[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zacnych cottereaux wynająć,\eby go na trakcie usiekli.On musi wiedzieć, za co umie-ra.Chciałbyś zajrzeć mu w oczy, \eby zobaczyć strach iból, chcesz, \eby krzyczał jak twoja córka.śeby błagał olitość, jak błagała lady Olwyn.Nic z tego, mój dobrypanie.To wasza specjalność. Komu wyje pies 167Aza spłynęła po pooranym zmarszczkami policzkustarego, zabłysła jaśniej, kiedy w palenisku strzelił smol-ny sęk i drewno zajęło się \ywszym płomieniem.- Nie widzę interesu - Claymore mówił ju\ spokoj-niej.- A wręcz przeciwnie.Imaginuj sobie, waszmość,\e i pan William Hawes mo\e mieć braci.Przyjaciół.I ta waśń ciągnąć się będzie przez lata.Nic tu po mnie,nie pcham paluchów między drzwi.Wyszczerzył się cynicznie.- Załatwiam drobne sprawy, panie de Lisle.Zgoda,trudne i paskudne, ale nie mieszam się do honoru i spra-wiedliwości.Sięgnął po omacku, zgarnął swoją sakwę i pas z mie-czem, który cisnął przedtem na skrzynię.- Siadaj - głos starego szlachcica zabrzmiał cicho,lecz z naciskiem.Claymore \achnął się, lecz posłusznie usiadł.- Przecie\ powiedziałem wam, panie, nic tu po mnie -mruknął po chwili.- Sam przyznasz, wszystko się zga-dza, wiesz przecie\.Twoim synom te\ odmówiłem.Na-wet ich widzieć nie chciałem.Stary rycerz zaśmiał się złośliwie.- Istotnie, panie Ramirez.Opowiedziałeś wszystkodokładnie, nie pominąłeś niczego.I niczym mnie niezaskoczyłeś.Za to ja cię zaskoczę.Zawiesił głos na chwilę.- Nie nazywam się de Lisle - dokończył wreszcie iznów rozkaszlał ze śmiechu na widok miny Walijczyka.*** 168 Tomasz PacyńskiSzczuropodobny karczmarz zmaterializował się błyska-wicznie, Claymore nie musiał nawet zbytnio nadwerę\aćgardła.Widać łobuz podsłuchiwał.Wino pojawiło sięrównie szybko, nawet nie najgorsze, jak zauwa\ył Rami-rez, kiedy ju\ skosztował.Nigdy by się nie spodziewał,\e na tym zadupiu mają coś takiego.- Dowiedziałem się sporo o tobie, Ramirez.- Staryrycerz umoczył obwisłe wąsy w swoim kubku. Jakmo\esz zgadnąć, równie wiele złego, co i dobrego.A todobre to te\ takie, khem, mocno kontrowersyjne.Przerwał, pociągnął łyk wina.Skrzywił się z obrzy-dzeniem.- Cienkie - prychnął.- Nie zwykłem pijać takiegoświństwa, wierz mi.Claymore uwierzył.Wierzył we wszystko, odkądusłyszał imię starego.Wcią\ był jak ogłuszony, zupełnienie spodziewał się takiego rozwoju sytuacji.Bardzo nielubił się mylić.- Rozmawiałem ze starym towarzyszem, hrabią Gis-bourne.Sądzisz pewnie, \e niewiele powiedział? Myliszsię.Wystarczająco.Chocia\ nie wchodził zbytniow szczegóły.Wino jednak nie jest takie złe, pomyślał Walijczyk iwzruszył lekcewa\ąco ramionami.Guy był dobrymklientem, zbyt wiele nie gadał.We własnym, dobrzepojmowanym interesie.- Niewa\ne zresztą.- Rycerz te\ niecierpliwym ru-chem ręki okazał lekcewa\enie.- Masz rację, nie po-wiedział du\o.Powiedział coś wa\nego, ale o tym póz-niej.Zastanawiasz się zapewne, skoro ju\ wiesz, kim Komu wyje pies 169jestem, co ci teraz zaproponuję? Domyślasz się ju\ i za-stanawiasz, jak się wykręcić.To nie było pytanie, tylko stwierdzenie.Chwilę trwałomilczenie.Ramirez siedział nieruchomo, wpatrywał się zzamyśleniem w powierzchnię trunku w swoim kubku.- Niepotrzebnie - skwitował sir Hawes cierpko.-Znów się mylisz.Claymore istotnie zastanawiał się usilnie, jak się z ca-łej sprawy wykpić.Nie bardzo wiedział jak, gdy\ okazałosię, \e polecił go nie byle kto, a sam hrabia.Walijczykzmełł pod nosem kilka serdecznych \yczeń pod adresemde Reno.Ale teraz, kiedy ju\ wiedział, z kim miał wątpliwąprzyjemność, sprawa wyglądała gorzej ni\ z początku.Znacznie gorzej.Nie chodziło o zemstę.Zapewne o coś wręcz prze-ciwnego.Wyglądało na to, \e biedny William Hawes, odniedawna wdowiec, nie ma przyjaciół.Ma tylko bogategoi bezwzględnego ojca.A jedynym przyjacielem i ochronąma się stać niejaki Claymore Ramirez, którego mo\nawynająć do wszystkiego.Do obrony przed braćmi deLisle na przykład, którzy dyszą \ądzą pomsty za siostrę.- Nic z tego, panie - spróbował Ramirez jeszcze raz.-Nie będę.Wino chlusnęło na stół, kiedy gliniany kubek trzasnąłw pięści szlachcica.- Będziesz, Ramirez - syknął Hawes.- Będziesz.Zrobisz to, co ci ka\ę i za co zapłacę.A wiesz dlaczego? 170 Tomasz PacyńskiNie doczekał się odpowiedzi.- Bo jesteś ciekawy - podjął wreszcie, ocierając mo-kre, zalane winem palce o swój kubrak, poznaczonyrdzawymi odciskami od zbroi.- To mi właśnie powie-dział de Reno.Ty chcesz dojść prawdy.Dlatego jesteśtak skuteczny.Innych zalet podobno masz niewiele.Jego oczy zwęziły się złośliwie.- Tak, jesteś w sam raz sprawny i okrutny.Bez-względny i wytrwały.Ale, przyznasz sam, takich jest napęczki.Mo\na ich zbierać na ka\dym gościńcu, a jakchcesz mieć pewność, to w ka\dym zasranym lochu.Ale ty masz coś więcej, człowieku.Rycerz nie potrafił zataić pogardy, która dzwięczała wjego głosie.Ale to akurat Ramirezowi zwisało.- Owszem, jesteś jednym z najlepszych.Dlatego ka-załem cię odszukać.I dobrze zapłacę.Tym razem Claymore miał ju\ rzeczywiście dość.- Wybacz, panie - powiedział twardo i skłonił sięuprzejmie.- Ale na nic mi wasza zapłata, skoro pewnienie do\yję dnia, kiedy mi ją wręczysz.Pan William jestsam i jeśli nie poprosi o azyl w jakimś klasztorku, niepokaja się przed Bogiem, nie do\yje zimy.A ja razem znim, jeśli stanę po jego stronie.Poszukajcie sobie innegoidioty, sir Hawes.Oczekiwał wybuchu złości i był gotów stawić muczoła.Zawiódł się po raz kolejny.- Nie muszę szukać, właśnie znalazłem odpowied-niego - stwierdził tylko szlachcic sucho.- Nadajesz się.A teraz słuchaj.Claymore postanowił jednak posłuchać.I rzeczywi-ście, musiał się zgodzić ze starym szlachcicem. Komu wyje pies 171- Nie będziesz go chronił, wręcz przeciwnie.Odszu-kasz, co zapewne nie będzie łatwe.A potem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •