[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potrząsnąłem głową i zacisnąłem ręce nabarierkach, aż stal zatrzeszczała.Wolałbym wytrąbić butlęporządnego spirytusu, zamiast szpikować się wojskowymi dragamijak najgorszy ćpun z Zewnętrznych Warstw.Niestety, byłem nasłużbie, a mój szef, psychotron Erin, nie życzył sobie, bym chodził zanim ubzdryngolony.Ponoć robiłem się wtedy agresywny.Zmieszne,przecież właśnie za to mi płacił.Miałem pilnować jego wątłego tyłka,byłem przybocznym, opiekunem i ochroniarzem.Rozwalałem łbygłupcom, którzy zbyt ochoczo okazywali mu swoją niechęć.Patrzyłem na cylindryczne urządzenie ozdobione smokami,zastanawiając się, czy Erin już skończył.Powinien wyjść z Leża dwie godziny temu, znów zbyt długo siedział w Bezmiarach.Wykańcza sięzarówno fizycznie, jak i psychicznie.Jeśli nie da sobie trochę luzu,pewnego dnia padnie trupem.A ja będę tu na niego czekał do usranejśmierci.Z tego, co wiem, psychotroni wnikali mentalniew hiperprzestrzeń najwyżej raz na tydzień.Odwalali robotę, a potemobijali się, szlajając po knajpach i centrach rozrywki.Stać ich było,zarabiali krocie.Niestety, trafiłem na najbardziej świętoszkowategoskubańca z całej tej hałastry.Erin nie miał czasu na rozrywkę, ciąglecoś kombinował z tą swoją popieprzoną dziewczyną, Kailą.Obojebyli jakimiś cholernymi pracoholikami, bez przerwy w akcji.Narkotyk pobudził serce do wzmożonego wysiłku, nadnerczawpompowały w moją nanokrew dodatkową porcję adrenaliny.Bólzniknął bez śladu zastąpiony poczuciem siły i pewnością siebie.Miałem ochotę na małą rozróbę, ale przemykający wokół technicyobsługujący Leża nie wydawali się godnym uwagi przeciwnikiem.Unikali mojego prowokującego spojrzenia.Co się dziwić, byliw robocie, a nie na imprezie.Zacisnąłem zęby.próbując stłumićagresję.Wbiłem wzrok w największego smoka namalowanego nacylindrze, mieniącego się granatem i groznie szczerzącego pysk.Posoczystej dawce drągu te stwory nawet zaczynały mi się podobać.Malujący je artysta wkomponował w ich wizerunki sporo ekspresji,bestie wyglądały nieomal jak żywe, były złe i wściekłe.A najzabawniejsze w tym wszystkim, że w tej maszynie faktyczniesiedziały istoty, którym wydawało się, że są smokami.Wyhodowanew laboratoriach badawczych  Najjaśniejszej organiczne twory, stworzone na podwalinie prawdziwych, wypreparowanych mózgówgadów, które poddano modyfikacjom genetycznym i hormonalnym.Obdarzone wzmocnionymi i rozbudowanymi zmysłamipsychokinetycznymi pełniły funkcje nośników i polaryzatorów,towarzysząc psychotronom w mentalnych podróżachw hiperprzestrzeń.Pogrążone w wiecznym śnie, obdarzone byłyświadomością, siłą rzeczy powiązaną z ich gadzią naturą.Mówiącwprost, w Leżach spoczywały mózgi prawdziwych smoków, no możestworów, którym się wydawało, że nimi są.Psychy, jak potocznietłuszcza nazywała psychotronów, byli kolesiami mającymi taknawalone we łbach, że zawodowo zajmowali się pracą w Bezmiarach.Fizycznie łączyli się z organizmami smoków, powierzając im swojąjazń, swoją duszę.Bestie wciągały ich w hiperprzestrzeń.Oczywiścieodbijało się to na kondycji fizycznej psychotronów, wpięcie w systemLeży niezwykle nadwerężało ludzki organizm i umysł.Wspomaganiebiochemiczne i cybernetyczne wszczepy niewiele pomagały, nadającim za to aparycję żałośnie zabiedzonych cyborgów.Jednym słowem,Erin miał paskudną robotę. Najjaśniejsza płynęła przez gęste chmury mgławicy refleksyjneji opierała swoją potęgę ekonomiczną na eksploatacji tegoniezwykłego, kosmicznego obszaru, w którym rodziły się i umierałygwiazdy.Ciągnące się na sto lat świetlnych kłębowisko pyłu i gazówfaktycznie było złożem prawdziwych skarbów.Można było wyłowićz niego sporo cennych rzeczy, od drobin metali, poprzez diamentowypył, aż do bardziej skomplikowanych substancji, łącznie ze związkami organicznymi.Problemem było namierzenie korzystnego obszaru orazwyciągnięcie z pyłu i zastygłych gazowych chmur wartościowychskładników.Z myślą o tej robocie Najjaśniejsza stworzyła smokii  dosiadających ich psychotronów.Przenosząc się mentalnie dohiperprzestrzeni, siłą umysłu przeczesywali obszar w okolicywędrującego okrętu i wyszukiwali złoża.Potem dokonywaliwstępnego przesiewu.I to było najlepsze! Sprzężony układ smok-psychotron władał na tyle dużą siłą psychokinetyczną, że potrafiłw pewien ograniczony sposób wpływać na czasoprzestrzeń i materię.Każdy smok zaopatrzony był w soczewkę psychokinetyczną,cybernetyczne ustrojstwo wbudowane bezpośrednio w mózgi zwielokrotniające mentalną siłę bestii.Kierowana przez umysłpsychotrona była w stanie oddziaływać w trójwymiarowej przestrzeni.Zespoły smok-psychotron odnajdywały cenne złoża, a potempostępowały zależnie od rodzaju tego złoża.Jeśli były to metale, duetsmok-psychotron tworzył wokół obszaru pole magnetyczne,oddzielając złoże od bezwartościowego pyłu.Jeśli ocean alkoholumetylowego, człowiek i smok parli na niego grawitacyjnym sitemmolekularnym, na którym osiadały tylko określone cząsteczki.Potemznakowali grawitacyjnymi bojami oczyszczony obszar, do któregoprzybywała flota drobnicowców z  Najjaśniejszej.Robota była ciężka i niewdzięczna.Psychicznej i fizycznejdewastacji nie rekompensowały pokazne pensje i opieka samej panikapitan.Nikt nie lubił psychotronów.Wyglądali paskudnie i dziwniesię zachowywali, niestety, takie były koszty pracy w hiperprzestrzeni. Szary obywatel  Najjaśniejszej nie do końca rozumiał, że ubranew białe stroje, trzęsące się i wychudzone cyborgi faktycznie cierpiąkatusze.Ich chwiejność emocjonalna, ataki agresji i kontrastującyz tym wszystkim dobry humor, wywołany biochemicznie przezwspomaganie, odbierane były jako objaw rozpasania rozpieszczonychbogaczy, którzy niewiele robili, za to obnosili się ze swoimi fortunamii nie stronili od narkotyków.Zwykli robotnicy, stanowiący większączęść załogi, szczerze ich za to nienawidzili.To dlatego byłempotrzebny.Ktoś musiał chronić Erina przed pobiciem czy linczem,grożącymi mu poza Smoczymi Leżami. Nad czym tak dumasz, Bruno?  za plecami usłyszałem znajomygłos. Lepiej mi pomóż, bo coś nie najlepiej się czuję.Za moimi plecami stał, chwiejąc się wyraznie, Erin we własnejosobie.Ubrany był w tradycyjny, oślepiająco biały strój psychotrona.Ubiór przypominał nieco starożytne kimono, luzna szata sięgającaziemi  to po to, by nie było widać wszczepów i blizn.Facet byłblady, rysy miał wyostrzone, jakby od tygodnia ostro doił wódę i niezmrużył oka.Wyglądał naprawdę słabo.Złapałem go za ramię,powstrzymując przed upadkiem.Syknął z bólu.No tak, rany pobiołączach, którymi sprzęgano go ze smokiem.Objąłem go w pasie,starając się być w miarę delikatny. Gdzie jest Kaila?  spytał. Nie pojawiła się. Wzruszyłem ramionami.Dziewczyna mojego szefa mocno mnie irytowała.Facet kochał jąna zabój, świata poza nią nie widział [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •