[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamykali na klucz drzwi na korytarz i te prowadzące nabalkon, okalający całe piętro.Ale nikt nie pomyślał o oknach.Sam to sprawdził.Nie były zamknięte.Chociaż mogli bez truduzabić je gwozdziami.Widziała, jak otwierał okna.Widziała, jak je uchylał, byzapewnić jej choć odrobinę świeżego powietrza.Tylko on się o totroszczył.Sama nigdy nie próbowała tego zrobić.Nigdy też nie próbowała otworzyć drzwi, przez które wchodziłtu co noc.Zastanawiał się, dlaczego.Musiała przecież wiedzieć, żemogłaby przez nie wyjść.Ze gdzieś prowadzą.Do wolności.Ale nigdy nie próbowała.To oznaczało, iż jej174mózg uznał, że ten pokój jest całym światem.A ścianywyznaczają jego granice.Ze za nimi nic nie ma.Ciekawe, czy zastanawiała się, skąd przychodzą inni ludzie.Iskąd on przychodzi.Najprawdopodobniej, nie.Był człowiekiem, który przynosi jej brzoskwinie.I otwieraokna, żeby powietrze w tym dusznym pokoju trochę sięochłodziło.To nie były wielkie czyny.Niewiele mógł zrobić dla jedynejkobiety, którą kiedykolwiek kochał.Znał ludzi, którzy więcejrobią dla psa.Zdobył jej zaufanie tak, jak się zdobywa zaufanie psa.Wymagało to cierpliwości i smakołyków.Oraz życzliwości.Trochę to trwało, ale nigdy nie miał wątpliwości, że odniesiesukces.Nawet ktoś taki jak Jenny potrzebuje przyjazni, nawettrędowaty jej potrzebuje.Teraz jadła mu z ręki.A Justin już nie wiedział, dlaczego tak mu zależało na jejzaufaniu.Może w głębi duszy pragnął, by go rozpoznała, bo tobyłby dowód, że jest więcej wart niż Joe.Joe zresztą i tak by się o tym nie dowiedział, chyba że Justinpostanowiłby mu to pokazać.Tylko jak? Nie ma sensu jej stądporywać, zabierać do Blossom Hill.Nie miał zamiaru brać za niąodpowiedzialności.Byłaby tylko ciężarem.Zdobył jej zaufanie.A teraz nie wiedział, co z nim zrobić.Ale przygotował zawiniątko z owocami.Jak co175wieczór.Schował je do sakwy i pojechał do Rose Garden.Jakco noc.Powinien to przerwać.Prędzej czy pózniej ktoś go zauważy.Ludzie zacznąplotkować.Nie chciał, żeby ich ze sobą kojarzyli.-Ty się nie musiałeś pakować - powiedziała Roza, spoglądającna stertę walizek i toreb, stojących w holu.Joe objął ją ramieniem, wodząc wzrokiem po ścianach, suficie ischodach prowadzących na górę.Matti i Lily nadal bawili siębeztrosko na strychu.Wiedzieli, że wyjeżdżają, ale się tym nieprzejmowali.%7łyli terazniejszością, to, co się miało zdarzyć zaparę godzin, nie było ważne.- Nie mam ochoty zostawać tu dłużej niż ty, Rosie.Tym razemprzyjechał do Savannah tylko zewzględu na nią.Nie trzeba było nawet tego mówić.Ona niechciała tego słyszeć, on postanowił jej tego oszczędzić.-Może powinnam kazać im pójść spać.Zmusić ich do tego.Jakdobra matka.- Pozwól im się bawić! - poprosił.- Byłem najszczęśliwszy,kiedy się bawiłem.Ty nie?-Ja też.Ale wspomnienia zabaw były przesłonięte innymi.Musiałabardzo się wysilać, żeby przypomnieć sobie, że była dzieckiem.Jej życie zaczęło się w bólu.Urodziła się jako Roza, kiedy ojciecprzycisnął jej policzek do gorącego kamienia w piecu.I szybkozapomniała o zabawie.176- Tej nocy nie zmrużę oka - wyznała.-1 tak musicie wyruszyć po ciemku.Prześpisz się na pokładzie.- Tam też raczej nie usnę, Joe.W każdym razie nie od razu.Tokolejny początek w moim życiu.Nie należy go przesypiać.- Ja prześpię się w powozie - oświadczył i obrócił ją tak, byskierowali się w stronę otwartych drzwi do biblioteki.- Będę jużdaleko, kiedy słońce wstanie i zaleje nas upał.Będę myślał otobie.Roza nie mogła usiedzieć w spokoju.Dotykała skórzanychgrzbietów książek.Podchodziła do firanek tak, by nikt z zewnątrzjej nie zobaczył.Serce kołatało w jej piersi, kiedy myślała oniebezpieczeństwach czyhających na zewnątrz.-Jesteście pewni, że ten statek jest bezpieczny? - zapytała cicho.Nie pierwszy raz zadawała to pytanie i nie swojebezpieczeństwo miała na względzie.Liczyło się bezpieczeństwodzieci.Nic złego nie mogło im się przydarzyć.Nie chciała ichznalezć tak, jak kiedyś znalazła Marlona.Joe po raz szesnasty odpowiedział spokojnie:- Pokład jest pełen poszukiwaczy przygód [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Zamykali na klucz drzwi na korytarz i te prowadzące nabalkon, okalający całe piętro.Ale nikt nie pomyślał o oknach.Sam to sprawdził.Nie były zamknięte.Chociaż mogli bez truduzabić je gwozdziami.Widziała, jak otwierał okna.Widziała, jak je uchylał, byzapewnić jej choć odrobinę świeżego powietrza.Tylko on się o totroszczył.Sama nigdy nie próbowała tego zrobić.Nigdy też nie próbowała otworzyć drzwi, przez które wchodziłtu co noc.Zastanawiał się, dlaczego.Musiała przecież wiedzieć, żemogłaby przez nie wyjść.Ze gdzieś prowadzą.Do wolności.Ale nigdy nie próbowała.To oznaczało, iż jej174mózg uznał, że ten pokój jest całym światem.A ścianywyznaczają jego granice.Ze za nimi nic nie ma.Ciekawe, czy zastanawiała się, skąd przychodzą inni ludzie.Iskąd on przychodzi.Najprawdopodobniej, nie.Był człowiekiem, który przynosi jej brzoskwinie.I otwieraokna, żeby powietrze w tym dusznym pokoju trochę sięochłodziło.To nie były wielkie czyny.Niewiele mógł zrobić dla jedynejkobiety, którą kiedykolwiek kochał.Znał ludzi, którzy więcejrobią dla psa.Zdobył jej zaufanie tak, jak się zdobywa zaufanie psa.Wymagało to cierpliwości i smakołyków.Oraz życzliwości.Trochę to trwało, ale nigdy nie miał wątpliwości, że odniesiesukces.Nawet ktoś taki jak Jenny potrzebuje przyjazni, nawettrędowaty jej potrzebuje.Teraz jadła mu z ręki.A Justin już nie wiedział, dlaczego tak mu zależało na jejzaufaniu.Może w głębi duszy pragnął, by go rozpoznała, bo tobyłby dowód, że jest więcej wart niż Joe.Joe zresztą i tak by się o tym nie dowiedział, chyba że Justinpostanowiłby mu to pokazać.Tylko jak? Nie ma sensu jej stądporywać, zabierać do Blossom Hill.Nie miał zamiaru brać za niąodpowiedzialności.Byłaby tylko ciężarem.Zdobył jej zaufanie.A teraz nie wiedział, co z nim zrobić.Ale przygotował zawiniątko z owocami.Jak co175wieczór.Schował je do sakwy i pojechał do Rose Garden.Jakco noc.Powinien to przerwać.Prędzej czy pózniej ktoś go zauważy.Ludzie zacznąplotkować.Nie chciał, żeby ich ze sobą kojarzyli.-Ty się nie musiałeś pakować - powiedziała Roza, spoglądającna stertę walizek i toreb, stojących w holu.Joe objął ją ramieniem, wodząc wzrokiem po ścianach, suficie ischodach prowadzących na górę.Matti i Lily nadal bawili siębeztrosko na strychu.Wiedzieli, że wyjeżdżają, ale się tym nieprzejmowali.%7łyli terazniejszością, to, co się miało zdarzyć zaparę godzin, nie było ważne.- Nie mam ochoty zostawać tu dłużej niż ty, Rosie.Tym razemprzyjechał do Savannah tylko zewzględu na nią.Nie trzeba było nawet tego mówić.Ona niechciała tego słyszeć, on postanowił jej tego oszczędzić.-Może powinnam kazać im pójść spać.Zmusić ich do tego.Jakdobra matka.- Pozwól im się bawić! - poprosił.- Byłem najszczęśliwszy,kiedy się bawiłem.Ty nie?-Ja też.Ale wspomnienia zabaw były przesłonięte innymi.Musiałabardzo się wysilać, żeby przypomnieć sobie, że była dzieckiem.Jej życie zaczęło się w bólu.Urodziła się jako Roza, kiedy ojciecprzycisnął jej policzek do gorącego kamienia w piecu.I szybkozapomniała o zabawie.176- Tej nocy nie zmrużę oka - wyznała.-1 tak musicie wyruszyć po ciemku.Prześpisz się na pokładzie.- Tam też raczej nie usnę, Joe.W każdym razie nie od razu.Tokolejny początek w moim życiu.Nie należy go przesypiać.- Ja prześpię się w powozie - oświadczył i obrócił ją tak, byskierowali się w stronę otwartych drzwi do biblioteki.- Będę jużdaleko, kiedy słońce wstanie i zaleje nas upał.Będę myślał otobie.Roza nie mogła usiedzieć w spokoju.Dotykała skórzanychgrzbietów książek.Podchodziła do firanek tak, by nikt z zewnątrzjej nie zobaczył.Serce kołatało w jej piersi, kiedy myślała oniebezpieczeństwach czyhających na zewnątrz.-Jesteście pewni, że ten statek jest bezpieczny? - zapytała cicho.Nie pierwszy raz zadawała to pytanie i nie swojebezpieczeństwo miała na względzie.Liczyło się bezpieczeństwodzieci.Nic złego nie mogło im się przydarzyć.Nie chciała ichznalezć tak, jak kiedyś znalazła Marlona.Joe po raz szesnasty odpowiedział spokojnie:- Pokład jest pełen poszukiwaczy przygód [ Pobierz całość w formacie PDF ]