[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skunks najwyraźniej torował sobie drogę przez Klub Brud-nych Sekretów.Najpierw doktor David Yoshida przedawkowałleki dwa dni po śmierci swojego syna.Potem Maki Prichingozabił kochanka i włożył sobie strzelbę pod brodę.CallieHarding zjechała z mostu na Stockton Street.Wszyscy byliludźmi sukcesu.Łączyła ich ta dziwaczna klika, do której nale-żeli, eleganckie gniazdo węży pod nazwą KBS.Jo przycisnęła ciało do zimnej skały, wyginając się zgodnie zjej kształtem.„Używaj nóg, żebyś nie wyczerpał sił półtorametra nad ziemią”.— Usłyszała swój własny śmiech, kiedymówiła to Danny'emu podczas ich pierwszej wspinaczki.Zro-biła wydech, poprawiła oparcie stóp i ruszyła w górę.Chwyciławystającą część skały tam, gdzie zaczęła się wypłaszczać.Członkowie Klubu Brudnych Sekretów kolejno ginęli w wy-padkach.I to w coraz większym tempie.Ale to nie były mor-derstwa.Ktoś nakłaniał ich, żeby sami się zabijali.Gwałtownym wyrzutem przeniosła ciężar nad krawędzią iwdrapała się na szczyt skały.Usiadła.Ręce i nogi płonęły.Serce galopowało jak koń wy-ścigowy.Była wykończona.Skunks — a może ktoś inny — przekonywał ich, żeby się za-bili.To znaczy, że stawiał ich przed wyborem tak bolesnym, iżuznawali śmierć za mniejsze zło.Co to był za wybór? Żeby się dowiedzieć, musiała porozma-wiać z kobietą, która przeżyła śmiertelny skok Callie.GeliMeyer wiedziała, co pchnęło Harding poza krawędź.Tylko żeGeli była nieruchoma i milcząca jak te skały.Jo siedziała naszczycie i przyglądała się, jak na zachodzie zapala się wieczornagwiazda.Co dla tych ludzi było gorsze niż śmierć?20.Jo zaparkowała półciężarówkę przecznicę od swojego do-mu.Słońce zmieniło się w krwistą pomarańczę na zachodnimniebie, wyzłacąjąc sosny kalifornijskie w parku.Drzewa wyglą-dały, jakby płonęły.Ruszyła chodnikiem w górę, wygrzebując ztorby klucze.Gorąca herbata, gorący prysznic, talerz chińskie-go makaronu — tego właśnie potrzebowała, i to już.Miała aku-rat tyle czasu, żeby się przygotować do wyjścia na uniwersytet,gdzie miała poprowadzić sesję grupy osób w żałobie.StamtądTina zabierała ją na babski wieczór.Lepiej, żeby był wystrza-łowy.W domach wzdłuż ulicy migotały światła.Zachodzące słoń-ce odbijało się w oknach mieszkań.Zobaczyła, za późno, że uFerda Bismutha żaluzje są podniesione, a jego wynajęta rezy-dencja oświetlona jak choinka.Frontowe drzwi gwałtownie sięotworzyły i sąsiad wybiegł na zewnątrz, machając.— Jo, chodź zobaczyć.Resztki energii zużyła kilka godzin wcześniej.— Ferd, przykro mi, ale teraz nie mogę.— Załatwiłem tę receptę.O czym on mówił? Miała zobaczyć, co wykupił na receptę?200Tańczące pudełko do tabletek? Ferd przechylił głowę iuśmiechnął się, jakby dobra czarownica właśnie mu powiedzia-ła, którędy może wrócić do domu.Niemal podskakiwał z pod-niecenia.— Nigdy nie zgadniesz.Racja.Nie zgadłaby.Miał alergologa, akupunkturzystę ispecjalistę od odmładzania.Czy chodziło o odwilżacz? Cho-dzik? Elektryczny materac, który się unosił, by utrzymać wgórze jego skrzywioną przegrodę nosową podczas snu?— Mam nadzieję, że to ci pomoże — powiedziała.Stał przed drzwiami.Wbrew własnej woli Jo stanęła i zaj-rzała ponad jego ramieniem do mrocznego holu.Coś szybkosię tam przemieściło.Gwałtownie nabrała powietrza.— Ferd, co.Odwrócił się z szerokim uśmiechem.— Panie Peebles? Wyjdź.W cieniu poruszyło się coś pajęczego.Jo zrobiła krok w tył.W drzwiach pojawiła się para oczu.Stworzenie było małe iniespokojne, czarne z białą mordką i piersią, drobnymi łapka-mi trzymało się framugi drzwi.— Ferd, dostałeś małpkę na receptę? — Usłyszała niedo-wierzanie we własnym głosie.— Kapucynkę.— Przywołał zwierzątko.— Panie Peebles,chodź się przywitać.Na dźwięk swojego imienia małpka gwałtownie uniosłagłowę.Skuliła się i cofnęła do środka.— Panie Peebles, to niegrzeczne.Chodź tu.Mówił do zwierzaka, jakby był dzieckiem.Małym nie-grzecznym dzieckiem, które narobiło bałaganu wśród elektro-nicznych gadżetów w sklepie komputerowym, gdzie pracował.Ruchem ręki wskazał Jo.— To moja przyjaciółka Johanna.Jest lekarzem.Psychiatrą.201— Wymówił to powoli.— Więc lepiej porządnie się przy niejzachowuj, bo może cię wysłać do wariatkowa.— Ferd, proszę.— Weszła po schodach na werandę.— Coona tu robi?— To moje zwierzątko pomocnicze.O Boże.— Profesjonalista zajmujący się opieką zdrowotną przepisałci małpkę?— Mój hipnoterapeuta.— Dlaczego? — Jo potarła czoło.— Zapewnia mi wsparcie emocjonalne.Będzie mnie uspo-kajała, kiedy poczuję przypływ paniki.Zostało medycznie udo-wodnione, że zwierzęta działają kojąco na nerwy.— Wiem, ale.— Czy nie jest cudowna? — Pochylił się i cmoknął na stwo-rzonko.— Chodź tu, mała.Małpka się wycofała ze skrzywionym podejrzliwie pyszcz-kiem.Ferd schylił się i podniósł zwierzę.— Okay.Nie ma pośpiechu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Skunks najwyraźniej torował sobie drogę przez Klub Brud-nych Sekretów.Najpierw doktor David Yoshida przedawkowałleki dwa dni po śmierci swojego syna.Potem Maki Prichingozabił kochanka i włożył sobie strzelbę pod brodę.CallieHarding zjechała z mostu na Stockton Street.Wszyscy byliludźmi sukcesu.Łączyła ich ta dziwaczna klika, do której nale-żeli, eleganckie gniazdo węży pod nazwą KBS.Jo przycisnęła ciało do zimnej skały, wyginając się zgodnie zjej kształtem.„Używaj nóg, żebyś nie wyczerpał sił półtorametra nad ziemią”.— Usłyszała swój własny śmiech, kiedymówiła to Danny'emu podczas ich pierwszej wspinaczki.Zro-biła wydech, poprawiła oparcie stóp i ruszyła w górę.Chwyciławystającą część skały tam, gdzie zaczęła się wypłaszczać.Członkowie Klubu Brudnych Sekretów kolejno ginęli w wy-padkach.I to w coraz większym tempie.Ale to nie były mor-derstwa.Ktoś nakłaniał ich, żeby sami się zabijali.Gwałtownym wyrzutem przeniosła ciężar nad krawędzią iwdrapała się na szczyt skały.Usiadła.Ręce i nogi płonęły.Serce galopowało jak koń wy-ścigowy.Była wykończona.Skunks — a może ktoś inny — przekonywał ich, żeby się za-bili.To znaczy, że stawiał ich przed wyborem tak bolesnym, iżuznawali śmierć za mniejsze zło.Co to był za wybór? Żeby się dowiedzieć, musiała porozma-wiać z kobietą, która przeżyła śmiertelny skok Callie.GeliMeyer wiedziała, co pchnęło Harding poza krawędź.Tylko żeGeli była nieruchoma i milcząca jak te skały.Jo siedziała naszczycie i przyglądała się, jak na zachodzie zapala się wieczornagwiazda.Co dla tych ludzi było gorsze niż śmierć?20.Jo zaparkowała półciężarówkę przecznicę od swojego do-mu.Słońce zmieniło się w krwistą pomarańczę na zachodnimniebie, wyzłacąjąc sosny kalifornijskie w parku.Drzewa wyglą-dały, jakby płonęły.Ruszyła chodnikiem w górę, wygrzebując ztorby klucze.Gorąca herbata, gorący prysznic, talerz chińskie-go makaronu — tego właśnie potrzebowała, i to już.Miała aku-rat tyle czasu, żeby się przygotować do wyjścia na uniwersytet,gdzie miała poprowadzić sesję grupy osób w żałobie.StamtądTina zabierała ją na babski wieczór.Lepiej, żeby był wystrza-łowy.W domach wzdłuż ulicy migotały światła.Zachodzące słoń-ce odbijało się w oknach mieszkań.Zobaczyła, za późno, że uFerda Bismutha żaluzje są podniesione, a jego wynajęta rezy-dencja oświetlona jak choinka.Frontowe drzwi gwałtownie sięotworzyły i sąsiad wybiegł na zewnątrz, machając.— Jo, chodź zobaczyć.Resztki energii zużyła kilka godzin wcześniej.— Ferd, przykro mi, ale teraz nie mogę.— Załatwiłem tę receptę.O czym on mówił? Miała zobaczyć, co wykupił na receptę?200Tańczące pudełko do tabletek? Ferd przechylił głowę iuśmiechnął się, jakby dobra czarownica właśnie mu powiedzia-ła, którędy może wrócić do domu.Niemal podskakiwał z pod-niecenia.— Nigdy nie zgadniesz.Racja.Nie zgadłaby.Miał alergologa, akupunkturzystę ispecjalistę od odmładzania.Czy chodziło o odwilżacz? Cho-dzik? Elektryczny materac, który się unosił, by utrzymać wgórze jego skrzywioną przegrodę nosową podczas snu?— Mam nadzieję, że to ci pomoże — powiedziała.Stał przed drzwiami.Wbrew własnej woli Jo stanęła i zaj-rzała ponad jego ramieniem do mrocznego holu.Coś szybkosię tam przemieściło.Gwałtownie nabrała powietrza.— Ferd, co.Odwrócił się z szerokim uśmiechem.— Panie Peebles? Wyjdź.W cieniu poruszyło się coś pajęczego.Jo zrobiła krok w tył.W drzwiach pojawiła się para oczu.Stworzenie było małe iniespokojne, czarne z białą mordką i piersią, drobnymi łapka-mi trzymało się framugi drzwi.— Ferd, dostałeś małpkę na receptę? — Usłyszała niedo-wierzanie we własnym głosie.— Kapucynkę.— Przywołał zwierzątko.— Panie Peebles,chodź się przywitać.Na dźwięk swojego imienia małpka gwałtownie uniosłagłowę.Skuliła się i cofnęła do środka.— Panie Peebles, to niegrzeczne.Chodź tu.Mówił do zwierzaka, jakby był dzieckiem.Małym nie-grzecznym dzieckiem, które narobiło bałaganu wśród elektro-nicznych gadżetów w sklepie komputerowym, gdzie pracował.Ruchem ręki wskazał Jo.— To moja przyjaciółka Johanna.Jest lekarzem.Psychiatrą.201— Wymówił to powoli.— Więc lepiej porządnie się przy niejzachowuj, bo może cię wysłać do wariatkowa.— Ferd, proszę.— Weszła po schodach na werandę.— Coona tu robi?— To moje zwierzątko pomocnicze.O Boże.— Profesjonalista zajmujący się opieką zdrowotną przepisałci małpkę?— Mój hipnoterapeuta.— Dlaczego? — Jo potarła czoło.— Zapewnia mi wsparcie emocjonalne.Będzie mnie uspo-kajała, kiedy poczuję przypływ paniki.Zostało medycznie udo-wodnione, że zwierzęta działają kojąco na nerwy.— Wiem, ale.— Czy nie jest cudowna? — Pochylił się i cmoknął na stwo-rzonko.— Chodź tu, mała.Małpka się wycofała ze skrzywionym podejrzliwie pyszcz-kiem.Ferd schylił się i podniósł zwierzę.— Okay.Nie ma pośpiechu [ Pobierz całość w formacie PDF ]