[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z ulgą skryłem się przed wiatrem ideszczem.Bolała mnie ręka; musiałem nadwerę\yć ją, wybiegając z chaty.Oparłem głowę o zagłówek,zamknąłem oczy i następną rzeczą, która do mnie dotarła, było to, \e Duncan mnie budzi.- Panie doktorze? Spytamy, o co chodzi?Usiadłem prosto i szybko zamrugałem.Na poboczu stał porsche, którego widziałem w domuStrachanów.Machając do nas ręką, obok porsche stała Grace w białej parce.- Lepiej spytajmy - odrzekłem.Zatrzymaliśmy się.Wiatr rozwiewał jej włosy.Opuściłem szybę.- David, dzięki Bogu! - wykrzyknęła z promiennym uśmiechem.- To beznadziejne, ale jechałamwłaśnie do miasta i zabrakło mi benzyny.Przeklęty wóz.Czy moglibyście mnie podrzucić?Zawahałem się, myśląc o torebkach z dowodami rzeczowymi na tylnym siedzeniu.Za nami stanąłBrody; szosa była za wąska, \eby mógł nas ominąć.Zastanawiałem się, czy nie zaproponować, \ebypojechała z nim, lecz zwa\ywszy jego chłodne stosunki ze Strachanem, pomysł był raczej kiepski.- Jeśli to jakiś problem, pójdę piechotą - dodała z uśmiechem.- Nie, nie, \aden problem.- Zerknąłem na Duncana.- Prawda?- Ale\ skąd, bomba! - odparł policjant z szerokim uśmiechem.Pierwszy raz widział \onę Strachana.-To znaczy, nie, absolutnie, \aden problem.Mimo jej nieśmiałych protestów, przesiadłem się do tyłu.W samochodzie rozszedł się delikatnyzapach pi\mowych perfum i z trudem ukryłem uśmiech, widząc, \e Duncan siedzi teraz o wiele prościej ni\przedtem.Gdy ich sobie przedstawiłem, obdarzyła go oszałamiającym uśmiechem.- To pan jest tym młodzieńcem, który czuwał w przyczepie, tak?- Tak, to ja.- Biedactwo.- Ze współczuciem dotknęła jego ramienia.Nawet z tylnego siedzenia widziałem, \eDuncan zaczerwienił się jak piwonia.Zabrała rękę, odwróciła się do mnie, a on spróbował skupić się nadrodze.- Dziękuję, \e się zatrzymaliście.Tak mi głupio.Tu nie ma stacji benzynowej i musimy dolewaćpaliwo z kanistrów.Zawsze o tym zapominam, ale jestem pewna, \e w zeszłym tygodniu Michaelzatankował do pełna.A mo\e to było dwa tygodnie temu? - Myślała o tym przez chwilę, a potem beztroskomachnęła ręką.- Mam nauczkę na przyszłość.Od tej pory zawsze będę patrzyła na wskaznik.- Dokąd panią podrzucić? - spytałem.- Do szkoły, jeśli to nie kłopot.Mam dziś zajęcia.- Będzie tam Cameron?- Chyba tak.Macie do niego jakąś sprawę?Nie wchodząc w szczegóły, powiedziałem jej, co się stało w chacie i po co jedziemy do przychodni.- Bo\e, co za makabra.- Grace a\ się skrzywiła.- Bruce na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu.Nie byłem tego taki pewny, ale wątpiłem, \eby jej odmówił.Gdy stanęliśmy przed szkołą, Grace odrazu wbiegła do środka, a ja zostawiłem Duncana na stra\y i poszedłem powiedzieć Brody emu, co siędzieje.- Będzie ciekawie - odparł.- Mogę pójść z panem?Weszliśmy na ście\kę.Szkoła, mała i z płaskim dachem, była zupełnie nowa.Do drzwi prowadziłydrewniane schodki, a zaraz za drzwiami były klasy.A dokładniej mówiąc, klasa, jedno pomieszczenie, którezajmowało niemal cały budynek.Przy ścianie stał rząd monitorów komputerowych, a na środku, przodem dotablicy, kilka równiutkich rzędów ławek.Ale w tej chwili wszyscy uczniowie siedzieli wokół du\ego stołu, zajęci pędzlami, farbami imiseczkami z wodą.Było ich dwanaścioro, w wieku od czterech do dziewięciu lat.Rozpoznałem wśród nichAnn, która uśmiechnęła się wstydliwie na mój widok i w skupieniu zaczęła układać kartkę.Grace zdjęła kurtkę i rozpoczęły się zajęcia.- Mam nadzieję, \e dzisiaj nie dojdzie do bitwy na wodę.Prawda, Adam? Tak, tak, na ciebie patrzę.- Nie, proszę pani - odrzekł z nieśmiałym uśmiechem chłopiec z rudą czupryną.- To dobrze, bo jeśli ktoś będzie niegrzeczny, pomalujemy mu całą twarz.Calutką.Nie chcielibyśmypotem tłumaczyć się z tego przed rodzicami, prawda?- Nie, proszę pani - odpowiedziały chórem dzieci i wesoło zachichotały.Grace była o\ywiona i piękniejsza ni\ zwykle.Z uśmiechem i zaró\owionymi policzkami wskazałanam drzwi na końcu klasy.- Tamtędy.Ju\ go uprzedziłam.A potem znowu przeniosła wzrok na dzieci i natychmiast o nas zapomniała.Drzwi do gabinetu byłyzamknięte.Zapukałem, ale nikt nam nie odpowiedział.Zaczynałem ju\ myśleć, \e Cameron ukradkiemwyszedł, gdy usłyszeliśmy jego nieznoszący sprzeciwu bas:- Wejść.Zerknąłem na Brody ego, otworzyłem drzwi i weszliśmy.Prawie cały pokój zajmowało biurko iszafka na dokumenty.Cameron stał przy oknie tyłem do nas.Zastanawiałem się, czy stoi tak celowo,wiedząc, \e będziemy musieli patrzeć pod światło.Odwrócił się i zaszczycił nas zimnym spojrzeniem.- Tak?Musiałem sobie przypomnieć, \e będzie nam łatwiej, jeśli zechce z nami współpracować.- Musimy skorzystać z przychodni.Zapadł się dach chaty i nie mamy gdzie przechować szczątków.Popatrzył na nas bulwiastymi oczami.- Ludzkich szczątków? Chcecie urządzić tu kostnicę?- Tylko do przyjazdu policji.- A co z moimi pacjentami? - Niech pan da spokój, Bruce - odezwał się Brody.- Przyjmuje pan tylko dwa razy w tygodniu, anastępny dy\ur wypada dopiero za dwa dni.Do tej pory na pewno je zabierzemy.Ale Cameron nie dał się udobruchać.- Powiedzmy.A jeśli będę miał nagły przypadek?- To jest właśnie nagły przypadek - warknął Brody, tracąc cierpliwość.- Nie przyszliśmy tu zwyboru.Jabłko Adama gwałtownie podskoczyło i opadło.- Nie mo\ecie pójść z tym gdzie indziej?- Dobrze, tylko niech pan nam powie gdzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •