[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za kilka dni będzie na chodzie.Chłopcy, aż rwą się do walki.- Brygada za kilka dni rusza dalej w kierunku morza.Twoja załoga uzupełni na razieinne czołgi, a ty - poczekam na decyzję lekarza, ale raczej z tym wielkim opatrunkiem nienadajesz się do czołgu.Masz, łyknij jeszcze.Samogon przyjemnie rozgrzewał wnętrzności.Andriej zobaczył, że dowódca skończyłrozmowę z politrukiem i zebrał się na odwagę.- Towarzyszu Kapitanie, mogę jeszcze zapytać?Diaczenko odwrócił się zaskoczony, ale potakująco kiwnął głową.- Czy wiecie, co z tym stugiem?Kapitan patrzył przez chwilę, jakby nie rozumiejąc.- Aaa, tym, co rozwalił czołg z drugiego plutonu? Możecie go sobie lejtnancie zapisaćjako wasz.Został uszkodzony waszym pociskiem i załoga uciekła.Jeszcze tam gdzieś stoi,możecie pójść i zobaczyć.A teraz odmaszerować!***Głośne wycie syren poganiało ludzi.- Do schronu, szybciej, szybciej! - rozległy się okrzyki dyżurnych.Karl na chwilęzatrzymał się przy oknie na klatce schodowej.Dzisiaj był pomocnikiem oficera dyżurnegogarnizon i upewniał się, czy personel nocnej zmiany w budynku sprawnie opuszczapomieszczenia.Zbliżała się druga po północy, więc zapewne to Amerykanie atakowalimiasto.Sowieci mają zwyczaj robić to raczej za dnia, a Anglicy ostatnio nie zapuszczają się nad Elbląg.Karl lekko odsunął zasłony okna.Zobaczył błyski wybuchów armatprzeciwlotniczych walących znad morza.Tak to Amerykanie - będą chyba atakować stocznię.Jeśli im się uda.- Herr leutnant, niech pan idzie do schronu - wezwał go głos dyżurnego.Oficer zbiegłdo schronu i usiadł na ławce.Twarze obecnych były zasępione, lecz on delikatnie sięuśmiechał.Uda się?***Chwila przerwy skończyła się.Chłopcy z niechęcią rzucili na ziemię kiepy i powolichwycili narzędzia.Od kilku dni mieli w szkole tylko po kilka lekcji, a potem jechali aż zaDambitzen budować umocnienia.Ciężka fizyczna praca bez względu na pogodę pozbawiłaJurgena reszty entuzjazmu.Myślał, że będą strzelali, może dostaną prawdziwe mundury ibędzie mógł popisywać się przed dziewczynami z dzielnicy.Zamiast tego komenderowałnimi starszy mężczyzna, jakiś murarz i to w dodatku Duńczyk czy Holender.- Szybciej! yle, popraw! Kop głębiej! - potrafił tylko wykrzykiwać w swojej śmiesznejniemczyznie, zmuszając cały zastęp do coraz cięższej pracy.Matka aż popłakała się, widzącpęcherze na rękach syna.Teraz jego dłonie były zgrubiałe i obolałe.Jurgen wraz z innymichłopcami budował stanowisko dla mozdzierzy.Najpierw wykopali kilkadziesiąt metrówtranszei, takiej że dorosły człowiek swobodnie się w niej chował.Potem cztery gniazda dlamozdzierzy i dwa schrony dla obsługi.Ziemię wywozili taczkami kilkaset metrów do parowu.Kiedy myśleli, że to już koniec, dostali rozkaz ścinania i obrabiania drzew na zadaszenie.Potem wykopywanie krzaków, zwiędłych roślin i maskowanie.i znowu wściekłe okrzykiDuńczyka, że coś nie tak.Kiedy prawie kończyli, przyjechało kilku oficerów i jakiś dygnitarz partyjny.Chłopcówspędzono na zbiórkę i wymęczeni musieli stać w siąpiącym deszczu i przenikliwym wietrze.Dygnitarz zaczął przemawiać o obronie ojczyzny, wodzu, bolszewikach i podobnychsprawach, a Jurgen marzył tylko o papierosie i własnym łóżku.Kiedy wreszcie inspekcjaodjechała, znowu zapędzono ich do pracy.Dobrze, że jako uczniowie pracowali tylko dozmierzchu.A do szkoły trzeba będzie się przygotować, bo jutro matematyka.Ach, żeby to sięwszystko wreszcie skończyło.***Do zwalonego pnia było jeszcze z piętnaście metrów.Nina z obserwowała jak Wołodiapowoli, tak jak go uczyła, czołgał się w tamtym kierunku.Sama wymyśliła nowe okryciamaskujące świetnie spisujące się w zalanym jesiennymi barwami lesie.Gdyby byłapostronnym obserwatorem, nie zauważyłaby niczego w tym przerzedzonym lasku.Jeszcze kilka metrów i chłopak zajął miejsce pod pniem.Poprawił maskowanie i nieznacznym gestemdał znak gotowości.Nina pochyliła się i wykorzystując bruzdę, przeniosła się o kilkadziesiątmetrów w lewo, na małe wzniesienie.Tak jak Wołodia poprawiła maskowanie i dała muznak.Gotowe! Powoli podniosła swojego Mosina i nakierowała go w stronę nieodległychzabudowań.Tego dnia nowi snajperzy przechodzili swój chrzest bojowy.Podzieleni na dwu, trzy-osobowe grupy pod dowództwem doświadczonych strzelców, wyruszyli na łowy.Wyszli nocą i przez kilka godzin przedzierali się przez las i mokradła.Pogoda imsprzyjała - deszcz i chmury świetnie ich ukrywały.Nina wybrała dla siebie najtrudniejszy cel- zabudowania, gdzie rozłożyła się jednostka łączności wroga.Kobieta metodycznie obserwowała zabudowania folwarku.Między budynkami idrzewami widać było poruszających się żołnierzy i przeprowadzane zwierzęta.Co jakiś czasdo gospodarstwa wjeżdżał motocykl lub samochód.Nina nie śpieszyła się.Jeżeli już takdaleko przeszli przez linie wroga, to chciała upolować jakąś grubą rybę, jakiegoś oficera, anajlepiej dwóch.Będą mieli czas, aby oddać po jednym lub maksymalnie dwa strzały.Wcześniej przygotowali sobie drogę ucieczki, zakładając kilka min przeciwpiechotnych naszlaku pościgu.Dobrze, że łącznościowcy nie mają psów, ale zapewne po ataku szybkościągną żandarmów ze zwierzętami.Ręce zaczęły jej drętwieć więc wolno zmieniła pozycję nie przerywając obserwacji.Ponownie zerknęła na miejsce, gdzie powinien leżeć Wołodia.Nie ma go! Gdzie go poniosło,smarkacza?!Lekki ruch przykuł jej uwagę.Był, tylko trochę się przesunął.Zwietne maskowanie.Sprawdziła, czy Wołodia będzie miał to samo pole ostrzału, po czym spojrzała ponownie nazabudowania.U Niemców dawali chyba śniadanie, bo zaczęły się nawoływania, a nawet byłosłychać śmiechy.Ludzie znikali na kilka chwil, po czym ponownie wychodzili zpomieszczeń.Jest.Pierwszy oficer pojawił się pomiędzy zabudowaniami i podszedł do transportera.Rozmawiał z siedzącym za kierownicą żołnierzem i obserwował duży, murowany dom.Ninaspokojnie wzięła go na muszkę i przez krótką chwilę śledziła poruszający się powoli cel [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •