[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zły na siebie,potrząsnął głową i przeszedł na drugą stronę samochodu, gdzie ojciec gramolił się nazewnątrz, podpierając się laską.David ujął go pod pachę i łagodnie podciągnął do pozycjistojącej.Stary lord stał przez chwilę, przygotowując się do następnego kroku.Zerknął nasyna.- Gotowy?David skinął głową i uśmiechnął się.- Świetnie - rzekł George.- W takim razie do boju!Gdy pojawili się w obrotowych drzwiach recepcji, Margaret podniosła głowę, a na jejtwarzy rozlał się szeroki uśmiech.- A niechże mnie! - wykrzyknęła, dźwigając tęgie ciało z krzesła.- Toż to sam paniczDavid!Pospieszyła ku nim i złapała Davida za rękę, nim zdążył ją wyciągnąć.- O, jak to miło, jakże to miło znów pana widzieć! - Lustrowała go wzrokiem z góryna dół, wciąż ściskając jego dłoń.- Ale cóż to? Zmizerniał pan troszkę.Bez obaw, bez obaw,wciąż pan piękny jak dawniej! - Odrzuciła głowę i zaśmiała się tak potężnie, że słyszano ją zpewnością w całym budynku.- Dobrze, dobrze, Margaret - wtrącił George - pan David wpadł dziś tylko na krótko.- Oczywiście, oczywiście - zmitygowała się i dodała ciszej, zawstydzona swąnadmierną wylewnością: - W zupełności to rozumiem.A tak czy owak cieszę się, że panawidzę takim rześkim no i w ogóle, panie Davidzie.- Dziękuję, Margaret - uśmiechnął się David.- Czy pan Caple mówił, o której chce się z nami spotkać? - zapytał lord Inchelvie.- A i owszem.- Recepcjonistka potruchtała do lady, wzięła z niej kartkę i okulary.Rozłożyła je zamaszystym potrząśnięciem, po czym nasadziła trochę krzywo na nos.- O.-zaczęła powoli, trzymając kartkę przed oczyma - tu pisze, że możecie się panowie spotkać ogodzinie dziesiątej w sali posiedzeń zarządu.- Znakomicie.Dzięki, moja droga.Daj mu, proszę, znać, że będziemy tam na niegoczekać.- George ujął Davida za ramię i odciągając go od Margaret zerknął na dziadkowyzegar.- Słuchaj, jest dopiero dwadzieścia po dziewiątej - mruknął.- Proponuję, żebyś dodziesiątej zniknął, inaczej zaraz zagonią cię do roboty.Idź, przespaceruj się po destylarni, apotem zaczekaj w sali narad.- Dobrze - David mrugnął doń porozumiewawczo.- Masz rację.- I ruszył pospiesznieku obrotowym drzwiom, jakby nie mógł się już doczekać chwili, gdy stąd wyjdzie.Wszedłszy do swego gabinetu, George zirytował się nieco na widok RobertaMcLeoda.Księgowy stał z rękami splecionymi na plecach i wyglądał przez okno.Słyszącszmer w drzwiach, odwrócił się.- A, George - rzekł swym artykułowanym edynburskim akcentem.- Ufam, że nie maszmi za złe, iż tu na ciebie czekam.Mhairi powiedziała mi, że masz teraz wolne pół godzinki, achciałem się z tobą zobaczyć w dość pilnej sprawie.George podszedł do wieszaka na ubrania.- Naturalnie - rzekł, zdejmując płaszcz.- Daj mi tylko chwilę, żebym się rozgościł.Wieszając okrycie, zerknął kątem oka na schludną drobną postać głównegoksięgowego Glendurnich i omal nie zatrząsł się ze śmiechu na wspomnienie desperackiejsugestii Davida, iżby ten człowiek zastąpił go w Stanach.Podszedł do biurka i z ulgą opadł nafotel.- Byłeś kiedy w Ameryce, Robercie? - zagadnął, powiesiwszy laskę na poręczy.- Nie, tego nie mogę powiedzieć.- Tak myślałem.- Uśmiechając się szeroko, George otworzył górną szufladę biurka,wydobył z niej blok papieru i wyjął pióro z wewnętrznej kieszeni marynarki.Robert tymczasem przyniósł sobie stojące pod ścianą krzesło i ustawił je naprzeciwbiurka, po czym usiadł, zgrabnie podciągnąwszy odprasowane jak brzytwa spodnie.- Aczkolwiek - rzekł z namysłem - wybieraliśmy się kiedyś z córkami do Disneylandu.Miały wtedy po paręnaście lat, czyli.- Wzniósł zadumany wzrok ponad głowę George'a imusnął wskazującym palcem starannie przystrzyżony wąsik, jakby czule głaskał mysz.- Tak,to musiało być z dziesięć lat temu.Jak sobie przypominam, właśnie wtedy raptownie spadłkurs funta, toteż musiałem zrezygnować z wyjazdu.- Robert otrząsnął się ze wspomnień ispojrzał na George'a.- Zresztą oboje z żoną wolimy spędzać wakacje w południowo-zachodniej Anglii.Jest tam wiele wspaniałych pól golfowych.- Nie wątpię.- George rzucił okiem na tego małego pedanta, który nie mógłby byćnikim innym jak księgowym; do tego stopnia, że bez żalu odwołał wymarzone wakacjewłasnych dzieci, by poprzez operacje na rynku walutowym dorzucić po parę pensów doswych cennych funtów.Robert McLeod był jednak prawdziwą opoką firmy.Od dwudziestu lat, odkądprzeniósł się do Glendurnich z niewielkiej spółki księgowej w Edynburgu, skrupulatnie imądrze dbał o jej finanse.Punktualny co do sekundy, zawsze jednak pierwszy opuszczałbiuro dokładnie o siedemnastej trzydzieści - co przynajmniej w lecie oznaczało, że udaje sięwprost na najbliższe pole golfowe.Jednakże już od jakiegoś czasu George miał uczucie, że zaangażowanie Roberta wsprawy firmy słabnie.Był skłonny przypisać to dyktatorskim manierom Duncana Caple'a,który również był zdolnym finansistą.Zanotował w myśli, by pod koniec spotkania spytaćjednak Roberta, co on sądzi o wynikach sprzedaży w Stanach Zjednoczonych.- Z czym do mnie przychodzisz? - zapytał, odkładając pióro i przerzucając porannepisma, które Mhairi odłożyła mu do wglądu.Robert oparł się wygodniej i odkaszlnął, zasłaniając usta zwiniętą dłonią.- No cóż.Po prostu pomyślałem, że pora już, bym przeszedł na emeryturę.- Co takiego? - zaskoczony George podniósł głowę.- Dlaczego?Robert założył nogę na nogę i wierzchem dłoni strzepnął niewidzialny pyłek zespodni.- Ponieważ - zaczął powoli - chyba jestem już za stary do tej pracy.Zdaję sobiesprawę, że pozostali członkowie zarządu są znacznie młodsi ode mnie, a poza tymwspółczesny rynek whisky zaczyna mi się wydawać.zbyt drapieżny.George patrzył na niego, czekając na ciąg dalszy.- Coś jeszcze?- Hm, prawdę mówiąc, tak.- Robert zawahał się.- Zaoferowano mi posadę sekretarzaklubu golfowego Drumshiel.To dla mnie naprawdę wymarzona okazja i nie chciałbym jejodrzucać.George okręcił się w fotelu i milczał przez chwilę, patrząc w okno.- Kiedy chcesz odejść? - zapytał w końcu znużonym głosem.- Za miesiąc - odparł z ulgą Robert, szczęśliwy, że udało mu się uniknąć wymówek codo konsekwencji, jakie wskutek jego kroku poniesie firma.- To da mi dość czasu nazamknięcie bilansu za zeszły rok.Mój następca zacznie od nowa, nie musząc siędostosowywać do moich metod czy nawyków.George wciąż patrzył przez okno.Potem zamknął oczy i nieznacznie potrząsnął głową.Był zły.Dzięki, Robercie, tego tylko było mi jeszcze trzeba! - sarknął w duchu.Nie dość, żeDuncan naciska coraz mocniej, zagrażając pozycji Davida w firmie, to jeszcze David.W tejchwili nie jest w stanie normalnie żyć, cóż dopiero załatwiać interesy w Stanach.A typrzychodzisz i mówisz mi, że mam znaleźć nowego głównego księgowego! Czas naemeryturę, powiadasz? Ja od dziesięciu lat powinienem być na emeryturze, a jednak siedzę tu,starając się rozwiązać każdy cholerny problem!Zwykły czerstwy rumieniec spełzł z policzków lorda Inchelvie, jakby nagle przybyłomu wiele lat.Zaniepokojony McLeod poderwał się z krzesła i właśnie miał zapytać prezesa osamopoczucie, gdy ten zaczerpnął powietrza w płuca i obiema rękami uderzył w poręczefotela [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Zły na siebie,potrząsnął głową i przeszedł na drugą stronę samochodu, gdzie ojciec gramolił się nazewnątrz, podpierając się laską.David ujął go pod pachę i łagodnie podciągnął do pozycjistojącej.Stary lord stał przez chwilę, przygotowując się do następnego kroku.Zerknął nasyna.- Gotowy?David skinął głową i uśmiechnął się.- Świetnie - rzekł George.- W takim razie do boju!Gdy pojawili się w obrotowych drzwiach recepcji, Margaret podniosła głowę, a na jejtwarzy rozlał się szeroki uśmiech.- A niechże mnie! - wykrzyknęła, dźwigając tęgie ciało z krzesła.- Toż to sam paniczDavid!Pospieszyła ku nim i złapała Davida za rękę, nim zdążył ją wyciągnąć.- O, jak to miło, jakże to miło znów pana widzieć! - Lustrowała go wzrokiem z góryna dół, wciąż ściskając jego dłoń.- Ale cóż to? Zmizerniał pan troszkę.Bez obaw, bez obaw,wciąż pan piękny jak dawniej! - Odrzuciła głowę i zaśmiała się tak potężnie, że słyszano ją zpewnością w całym budynku.- Dobrze, dobrze, Margaret - wtrącił George - pan David wpadł dziś tylko na krótko.- Oczywiście, oczywiście - zmitygowała się i dodała ciszej, zawstydzona swąnadmierną wylewnością: - W zupełności to rozumiem.A tak czy owak cieszę się, że panawidzę takim rześkim no i w ogóle, panie Davidzie.- Dziękuję, Margaret - uśmiechnął się David.- Czy pan Caple mówił, o której chce się z nami spotkać? - zapytał lord Inchelvie.- A i owszem.- Recepcjonistka potruchtała do lady, wzięła z niej kartkę i okulary.Rozłożyła je zamaszystym potrząśnięciem, po czym nasadziła trochę krzywo na nos.- O.-zaczęła powoli, trzymając kartkę przed oczyma - tu pisze, że możecie się panowie spotkać ogodzinie dziesiątej w sali posiedzeń zarządu.- Znakomicie.Dzięki, moja droga.Daj mu, proszę, znać, że będziemy tam na niegoczekać.- George ujął Davida za ramię i odciągając go od Margaret zerknął na dziadkowyzegar.- Słuchaj, jest dopiero dwadzieścia po dziewiątej - mruknął.- Proponuję, żebyś dodziesiątej zniknął, inaczej zaraz zagonią cię do roboty.Idź, przespaceruj się po destylarni, apotem zaczekaj w sali narad.- Dobrze - David mrugnął doń porozumiewawczo.- Masz rację.- I ruszył pospiesznieku obrotowym drzwiom, jakby nie mógł się już doczekać chwili, gdy stąd wyjdzie.Wszedłszy do swego gabinetu, George zirytował się nieco na widok RobertaMcLeoda.Księgowy stał z rękami splecionymi na plecach i wyglądał przez okno.Słyszącszmer w drzwiach, odwrócił się.- A, George - rzekł swym artykułowanym edynburskim akcentem.- Ufam, że nie maszmi za złe, iż tu na ciebie czekam.Mhairi powiedziała mi, że masz teraz wolne pół godzinki, achciałem się z tobą zobaczyć w dość pilnej sprawie.George podszedł do wieszaka na ubrania.- Naturalnie - rzekł, zdejmując płaszcz.- Daj mi tylko chwilę, żebym się rozgościł.Wieszając okrycie, zerknął kątem oka na schludną drobną postać głównegoksięgowego Glendurnich i omal nie zatrząsł się ze śmiechu na wspomnienie desperackiejsugestii Davida, iżby ten człowiek zastąpił go w Stanach.Podszedł do biurka i z ulgą opadł nafotel.- Byłeś kiedy w Ameryce, Robercie? - zagadnął, powiesiwszy laskę na poręczy.- Nie, tego nie mogę powiedzieć.- Tak myślałem.- Uśmiechając się szeroko, George otworzył górną szufladę biurka,wydobył z niej blok papieru i wyjął pióro z wewnętrznej kieszeni marynarki.Robert tymczasem przyniósł sobie stojące pod ścianą krzesło i ustawił je naprzeciwbiurka, po czym usiadł, zgrabnie podciągnąwszy odprasowane jak brzytwa spodnie.- Aczkolwiek - rzekł z namysłem - wybieraliśmy się kiedyś z córkami do Disneylandu.Miały wtedy po paręnaście lat, czyli.- Wzniósł zadumany wzrok ponad głowę George'a imusnął wskazującym palcem starannie przystrzyżony wąsik, jakby czule głaskał mysz.- Tak,to musiało być z dziesięć lat temu.Jak sobie przypominam, właśnie wtedy raptownie spadłkurs funta, toteż musiałem zrezygnować z wyjazdu.- Robert otrząsnął się ze wspomnień ispojrzał na George'a.- Zresztą oboje z żoną wolimy spędzać wakacje w południowo-zachodniej Anglii.Jest tam wiele wspaniałych pól golfowych.- Nie wątpię.- George rzucił okiem na tego małego pedanta, który nie mógłby byćnikim innym jak księgowym; do tego stopnia, że bez żalu odwołał wymarzone wakacjewłasnych dzieci, by poprzez operacje na rynku walutowym dorzucić po parę pensów doswych cennych funtów.Robert McLeod był jednak prawdziwą opoką firmy.Od dwudziestu lat, odkądprzeniósł się do Glendurnich z niewielkiej spółki księgowej w Edynburgu, skrupulatnie imądrze dbał o jej finanse.Punktualny co do sekundy, zawsze jednak pierwszy opuszczałbiuro dokładnie o siedemnastej trzydzieści - co przynajmniej w lecie oznaczało, że udaje sięwprost na najbliższe pole golfowe.Jednakże już od jakiegoś czasu George miał uczucie, że zaangażowanie Roberta wsprawy firmy słabnie.Był skłonny przypisać to dyktatorskim manierom Duncana Caple'a,który również był zdolnym finansistą.Zanotował w myśli, by pod koniec spotkania spytaćjednak Roberta, co on sądzi o wynikach sprzedaży w Stanach Zjednoczonych.- Z czym do mnie przychodzisz? - zapytał, odkładając pióro i przerzucając porannepisma, które Mhairi odłożyła mu do wglądu.Robert oparł się wygodniej i odkaszlnął, zasłaniając usta zwiniętą dłonią.- No cóż.Po prostu pomyślałem, że pora już, bym przeszedł na emeryturę.- Co takiego? - zaskoczony George podniósł głowę.- Dlaczego?Robert założył nogę na nogę i wierzchem dłoni strzepnął niewidzialny pyłek zespodni.- Ponieważ - zaczął powoli - chyba jestem już za stary do tej pracy.Zdaję sobiesprawę, że pozostali członkowie zarządu są znacznie młodsi ode mnie, a poza tymwspółczesny rynek whisky zaczyna mi się wydawać.zbyt drapieżny.George patrzył na niego, czekając na ciąg dalszy.- Coś jeszcze?- Hm, prawdę mówiąc, tak.- Robert zawahał się.- Zaoferowano mi posadę sekretarzaklubu golfowego Drumshiel.To dla mnie naprawdę wymarzona okazja i nie chciałbym jejodrzucać.George okręcił się w fotelu i milczał przez chwilę, patrząc w okno.- Kiedy chcesz odejść? - zapytał w końcu znużonym głosem.- Za miesiąc - odparł z ulgą Robert, szczęśliwy, że udało mu się uniknąć wymówek codo konsekwencji, jakie wskutek jego kroku poniesie firma.- To da mi dość czasu nazamknięcie bilansu za zeszły rok.Mój następca zacznie od nowa, nie musząc siędostosowywać do moich metod czy nawyków.George wciąż patrzył przez okno.Potem zamknął oczy i nieznacznie potrząsnął głową.Był zły.Dzięki, Robercie, tego tylko było mi jeszcze trzeba! - sarknął w duchu.Nie dość, żeDuncan naciska coraz mocniej, zagrażając pozycji Davida w firmie, to jeszcze David.W tejchwili nie jest w stanie normalnie żyć, cóż dopiero załatwiać interesy w Stanach.A typrzychodzisz i mówisz mi, że mam znaleźć nowego głównego księgowego! Czas naemeryturę, powiadasz? Ja od dziesięciu lat powinienem być na emeryturze, a jednak siedzę tu,starając się rozwiązać każdy cholerny problem!Zwykły czerstwy rumieniec spełzł z policzków lorda Inchelvie, jakby nagle przybyłomu wiele lat.Zaniepokojony McLeod poderwał się z krzesła i właśnie miał zapytać prezesa osamopoczucie, gdy ten zaczerpnął powietrza w płuca i obiema rękami uderzył w poręczefotela [ Pobierz całość w formacie PDF ]