[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogli je przecie\ spędzić razem.A jednakta rozłąka była potrzebna.Zdobyli nowe doświadczenie.Sprawiła, \elepiej się zrozumieli.Susan nie miała co do tego \adnych wątpliwości.Lecz jednocześnie zdawała sobie sprawę, \e w ich pojednaniu wcią\czegoś brakuje.Jednego, czy dwóch elementów, jak kawałkówniekompletnej układanki.Musieli je odnalezć.Słabe punkty, pomyślała.Trzeba je wykryć i wzmocnić.Wprzeciwnym razie z małej rzeczy mo\e kiedyś powstać du\y problem.Nigdy więcej nie wolno im do tego dopuścić.Obserwowała, jak jego pierś wznosi się i opada.Oddychałregularnie.Dzięki Bogu, mieli jeszcze czas.Tym razem był to tylkołazienkowy piecyk.Co innego, gdyby w powietrze wyleciała cysterna zpropanem.Postanowiła, \e zacznie od tego.Rozwo\enie gazu było zajęciemzbyt niebezpiecznym dla człowieka, który ma \onę i dzieci.Ju\ mu o tymmówiła, ale nie chciał jej słuchać.Miała nadzieję, \e teraz, po wypadku,Hank sam to zrozumie.Lubił, co prawda, wyrwać się z miasta.Jezdził nafarmy, sprawdzał działanie sprzętu, zbierał zamówienia.Wśródodbiorców gazu miał mnóstwo przyjaciół.Często im pomagał.Wiedziała, \e byłoby mu cię\ko z tego zrezygnować.Praca i kontakty zludzmi dawały mu wiele satysfakcji.Jeśli chce, mo\e przecie\ robić towszystko nadal, je\d\ąc furgonetką, pomyślała zadowolona, \e przyszedłjej do głowy taki pomysł.Ju\ ona się postara, \eby Hank nigdy więcejnie siadł za kierownicą tej przeklętej cysterny. Jak on się czuje?Drgnęła gwałtownie i spojrzała w stronę drzwi. Zupełnie niezle, pani Van Dowsen.Teraz śpi.Proszę się niemartwić.Zatrzymają go tu do jutra. To dobrze, moje dziecko.To bardzo dobrze.Z niego jest takikochany chłopak. Starsza pani sięgnęła po chusteczkę i usiadła obokłó\ka. Od tego wypadku bez przerwy beczę.Muszę ci powiedzieć, \eto ja zawiniłam.Mój syn ju\ dawno kazał mi wymienić ten piecyk.Powinni mnie zamknąć.Zasłu\yłam sobie.Przez moją głupotę człowiekmógł stracić \ycie. Skąd pani mogła wiedzieć, \e bezpiecznik jest zepsuty?Najwa\niejsze, \e Hank \yje.A ja jestem wdzięczna, \e dzięki pani takszybko znalazł się w szpitalu.Do pokoju zajrzeli teraz Joe i Buddy, wspólnicy Hanka. Wyjdzie z tego? Mo\emy coś dla was zrobić?Ju\ miała zaprzeczyć, gdy nagle sobie coś przypomniała. Mam do was prośbę.Wyjdzmy do holu i porozmawiajmy.Kiedy wróciła, w pokoju było z dziesięć osób.Wieść o wypadkurozniosła się szybko. Twój mą\, dziecinko, to prawdziwy skarb odezwała się paniVan Dowsen, gdy ludzie zaczęli zbierać się do wyjścia. Sama wiesz otym najlepiej, prawda? Ale\ oczywiście.Jasne, \e wiem. Skarb? O mało się nieroześmiała.Urocze określenie dla kogoś, kto na boisku nosił przydomekCzołg.Hank obudził się następnego ranka.Przez chwilę sądził, \e umarł.Taka ilość kwiatów mogła się znajdować tylko w jednym miejscu.Wdomu pogrzebowym Curtnera, gdy na katafalku wystawiono jakiegośwa\niaka.Zaraz jednak przekonał się, \e jest \ywy.Zrodkiprzeciwbólowe właśnie przestały działać. Witaj, Skarbie. Nie wątpię, \e była tu pani Van Dowsen. Chyba nie mógł siębardziej zarumienić. Oraz mnóstwo innych kobiet.I pomyśleć, \e martwiłam się zpowodu szkolnej eks-piękności, a ty masz taki tabun wielbicielek.Fakt, \e Susan mo\e ju\ \artować na temat Sandry Kellogg,zaszokował Hanka.Sprawił mu te\ przyjemność.Po raz pierwszy oddnia, kiedy wrócił do domu, poczuł, \e robi mu się l\ej na sercu.Wreszcie uwierzył, \e wszystko się uło\y.W tydzień pózniej przekonał się, \e jego optymizm byłprzedwczesny.Po pierwszym dniu w pracy wrócił do domu wściekły.Susan stała na ganku, gdy parkował furgonetkę.Te dwa podstępnełobuzy musiały ją ostrzec.Zbli\ył się do niej powoli, jak tygrys doupatrzonej zdobyczy. Mo\esz mi, do cholery, powiedzieć, co ty wyrabiasz? Nic odparła spokojnie. Ka\da kobieta ma prawo chronićswojego mę\a. A ka\dy mą\ ma obowiązek dbać o swoją rodzinę najlepiej, jakpotrafi. Ale nie wolno mu ryzykować \yciem.Poza tym od lat niejezdziłeś cysterną.W ogóle nie powinieneś był zaczynać od nowa. Ja nie udzielam ci rad, jak wydawać gazetę.Ty te\ nie wtykajnosa w sprawy mojej firmy. Firma nale\y równie\ do Joe ego i Buddy ego.Obaj mają takiesamo zdanie jak ja.Pogroził jej palcem. O tym te\ chciałem z tobą pogadać.Dlaczego knujesz za moimiplecami?Podniosła rękę i błysnęła ślubną obrączką. Dlatego, Hank.A tak\e dlatego, \e cię kocham.Zrozum, gdyujrzałam cię w szpitalu, byłam przera\ona. Jesteś niekonsekwentna.Cysterna nie miała z tym nicwspólnego.Psuje się bezpiecznik, a ty mi ka\esz porzucić cię\arówkę.Widzisz tu jakiś związek?Potrząsnęła głową. Gdy zamknę oczy, widzę tylko jedno.Trumnę.To mnieprześladuje.Wiesz, co sądzę o prowadzeniu cysterny z gazem. A ty wiesz, co ja sądzę o wydawaniu gazety. Kto tu jest niekonsekwentny? Moja praca nie stwarza zagro\eniadla \ycia. Ale zawsze była finansowym ryzykiem.Nie mówiąc ju\ o tym,ile zabiera ci czasu.Stanowi takie samo zagro\enie dla naszej rodziny jakfakt, \e je\d\ę cysterną.Susan olśniło.Zaczęła rozumieć, do czego on zmierza. A więc dlatego wcią\ to robisz? śeby mi odpłacić pięknym zanadobne? Do diabła, nie! Wepchnął zaciśnięte pięści do kieszenid\insów. Słuchaj, Susan.Mówiliśmy o tym ze sto razy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Mogli je przecie\ spędzić razem.A jednakta rozłąka była potrzebna.Zdobyli nowe doświadczenie.Sprawiła, \elepiej się zrozumieli.Susan nie miała co do tego \adnych wątpliwości.Lecz jednocześnie zdawała sobie sprawę, \e w ich pojednaniu wcią\czegoś brakuje.Jednego, czy dwóch elementów, jak kawałkówniekompletnej układanki.Musieli je odnalezć.Słabe punkty, pomyślała.Trzeba je wykryć i wzmocnić.Wprzeciwnym razie z małej rzeczy mo\e kiedyś powstać du\y problem.Nigdy więcej nie wolno im do tego dopuścić.Obserwowała, jak jego pierś wznosi się i opada.Oddychałregularnie.Dzięki Bogu, mieli jeszcze czas.Tym razem był to tylkołazienkowy piecyk.Co innego, gdyby w powietrze wyleciała cysterna zpropanem.Postanowiła, \e zacznie od tego.Rozwo\enie gazu było zajęciemzbyt niebezpiecznym dla człowieka, który ma \onę i dzieci.Ju\ mu o tymmówiła, ale nie chciał jej słuchać.Miała nadzieję, \e teraz, po wypadku,Hank sam to zrozumie.Lubił, co prawda, wyrwać się z miasta.Jezdził nafarmy, sprawdzał działanie sprzętu, zbierał zamówienia.Wśródodbiorców gazu miał mnóstwo przyjaciół.Często im pomagał.Wiedziała, \e byłoby mu cię\ko z tego zrezygnować.Praca i kontakty zludzmi dawały mu wiele satysfakcji.Jeśli chce, mo\e przecie\ robić towszystko nadal, je\d\ąc furgonetką, pomyślała zadowolona, \e przyszedłjej do głowy taki pomysł.Ju\ ona się postara, \eby Hank nigdy więcejnie siadł za kierownicą tej przeklętej cysterny. Jak on się czuje?Drgnęła gwałtownie i spojrzała w stronę drzwi. Zupełnie niezle, pani Van Dowsen.Teraz śpi.Proszę się niemartwić.Zatrzymają go tu do jutra. To dobrze, moje dziecko.To bardzo dobrze.Z niego jest takikochany chłopak. Starsza pani sięgnęła po chusteczkę i usiadła obokłó\ka. Od tego wypadku bez przerwy beczę.Muszę ci powiedzieć, \eto ja zawiniłam.Mój syn ju\ dawno kazał mi wymienić ten piecyk.Powinni mnie zamknąć.Zasłu\yłam sobie.Przez moją głupotę człowiekmógł stracić \ycie. Skąd pani mogła wiedzieć, \e bezpiecznik jest zepsuty?Najwa\niejsze, \e Hank \yje.A ja jestem wdzięczna, \e dzięki pani takszybko znalazł się w szpitalu.Do pokoju zajrzeli teraz Joe i Buddy, wspólnicy Hanka. Wyjdzie z tego? Mo\emy coś dla was zrobić?Ju\ miała zaprzeczyć, gdy nagle sobie coś przypomniała. Mam do was prośbę.Wyjdzmy do holu i porozmawiajmy.Kiedy wróciła, w pokoju było z dziesięć osób.Wieść o wypadkurozniosła się szybko. Twój mą\, dziecinko, to prawdziwy skarb odezwała się paniVan Dowsen, gdy ludzie zaczęli zbierać się do wyjścia. Sama wiesz otym najlepiej, prawda? Ale\ oczywiście.Jasne, \e wiem. Skarb? O mało się nieroześmiała.Urocze określenie dla kogoś, kto na boisku nosił przydomekCzołg.Hank obudził się następnego ranka.Przez chwilę sądził, \e umarł.Taka ilość kwiatów mogła się znajdować tylko w jednym miejscu.Wdomu pogrzebowym Curtnera, gdy na katafalku wystawiono jakiegośwa\niaka.Zaraz jednak przekonał się, \e jest \ywy.Zrodkiprzeciwbólowe właśnie przestały działać. Witaj, Skarbie. Nie wątpię, \e była tu pani Van Dowsen. Chyba nie mógł siębardziej zarumienić. Oraz mnóstwo innych kobiet.I pomyśleć, \e martwiłam się zpowodu szkolnej eks-piękności, a ty masz taki tabun wielbicielek.Fakt, \e Susan mo\e ju\ \artować na temat Sandry Kellogg,zaszokował Hanka.Sprawił mu te\ przyjemność.Po raz pierwszy oddnia, kiedy wrócił do domu, poczuł, \e robi mu się l\ej na sercu.Wreszcie uwierzył, \e wszystko się uło\y.W tydzień pózniej przekonał się, \e jego optymizm byłprzedwczesny.Po pierwszym dniu w pracy wrócił do domu wściekły.Susan stała na ganku, gdy parkował furgonetkę.Te dwa podstępnełobuzy musiały ją ostrzec.Zbli\ył się do niej powoli, jak tygrys doupatrzonej zdobyczy. Mo\esz mi, do cholery, powiedzieć, co ty wyrabiasz? Nic odparła spokojnie. Ka\da kobieta ma prawo chronićswojego mę\a. A ka\dy mą\ ma obowiązek dbać o swoją rodzinę najlepiej, jakpotrafi. Ale nie wolno mu ryzykować \yciem.Poza tym od lat niejezdziłeś cysterną.W ogóle nie powinieneś był zaczynać od nowa. Ja nie udzielam ci rad, jak wydawać gazetę.Ty te\ nie wtykajnosa w sprawy mojej firmy. Firma nale\y równie\ do Joe ego i Buddy ego.Obaj mają takiesamo zdanie jak ja.Pogroził jej palcem. O tym te\ chciałem z tobą pogadać.Dlaczego knujesz za moimiplecami?Podniosła rękę i błysnęła ślubną obrączką. Dlatego, Hank.A tak\e dlatego, \e cię kocham.Zrozum, gdyujrzałam cię w szpitalu, byłam przera\ona. Jesteś niekonsekwentna.Cysterna nie miała z tym nicwspólnego.Psuje się bezpiecznik, a ty mi ka\esz porzucić cię\arówkę.Widzisz tu jakiś związek?Potrząsnęła głową. Gdy zamknę oczy, widzę tylko jedno.Trumnę.To mnieprześladuje.Wiesz, co sądzę o prowadzeniu cysterny z gazem. A ty wiesz, co ja sądzę o wydawaniu gazety. Kto tu jest niekonsekwentny? Moja praca nie stwarza zagro\eniadla \ycia. Ale zawsze była finansowym ryzykiem.Nie mówiąc ju\ o tym,ile zabiera ci czasu.Stanowi takie samo zagro\enie dla naszej rodziny jakfakt, \e je\d\ę cysterną.Susan olśniło.Zaczęła rozumieć, do czego on zmierza. A więc dlatego wcią\ to robisz? śeby mi odpłacić pięknym zanadobne? Do diabła, nie! Wepchnął zaciśnięte pięści do kieszenid\insów. Słuchaj, Susan.Mówiliśmy o tym ze sto razy [ Pobierz całość w formacie PDF ]