[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I zarezerwujcie mi zwykłe miejsce u Ritza, z tą samą panienką.No, tą z diamencikiemna końcu języka.Jest jak marzenie.Niech czeka w pokoju hotelowym.Na razie.Odłożył słuchawkę, nalał sobie drugą lampkę szampana i uniósł ją w toaście.- Nie wiem, jak ci dziękować, Benjaminie.- I tak jesteś mi sporo winien, Ari.Któregoś dnia ja się zwrócę do ciebie o przysługę ipoproszę o zwrot wszystkich długów.ROZDZIAA TRZYDZIESTY TRZECISaint James s, LondynJacqueline miała nadzieję, że krótki spacer pozwoli jej opanować zdenerwowanie.Szybko jednak uznała to za błąd.Zaczęła żałować, że nie podjechała taksówką pod blokJusefa, bo teraz miała już ochotę wrócić do Szamrona oraz Gabriela i powiedzieć im, żebyposzli do diabła.Pozostało jej zaledwie kilka sekund, aby się pozbierać.Uzmysłowiła sobie,że nie nawykła do strachu, a raczej przerażenia, które zapierało jej dech w piersi.Tylko raz wżyciu odczuwała podobne sensacje, tamtej nocy podczas akcji w Tunisie, ale wtedy przez całyczas był przy niej Gabriel.Teraz zaś została sama.Wyobrażała sobie, że podobne przerażeniemusiało ogarniać jej dziadków, kiedy czekali na śmierć w komorze gazowej w Sobiborze.Jeśli oni potrafili znieść myśl o śmierci z rąk faszystów, to i ja dam sobie radę, pomyślała.Jednocześnie odczuwała coraz silniejszą miłość: wszechogarniającą, nieznośną,dokuczliwą, ale wspaniałą - miłość, która przetrwała osiem lat i wiele nic nie znaczącychzwiązków z innymi mężczyznami.To właśnie nadzieja na jej spełnienie ostatecznie pchnęłają do drzwi al-Tawfikiego.Przypomniała sobie coś, co Szamron powiedział jej tamtegowieczoru, gdy werbował ją do współpracy: Musisz wierzyć w sens tego, co robisz.Tak, Ari,oznajmiła w myślach.Teraz bezwzględnie wierzę w to, co robię.Nacisnęła guzik domofonu.Minęło parę sekund, ale nikt nie odpowiedział.Zadzwoniła po raz drugi, wreszcie spojrzała na zegarek.Jusef powiedział, żeby przyszła odziewiątej.Była tak przejęta, że zjawiła się pięć minut wcześniej.I co mam teraz robić,Gabrielu? Czekać przed drzwiami? Obejść budynek dookoła? Zdawała sobie sprawę, że jeśliodejdzie, pewnie nie będzie miała odwagi tu wrócić.Zapaliła papierosa, potupała od chłodu irozejrzała się dookoła.Chwilę pózniej na wprost przy krawężniku zatrzymała się furgonetka.Odsunęły sięboczne drzwi i Jusef zeskoczył na mokry asfalt.Z rękoma w kieszeniach skórzanej kurtkipodszedł do niej, kręcąc z niedowierzania głową.- Od dawna tu czekasz?- Nie wiem.Od trzech, może pięciu minut.Gdzieś ty był, do cholery?- Miałaś przyjść o dziewiątej, a nie za pięć dziewiąta.Przecież mówiłem to wyraznie.- No więc przyszłam pięć minut wcześniej.Czy coś się stało z tego powodu?- Owszem.Zmieniły się zasady.Przypomniała sobie, co tłumaczył jej Gabriel: Nie ma powodu do strachu.Jeśli będzieza bardzo naciskał, wycofaj się.- Posłuchaj.Te twoje zasady zmienią się dopiero wtedy, kiedy ja uznam, że powinnysię zmienić.To jakieś szaleństwo, Jusef! Mam polecieć gdzieś z obcym człowiekiem, a ty minie chcesz nawet powiedzieć, dokąd i kiedy będę mogła wrócić.Kocham cię i chcę ci pomóc.Ale postaw się w mojej sytuacji!Rozchmurzył się trochę.- Przepraszam, Dominique.Jestem za bardzo spięty.Bardzo mi zależy, żeby wszystkobyło w porządku.Nie chciałem się wyładowywać na tobie.Chodz, porozmawiamy.Niemamy za dużo czasu.*Gabriel nigdy dotąd nie widział tej furgonetki.Zdążył jednak zapisać numerrejestracyjny, zanim szybko odjechała.Szamron siedział obok niego przy oknie.Razemobserwowali, jak Jusef i Jacqueline wchodzą do budynku.Niedługo zapaliło się światło wmieszkaniu na piętrze.Z głośnika doleciały stłumione głosy dwóch osób.Al-Tawfiki mówiłcicho i spokojnie, Jacqueline sprawiała wrażenie bardzo zdenerwowanej.Szamron przeniósł się na kanapę i usadowił tak, żeby widzieć przez okno budynek podrugiej stronie ulicy, jakby miał przed sobą ekran kinowy.Gabriel zamknął oczy i zamieniłsię w słuch.Spór przybierał na sile, Jusef i Jacqueline krążyli po salonie niczym bokserzy wringu wzajemnie szacujący przeciwnika.O co tu naprawdę chodzi, Jusef? O narkotyki? Bombę? Powiedz mi prawdę, łobuzie!Jej przedstawienie było tak przekonujące, że Allon zaczął się obawiać, iż Jusef zmienizdanie.Ale Szamron wyglądał na bardzo zadowolonego.Kiedy w końcu zgodziła siępolecieć, podniósł głowę i spojrzał na Gabriela.- To było naprawdę wspaniałe.Genialne.Doskonała robota.Brawo.Pięć minut pózniej al-Tawfiki z Jacqueline wyszli z mieszkania i wsiedli dogranatowego vauxhalla.Gabriel obserwował z okna, jak odjeżdżają.Po kilku sekundachruszył za nimi inny wóz z agentami Szamrona.Chwilowo nie pozostało nic innego, jakczekać.Dla zabicia czasu Allon przewinął taśmę, żeby jeszcze raz przesłuchać rozmowę.Powiedz mi coś, mruknęła pod koniec Jacqueline.Czy zobaczę cię jeszcze, kiedy to sięskończy? Wyłączył magnetofon, zastanawiając się, czy rzeczywiście kierowała to pytanie doJusefa, czy też do niego.*Cromwell Road łącząca centrum Londynu z zachodnimi peryferiami, która o północyprzypominała mroczny tunel, jeszcze nigdy nie wydawała się Jacqueline tak piękna.Przykuwały wzrok wyblakłe edwardiańskie hoteliki z migającymi neonami zachęcającymi dokorzystania z wolnych pokoi.Spoglądała na kolorowe smugi świateł sygnalizacji ulicznejodbitych w mokrym asfalcie, jakby były częścią wielkomiejskiego dzieła sztuki.Opuściła nieco szybę, aby zaczerpnąć wilgotnego powietrza przesyconego odoremspalin i wonią rozgrzanego oleju dolatującą z ulicznych smażalni.To było owo niezwykłenocne życie Londynu.Przesiedli się z vauxhalla do szarej toyoty z pękniętą przednią szybą.Granatowymautem odjechał młody przystojny chłopak z długimi włosami zebranymi w kucyk.Kierowcatoyoty był starszy, co najmniej czterdziestoletni, ze szczupłą pociągłą twarzą i rozbieganymiczarnymi oczami.Prowadził dużo wolniej.Kiedy Jusef rzekł do niego parę słów po arabsku, Jacqueline odezwała się ostro:- Rozmawiajcie po francusku lub angielsku albo siedzcie cicho!- Jesteśmy Palestyńczykami - odparł al-Tawfiki.- Arabski to nasz ojczysty język.- Gówno mnie to obchodzi! Nie znam arabskiego i nie rozumiem, o czym mówicie, ato mnie denerwuje.Więc albo będziecie gadać po angielsku, do cholery, albo szukajcie sobiekogo innego.- Mówiłem mu tylko, żeby nie jechał za szybko.Chrzanisz, Jusef! Mówiłeś, żeby uważał, czy nikt za nami nie jedzie! Ale mniejsza oszczegóły.Na siedzeniu między nimi stała niewielka walizka.Al-Tawfiki wniósł ją domieszkania Jacqueline i pomógł jej się spakować.- Nie będzie czasu, żeby przejść odprawę bagażową, więc wez tylko niezbędne rzeczy- powiedział.- Jak będziesz potrzebowała więcej ubrań, kupisz sobie na miejscu.Przyglądał się uważnie, lustrując każdą cześć garderoby, która lądowała w walizce.- Co mam zabrać? - spytała ironicznie.- Letnie ubrania czy zimowe? Jedziemy doNorwegii czy Nowej Zelandii? Do Szwecji czy Suazi? Jakie stroje będą potrzebne? Wizytoweczy plażowe?Zapaliła papierosa.Jusef wyjął także jednego ze swojej paczki i wyciągnął rękę po zapalniczkę.Podałamu i patrzyła, jak zapala.Chciał już ją oddać, kiedy nagle cofnął rękę i przyjrzał się wnikliwiezapalniczce.Jacqueline serce zamarło w piersi.- Bardzo ładna - orzekł.Odwrócił i przeczytał dedykację na obudowie: - DlaDominique na pamiątkę z wyrazami oddania.Skąd masz tę zapalniczkę?- Używam jej od dawna.- Nie odpowiedziałaś na pytanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.I zarezerwujcie mi zwykłe miejsce u Ritza, z tą samą panienką.No, tą z diamencikiemna końcu języka.Jest jak marzenie.Niech czeka w pokoju hotelowym.Na razie.Odłożył słuchawkę, nalał sobie drugą lampkę szampana i uniósł ją w toaście.- Nie wiem, jak ci dziękować, Benjaminie.- I tak jesteś mi sporo winien, Ari.Któregoś dnia ja się zwrócę do ciebie o przysługę ipoproszę o zwrot wszystkich długów.ROZDZIAA TRZYDZIESTY TRZECISaint James s, LondynJacqueline miała nadzieję, że krótki spacer pozwoli jej opanować zdenerwowanie.Szybko jednak uznała to za błąd.Zaczęła żałować, że nie podjechała taksówką pod blokJusefa, bo teraz miała już ochotę wrócić do Szamrona oraz Gabriela i powiedzieć im, żebyposzli do diabła.Pozostało jej zaledwie kilka sekund, aby się pozbierać.Uzmysłowiła sobie,że nie nawykła do strachu, a raczej przerażenia, które zapierało jej dech w piersi.Tylko raz wżyciu odczuwała podobne sensacje, tamtej nocy podczas akcji w Tunisie, ale wtedy przez całyczas był przy niej Gabriel.Teraz zaś została sama.Wyobrażała sobie, że podobne przerażeniemusiało ogarniać jej dziadków, kiedy czekali na śmierć w komorze gazowej w Sobiborze.Jeśli oni potrafili znieść myśl o śmierci z rąk faszystów, to i ja dam sobie radę, pomyślała.Jednocześnie odczuwała coraz silniejszą miłość: wszechogarniającą, nieznośną,dokuczliwą, ale wspaniałą - miłość, która przetrwała osiem lat i wiele nic nie znaczącychzwiązków z innymi mężczyznami.To właśnie nadzieja na jej spełnienie ostatecznie pchnęłają do drzwi al-Tawfikiego.Przypomniała sobie coś, co Szamron powiedział jej tamtegowieczoru, gdy werbował ją do współpracy: Musisz wierzyć w sens tego, co robisz.Tak, Ari,oznajmiła w myślach.Teraz bezwzględnie wierzę w to, co robię.Nacisnęła guzik domofonu.Minęło parę sekund, ale nikt nie odpowiedział.Zadzwoniła po raz drugi, wreszcie spojrzała na zegarek.Jusef powiedział, żeby przyszła odziewiątej.Była tak przejęta, że zjawiła się pięć minut wcześniej.I co mam teraz robić,Gabrielu? Czekać przed drzwiami? Obejść budynek dookoła? Zdawała sobie sprawę, że jeśliodejdzie, pewnie nie będzie miała odwagi tu wrócić.Zapaliła papierosa, potupała od chłodu irozejrzała się dookoła.Chwilę pózniej na wprost przy krawężniku zatrzymała się furgonetka.Odsunęły sięboczne drzwi i Jusef zeskoczył na mokry asfalt.Z rękoma w kieszeniach skórzanej kurtkipodszedł do niej, kręcąc z niedowierzania głową.- Od dawna tu czekasz?- Nie wiem.Od trzech, może pięciu minut.Gdzieś ty był, do cholery?- Miałaś przyjść o dziewiątej, a nie za pięć dziewiąta.Przecież mówiłem to wyraznie.- No więc przyszłam pięć minut wcześniej.Czy coś się stało z tego powodu?- Owszem.Zmieniły się zasady.Przypomniała sobie, co tłumaczył jej Gabriel: Nie ma powodu do strachu.Jeśli będzieza bardzo naciskał, wycofaj się.- Posłuchaj.Te twoje zasady zmienią się dopiero wtedy, kiedy ja uznam, że powinnysię zmienić.To jakieś szaleństwo, Jusef! Mam polecieć gdzieś z obcym człowiekiem, a ty minie chcesz nawet powiedzieć, dokąd i kiedy będę mogła wrócić.Kocham cię i chcę ci pomóc.Ale postaw się w mojej sytuacji!Rozchmurzył się trochę.- Przepraszam, Dominique.Jestem za bardzo spięty.Bardzo mi zależy, żeby wszystkobyło w porządku.Nie chciałem się wyładowywać na tobie.Chodz, porozmawiamy.Niemamy za dużo czasu.*Gabriel nigdy dotąd nie widział tej furgonetki.Zdążył jednak zapisać numerrejestracyjny, zanim szybko odjechała.Szamron siedział obok niego przy oknie.Razemobserwowali, jak Jusef i Jacqueline wchodzą do budynku.Niedługo zapaliło się światło wmieszkaniu na piętrze.Z głośnika doleciały stłumione głosy dwóch osób.Al-Tawfiki mówiłcicho i spokojnie, Jacqueline sprawiała wrażenie bardzo zdenerwowanej.Szamron przeniósł się na kanapę i usadowił tak, żeby widzieć przez okno budynek podrugiej stronie ulicy, jakby miał przed sobą ekran kinowy.Gabriel zamknął oczy i zamieniłsię w słuch.Spór przybierał na sile, Jusef i Jacqueline krążyli po salonie niczym bokserzy wringu wzajemnie szacujący przeciwnika.O co tu naprawdę chodzi, Jusef? O narkotyki? Bombę? Powiedz mi prawdę, łobuzie!Jej przedstawienie było tak przekonujące, że Allon zaczął się obawiać, iż Jusef zmienizdanie.Ale Szamron wyglądał na bardzo zadowolonego.Kiedy w końcu zgodziła siępolecieć, podniósł głowę i spojrzał na Gabriela.- To było naprawdę wspaniałe.Genialne.Doskonała robota.Brawo.Pięć minut pózniej al-Tawfiki z Jacqueline wyszli z mieszkania i wsiedli dogranatowego vauxhalla.Gabriel obserwował z okna, jak odjeżdżają.Po kilku sekundachruszył za nimi inny wóz z agentami Szamrona.Chwilowo nie pozostało nic innego, jakczekać.Dla zabicia czasu Allon przewinął taśmę, żeby jeszcze raz przesłuchać rozmowę.Powiedz mi coś, mruknęła pod koniec Jacqueline.Czy zobaczę cię jeszcze, kiedy to sięskończy? Wyłączył magnetofon, zastanawiając się, czy rzeczywiście kierowała to pytanie doJusefa, czy też do niego.*Cromwell Road łącząca centrum Londynu z zachodnimi peryferiami, która o północyprzypominała mroczny tunel, jeszcze nigdy nie wydawała się Jacqueline tak piękna.Przykuwały wzrok wyblakłe edwardiańskie hoteliki z migającymi neonami zachęcającymi dokorzystania z wolnych pokoi.Spoglądała na kolorowe smugi świateł sygnalizacji ulicznejodbitych w mokrym asfalcie, jakby były częścią wielkomiejskiego dzieła sztuki.Opuściła nieco szybę, aby zaczerpnąć wilgotnego powietrza przesyconego odoremspalin i wonią rozgrzanego oleju dolatującą z ulicznych smażalni.To było owo niezwykłenocne życie Londynu.Przesiedli się z vauxhalla do szarej toyoty z pękniętą przednią szybą.Granatowymautem odjechał młody przystojny chłopak z długimi włosami zebranymi w kucyk.Kierowcatoyoty był starszy, co najmniej czterdziestoletni, ze szczupłą pociągłą twarzą i rozbieganymiczarnymi oczami.Prowadził dużo wolniej.Kiedy Jusef rzekł do niego parę słów po arabsku, Jacqueline odezwała się ostro:- Rozmawiajcie po francusku lub angielsku albo siedzcie cicho!- Jesteśmy Palestyńczykami - odparł al-Tawfiki.- Arabski to nasz ojczysty język.- Gówno mnie to obchodzi! Nie znam arabskiego i nie rozumiem, o czym mówicie, ato mnie denerwuje.Więc albo będziecie gadać po angielsku, do cholery, albo szukajcie sobiekogo innego.- Mówiłem mu tylko, żeby nie jechał za szybko.Chrzanisz, Jusef! Mówiłeś, żeby uważał, czy nikt za nami nie jedzie! Ale mniejsza oszczegóły.Na siedzeniu między nimi stała niewielka walizka.Al-Tawfiki wniósł ją domieszkania Jacqueline i pomógł jej się spakować.- Nie będzie czasu, żeby przejść odprawę bagażową, więc wez tylko niezbędne rzeczy- powiedział.- Jak będziesz potrzebowała więcej ubrań, kupisz sobie na miejscu.Przyglądał się uważnie, lustrując każdą cześć garderoby, która lądowała w walizce.- Co mam zabrać? - spytała ironicznie.- Letnie ubrania czy zimowe? Jedziemy doNorwegii czy Nowej Zelandii? Do Szwecji czy Suazi? Jakie stroje będą potrzebne? Wizytoweczy plażowe?Zapaliła papierosa.Jusef wyjął także jednego ze swojej paczki i wyciągnął rękę po zapalniczkę.Podałamu i patrzyła, jak zapala.Chciał już ją oddać, kiedy nagle cofnął rękę i przyjrzał się wnikliwiezapalniczce.Jacqueline serce zamarło w piersi.- Bardzo ładna - orzekł.Odwrócił i przeczytał dedykację na obudowie: - DlaDominique na pamiątkę z wyrazami oddania.Skąd masz tę zapalniczkę?- Używam jej od dawna.- Nie odpowiedziałaś na pytanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]