barku.Już sięgała po butelkęszkockiej whisky, kiedy za jej plecami odezwał się Greg:- Jest tam jakieś wino?Obejrzała się zdziwiona.Greg pił bardzo umiarkowanie, niewidziała go nigdy pod dobrą datą, ale pamiętała, że jeśli już pil, tozawsze wolał whisky.- Uhm.- mruknęła, lustrując wzrokiem baterię butelek.Spostrzegła ciemną smukłą butelkę i podniosła ją na wysokość oczu.-Coś znalazłam, ale nie wiem, od kiedy stoi otwarte.61Anulaouslaandcs- Nieważne.- Zrzuciwszy z ramion marynarkę, powiesił ją naoparciu krzesła, po czym opadł na kanapę, z widoczną ulgąwyciągając przed siebie nogi.Diandra mimo woli obrzuciła go uważnym spojrzeniem.Ta jegofryzura wcale nie jest taka zła, przemknęło jej przez głowę.A nawetbardzo mu w niej do twarzy.W ogóle jest niezwykłe atrakcyjnym.świetnie się prezentuje.nawet teraz, chociaż wygląda, jakby Ztrudem powstrzymywał się od zaśnięcia.- Widzę, że ledwo trzymasz się na nogach - powiedziała bezcienia ironii czy poczucia wyższości w głosie, podając mu kieliszekwina.Ona też marzyła tylko o tym, aby wyciągnąć się na łóżku itrochę odpocząć.Obojgu w jednakowym stopniu doskwierałasytuacja, w jakiej się znajdowali.Upiwszy łyk wina, Greg podniósł na nią wzrok.- Miałem koszmarne trzy dni.- Gdyby miał opisać, jak czuje sięw tej chwili, powiedziałby, że jest zrelaksowany, senny, wyczerpany [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Zasugerowały mnie tetwoje nabożne szepty, jakbyś miała przed sobą coś świętego.- Ale sam powiedziałeś, że to tylko naszyjnik.Nie ugryzie cię.- To dlaczego sama go nie dotkniesz?- Bo wiem, że chcesz być pierwszy - odparła z wyraznymsarkazmem.- Za dobrze cię znam, Greg.Pamiętasz, jak twójstryjeczny dziadek, brat Barta, kupił nowego konia pod wierzch?Wszystkie dzieci, a było nas chyba z ośmioro, marzyły, aby godosiąść, ale żadne nie ośmieliło się zrobić tego przed tobą.Tymusiałeś być pierwszy.Zawsze we wszystkim musiałeś być pierwszy.- Nie opowiadaj głupstw.Dosiadłem go pierwszy, bo tylko jamiałem dosyć odwagi.- Akurat! Byłeś typowym macho, odkąd odrosłeś od ziemi.Małym męskim szowinistą.- A ty małą jędzą! - warknął ze złością.Odwróciwszy się odDiandry, popatrzył na naszyjnik i momentalnie poczuł dziwneukojenie.Diandra to zauważyła, też spojrzała na klejnot i ją równieżogarnął błogi spokój.57AnulaouslaandcsGreg zdecydowanym ruchem wyciągnął rękę i dotknąłnaszyjnika.Z wolna powiódł palcem po podobnych do łezszmaragdach.- Co czujesz? - zapytała szeptem.- Ciepło - odparł.- Jest dziwnie ciepły.W kwietniu w Bostonie temperatura pozwalała już nawyłączenie ogrzewania, niemniej w salonie panował względny chłód,toteż naszyjnik nie miał skąd nabrać ciepła.Greg najdelikatniej jak potrafił wsunął palce pod naszyjnik iwydobył go z wyłożonego aksamitem pudełka.Klejnoty zajaśniały,rzucając snopy iskier.Teraz i Diandra nie mogła się powstrzymać.Musnęła czubkami palców najbliższy szmaragd raz, potem następny inastępny, jakby odczytywała pisany osobliwym alfabetem Braille'atajemny przekaz.- Co powinniśmy z nim zrobić? - zapytała cicho.- Zostawmy go tutaj, zanim nie wyjaśnimy sprawy przez telefon.- To trochę ryzykowne.- Więc schowajmy go do sejfu.Jednakże Diandra znowu poczuła wewnętrzny sprzeciw.Lekkopokręciła głową, a Greg natychmiast się z nią zgodził.- To włóż go na szyję - zaproponował.- Och nie, nie mogę.- Oczywiście, że możesz.- Nie jest mój.- Ale na tobie będzie bezpieczny.58AnulaouslaandcsNaprawdę bezpieczny będzie w sejfie, pomyślała.Jest zbytcenny, aby go nosić, może nie bezbronny, bo emanowała z niego jakaśosobliwa siła, lecz na pewno bardzo stary i kosztowny.Sejf będzienajlepszym rozwiązaniem.Czemu więc myśl o tym przyprawiają oduszności?- Niech na razie zostanie tutaj - orzekł Greg po chwili namysłu.-W każdym razie dopóki nie porozumiemy się z Bartem.Diandra chętnie na to przystała.- Zgoda.Drzwi wejściowe są zamknięte na klucz, a dom mabardzo dobre zabezpieczenia alarmowe.Naprawdę bardzo dobre.Jej pewność w tej kwestii obudziła czujność Grega.- Wiesz coś na ten temat? - zapytał podejrzliwie.- Tak - mruknęła, nie patrząc mu w oczy.- Możesz mi to bliżej wyjaśnić? Chętnie posłucham.W innych okolicznościach Diandra zapewne postarałaby sięzręcznie zmienić temat.Tym razem jednak uczucie wspólnictwawzięło górę.- Nic sensacyjnego.Kiedyś, dawno temu, ja, Caroline i Susanprzyjechałyśmy tutaj razem z rodzicami.Miałyśmy po czternaście,piętnaście lat i roznosiła nas chęć przygód.Postanowiłyśmy poznaćnocne życie Bostonu i około północy wymknęłyśmy się z domu.- I włączył się alarm.- Nie, wyszłyśmy bez przeszkód.Rodzice wprawdzie już spali,ale Bart nie wrócił jeszcze do domu, więc system alarmowy nie byłuruchomiony.59Anulaouslaandcs- Ale Bart wrócił podczas waszej nieobecności i uznawszy, żewszyscy dawno położyli się do łóżek, włączył alarm i poszedł spać -domyślił się Greg.Po czym dodał tonem znawcy: - Trzeba byłowdrapać się na kasztanowiec, który rośnie na podwórzu, i wejść przezokno od spiżarni.W tamtych czasach okna nie były okablowane.Tobył jeszcze dosyć prymitywny system alarmowy.Diandra powinna była odgadnąć, że Greg znalazł się kiedyś wpodobnym kłopocie, z którego zdołał się jednak wywinąć własnymprzemysłem.- Może był prymitywny, ale nie masz pojęcia, ile narobił hałasu!- odrzekła.- Szamotałyśmy się w ciemnościach, usiłując znalezćwajchę wyłączającą ten piekielny alarm, kiedy na schodach pojawiłsię Bart w szlafroku i zapalił światło.Postawiłyśmy na nogi cały dom.Pobudziłyśmy sąsiadów.Rodzice byli wściekli.- Przerwała na chwilędla nabrania tchu.- Nikt ci o tym nie opowiadał?- Nie, pierwszy raz o tym słyszę - odparł z żartobliwymuśmiechem.Ciekawe, pomyślała.Była przekonana, że Greg starannieodnotowuje każdy jej fałszywy krok.Jeszcze bardziej zdziwił ją jegołagodny, wręcz życzliwy uśmiech.Nigdy, jak sięgała pamięcią, Gregnie obdarzył jej naprawdę miłym, serdecznym uśmiechem.Poczułanieoczekiwane wzruszenie.Uśmiech zgasł równie szybko, jak się pojawił.Greg sam nierozumiał, co go spowodowało, bo przecież nie ta dosyć w końcubanalna i mało zabawna historia z alarmem.Jeszcze bardziej zdziwił60go wyraz, jaki pojawił się na twarzy Diandry.Jakby jego uśmiech byłjej do czegoś potrzebny.Znał ją jednak zbyt dobrze, aby w touwierzyć.Diandra nie potrzebowała przyjaznych uśmiechów, ona,kobieta niezależna i pewna siebie, która sama wybierała sobiemężczyzn, nie czekając, aż ktoś wybierze ją.Musiał mylnie odczytaćwyraz jej twarzy.Opuścił wzrok na oplatający jego palce naszyjnik i, o dziwo,ponownie doznał dziwnego uspokojenia.- Masz- ochotę na drinka? - zapytał.- Oj tak!Sięgnąwszy na półkę nad kominkiem, zdjął z niej aksamitnepuzderko, ale zamiast umieścić w nim naszyjnik i obie rzeczy odłożyćna miejsce, poszedł z nimi w głąb mieszkania do gabinetu Barta.Tam,odstawiwszy pudełko na biurko, starannie ułożył w nim niezwykłyklejnot.Stał jeszcze chwilę, czując dziwną pustkę w dłoni.Diandra doznała podobnego uczucia, więc aby się go pozbyć,złożyła razem dłonie i podeszła do barku.Już sięgała po butelkęszkockiej whisky, kiedy za jej plecami odezwał się Greg:- Jest tam jakieś wino?Obejrzała się zdziwiona.Greg pił bardzo umiarkowanie, niewidziała go nigdy pod dobrą datą, ale pamiętała, że jeśli już pil, tozawsze wolał whisky.- Uhm.- mruknęła, lustrując wzrokiem baterię butelek.Spostrzegła ciemną smukłą butelkę i podniosła ją na wysokość oczu.-Coś znalazłam, ale nie wiem, od kiedy stoi otwarte.61Anulaouslaandcs- Nieważne.- Zrzuciwszy z ramion marynarkę, powiesił ją naoparciu krzesła, po czym opadł na kanapę, z widoczną ulgąwyciągając przed siebie nogi.Diandra mimo woli obrzuciła go uważnym spojrzeniem.Ta jegofryzura wcale nie jest taka zła, przemknęło jej przez głowę.A nawetbardzo mu w niej do twarzy.W ogóle jest niezwykłe atrakcyjnym.świetnie się prezentuje.nawet teraz, chociaż wygląda, jakby Ztrudem powstrzymywał się od zaśnięcia.- Widzę, że ledwo trzymasz się na nogach - powiedziała bezcienia ironii czy poczucia wyższości w głosie, podając mu kieliszekwina.Ona też marzyła tylko o tym, aby wyciągnąć się na łóżku itrochę odpocząć.Obojgu w jednakowym stopniu doskwierałasytuacja, w jakiej się znajdowali.Upiwszy łyk wina, Greg podniósł na nią wzrok.- Miałem koszmarne trzy dni.- Gdyby miał opisać, jak czuje sięw tej chwili, powiedziałby, że jest zrelaksowany, senny, wyczerpany [ Pobierz całość w formacie PDF ]