[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Któryś dał jej kubek oczyszczonej wody; gest ten sprawił, że omalsię nie rozpłakała.Ledwo zdołała wykrztusić podziękowania.Zastanawiała się, dlaczego w ogóle zgodziła się wziąć udział w tej wy-prawie.Szlak, który wybrali, był najszybszą i najbardziej stromą, a jedno-cześnie najłatwiejszą drogą na szczyt Lenana, uświadomiła sobie jednak, żeto informacja dość relatywna i skierowana do doświadczonych wspinaczy.Powinna była przynajmniej zadbać o lepszą kondycję.Przypomniała sobiewłasną niemal zbrodniczą nonszalancję na myśl o wspinaczce na górę.Przed oczyma stanęła jej chwila, gdy Patrick wszedł do pokoju gościnnegoi powiedział: Wyruszamy na Kenię".Mogła wtedy z łatwością odpowie-dzieć: Ale nie ja".Na szczycie piargu zatrzymali się na krótki odpoczynek.Pozostali wzięlipod uwagę Margaret, pozwalając, by złapała oddech, którego zawsze jejbrakowało.Napili się wody i zjedli następną przekąskę, po dwa owsianeherbatniki.- Najgorsze za nami - powiedział Patrick.- Niestety, zaraz musimy iśćdalej.Przewodnik chce, żebyśmy pokonali lodowiec przed wschodem słoń-ca.- Dlaczego? - zapytała Margaret.- Przecież słońce i tak nie będzie świeci-ło.- Zakładam, że mają swoje powody.Robili to już setki razy.- Możesz to sobie wyobrazić?- Szczerze? Nie.W ciemności Margaret nie widziała twarzy pozostałych i bardzo się z te-go cieszyła.Przewodnik kazał wyłączyć latarki na czas odpoczynku, żebyoszczędzać baterie.Patrick objął Margaret za ramiona i uścisnął, co przyję-ła jako propozycję zgody.Gdyby miała siłę, odpowiedziałaby tym samym.RLTPoproszono ich, żeby znowu włączyli latarki i ustawili się w rzędzie.Szlak był dość równy, dotarli do czegoś w rodzaju płaskowyżu.Margaretpragnęła, by słońce wreszcie wzeszło, mimo że wokół otaczały ich chmury.Ciemność jednak wywoływała dreszcze.Na piargu nie obawiała się zwie-rząt.Które zwierzę, choćby nie wiem jak dzikie, zbliżyłoby się do tegomiejsca? Teraz jednak, na otwartej przestrzeni, zwierzęta mogły wyczućludzi.A może doszli już do punktu, gdzie żadne większe zwierzę się niezapuszcza?Wzeszło słońce i wymazało najbliższą przeszłość.Przy pierwszych pro-mieniach okazało się, że warstwa chmur się rozstąpiła.Chociaż nie moglioglądać wschodu, Margaret poczuła, że humor jej się poprawia.Widziała,jak tu i tam światło odbija się od płaskich ścian skał.Szybko sobie uświa-domiła, że czeka ich wejście ponad chmury.Nie będą zbyt wiele widzieli,ale krajobraz przed nimi nabierał wyrazistości i po raz pierwszy mogli do-strzec mniejsze wzniesienia prowadzące na szczyt.Zwiatło, różowe i deli-katne, było marzeniem każdego fotografa.Margaret zatrzymała Patricka iwyjęła z jego plecaka aparat.Zrobiła kilkanaście zdjęć we wszystkich kie-runkach.Zwróciła twarz ku słońcu; pragnęła, by każdy promyczek dotknąłodsłoniętej skóry.Wierzyła teraz, że uda im się wejść na szczyt.Willem iSaartje zaczęli rozmawiać.Arthur od czasu do czasu odwracał głowę i mó-wił coś do Willema.Tylko Diana milczała; z pozoru widok ożywającejziemi nie robił na niej żadnego wrażenia.Zniknęły ponure szarości i brązy,zastąpione intensywnym błękitem nieba, połyskującymi srebrem skałami, aw oddali oszałamiającą bielą lodowca.Przed wejściem przewodnik wygłosił przemowę do wspinaczy.Uprze-dził, że lodowiec to nie przelewki.Po pierwsze, wszyscy, którzy jeszczetego nie zrobili, muszą włożyć okulary przeciwsłoneczne; ślepota śnieżnaistnieje naprawdę, jest niebezpieczna i paraliżująca.Po drugie, niech do-kładnie przyjrzą się zboczu pokrytemu lodem.Nogi Margaret zaczęłydrżeć; podejrzewała, że nie jest w tym osamotniona.Nic im nie grozi, cią-gnął przewodnik, jeśli będą się stosować do wskazówek.On będzie wycinałstopnie w lodzie, tragarze z czekanami pójdą między poszczególnymi oso-RLTbami, wszyscy będą przywiązani linami, pozostaje im tylko ostrożnie sta-wiać stopy i uważać.Zapewnił, że każdy go usłyszy, nawet ci z końca.Anisię obejrzą, jak pokonają lodowiec.Przewodnik ustalił kolejność: on pójdzie pierwszy, za nim Diana.Nieulegało wątpliwości, że wyczuł jej zniecierpliwienie i wiedział, że będziechciała iść z przodu.Za Dianą Arthur, za nim tragarz.Pózniej Margaret,Patrick i następny tragarz.Dalej Saartje, Willem i pozostali tragarze.Prze-wodnik dał Willemowi czekan i na koniec powiedział, żeby informować gow razie potrzeby.Margaret ucieszyła się ze swojego miejsca.Przed sobą miała Arthura itragarza, za sobą Patricka.Już nie była ostatnia.Po raz pierwszy w czasiewspinaczki czuła się pewnie, choć nogi nie przestawały jej dygotać.Tutajpotrzebne było tylko opanowanie; wierzyła, że stacją na to.Wystarczyło, żepomyślała o piargu, by sobie uświadomić, że lodowiec może się okazać ła-twy, jeśli tylko będzie stosowała się do wskazówek.Przewodnik przypiął ich do liny, dbając o odpowiednie odległości po-między uczestnikami.Skończywszy, dał znak uniesioną ręką.wiczyliwspólny marsz przez sześć metrów, tak by mogli wkroczyć na lód w zgra-nym rytmie, jako zespół [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Któryś dał jej kubek oczyszczonej wody; gest ten sprawił, że omalsię nie rozpłakała.Ledwo zdołała wykrztusić podziękowania.Zastanawiała się, dlaczego w ogóle zgodziła się wziąć udział w tej wy-prawie.Szlak, który wybrali, był najszybszą i najbardziej stromą, a jedno-cześnie najłatwiejszą drogą na szczyt Lenana, uświadomiła sobie jednak, żeto informacja dość relatywna i skierowana do doświadczonych wspinaczy.Powinna była przynajmniej zadbać o lepszą kondycję.Przypomniała sobiewłasną niemal zbrodniczą nonszalancję na myśl o wspinaczce na górę.Przed oczyma stanęła jej chwila, gdy Patrick wszedł do pokoju gościnnegoi powiedział: Wyruszamy na Kenię".Mogła wtedy z łatwością odpowie-dzieć: Ale nie ja".Na szczycie piargu zatrzymali się na krótki odpoczynek.Pozostali wzięlipod uwagę Margaret, pozwalając, by złapała oddech, którego zawsze jejbrakowało.Napili się wody i zjedli następną przekąskę, po dwa owsianeherbatniki.- Najgorsze za nami - powiedział Patrick.- Niestety, zaraz musimy iśćdalej.Przewodnik chce, żebyśmy pokonali lodowiec przed wschodem słoń-ca.- Dlaczego? - zapytała Margaret.- Przecież słońce i tak nie będzie świeci-ło.- Zakładam, że mają swoje powody.Robili to już setki razy.- Możesz to sobie wyobrazić?- Szczerze? Nie.W ciemności Margaret nie widziała twarzy pozostałych i bardzo się z te-go cieszyła.Przewodnik kazał wyłączyć latarki na czas odpoczynku, żebyoszczędzać baterie.Patrick objął Margaret za ramiona i uścisnął, co przyję-ła jako propozycję zgody.Gdyby miała siłę, odpowiedziałaby tym samym.RLTPoproszono ich, żeby znowu włączyli latarki i ustawili się w rzędzie.Szlak był dość równy, dotarli do czegoś w rodzaju płaskowyżu.Margaretpragnęła, by słońce wreszcie wzeszło, mimo że wokół otaczały ich chmury.Ciemność jednak wywoływała dreszcze.Na piargu nie obawiała się zwie-rząt.Które zwierzę, choćby nie wiem jak dzikie, zbliżyłoby się do tegomiejsca? Teraz jednak, na otwartej przestrzeni, zwierzęta mogły wyczućludzi.A może doszli już do punktu, gdzie żadne większe zwierzę się niezapuszcza?Wzeszło słońce i wymazało najbliższą przeszłość.Przy pierwszych pro-mieniach okazało się, że warstwa chmur się rozstąpiła.Chociaż nie moglioglądać wschodu, Margaret poczuła, że humor jej się poprawia.Widziała,jak tu i tam światło odbija się od płaskich ścian skał.Szybko sobie uświa-domiła, że czeka ich wejście ponad chmury.Nie będą zbyt wiele widzieli,ale krajobraz przed nimi nabierał wyrazistości i po raz pierwszy mogli do-strzec mniejsze wzniesienia prowadzące na szczyt.Zwiatło, różowe i deli-katne, było marzeniem każdego fotografa.Margaret zatrzymała Patricka iwyjęła z jego plecaka aparat.Zrobiła kilkanaście zdjęć we wszystkich kie-runkach.Zwróciła twarz ku słońcu; pragnęła, by każdy promyczek dotknąłodsłoniętej skóry.Wierzyła teraz, że uda im się wejść na szczyt.Willem iSaartje zaczęli rozmawiać.Arthur od czasu do czasu odwracał głowę i mó-wił coś do Willema.Tylko Diana milczała; z pozoru widok ożywającejziemi nie robił na niej żadnego wrażenia.Zniknęły ponure szarości i brązy,zastąpione intensywnym błękitem nieba, połyskującymi srebrem skałami, aw oddali oszałamiającą bielą lodowca.Przed wejściem przewodnik wygłosił przemowę do wspinaczy.Uprze-dził, że lodowiec to nie przelewki.Po pierwsze, wszyscy, którzy jeszczetego nie zrobili, muszą włożyć okulary przeciwsłoneczne; ślepota śnieżnaistnieje naprawdę, jest niebezpieczna i paraliżująca.Po drugie, niech do-kładnie przyjrzą się zboczu pokrytemu lodem.Nogi Margaret zaczęłydrżeć; podejrzewała, że nie jest w tym osamotniona.Nic im nie grozi, cią-gnął przewodnik, jeśli będą się stosować do wskazówek.On będzie wycinałstopnie w lodzie, tragarze z czekanami pójdą między poszczególnymi oso-RLTbami, wszyscy będą przywiązani linami, pozostaje im tylko ostrożnie sta-wiać stopy i uważać.Zapewnił, że każdy go usłyszy, nawet ci z końca.Anisię obejrzą, jak pokonają lodowiec.Przewodnik ustalił kolejność: on pójdzie pierwszy, za nim Diana.Nieulegało wątpliwości, że wyczuł jej zniecierpliwienie i wiedział, że będziechciała iść z przodu.Za Dianą Arthur, za nim tragarz.Pózniej Margaret,Patrick i następny tragarz.Dalej Saartje, Willem i pozostali tragarze.Prze-wodnik dał Willemowi czekan i na koniec powiedział, żeby informować gow razie potrzeby.Margaret ucieszyła się ze swojego miejsca.Przed sobą miała Arthura itragarza, za sobą Patricka.Już nie była ostatnia.Po raz pierwszy w czasiewspinaczki czuła się pewnie, choć nogi nie przestawały jej dygotać.Tutajpotrzebne było tylko opanowanie; wierzyła, że stacją na to.Wystarczyło, żepomyślała o piargu, by sobie uświadomić, że lodowiec może się okazać ła-twy, jeśli tylko będzie stosowała się do wskazówek.Przewodnik przypiął ich do liny, dbając o odpowiednie odległości po-między uczestnikami.Skończywszy, dał znak uniesioną ręką.wiczyliwspólny marsz przez sześć metrów, tak by mogli wkroczyć na lód w zgra-nym rytmie, jako zespół [ Pobierz całość w formacie PDF ]