[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozumiesz?Theodore! Nie odchodz! Pragnę życia doskonałego.Chcę być zakochana w Jacku MacChe-sneyu i mieć ciebie za przyjaciela na zawsze.Nie chcę, żeby cokolwiek się zmieniło.- Możesz jechać - mówię tylko.- Ale nie myśl, że ci odpuszczę.Będziemy najlepszymi przyja-ciółmi na odległość, dobrze?- Tak właśnie myślałem.Knoxville nie jest tak daleko.Będziesz wpadać.- Możemy rozmawiać przez telefon - podchwytuję optymistycznie.- Codziennie.Tak jak teraz.- Theodore patrzy na mnie.- Powiedz mi, że dobrze robię - prosi.- Dobrze robisz.To jedyne wyjście.Czasem trzeba zrezygnować ze wszystkiego, żeby odnalezćto, z czym zaczynaliśmy.- Ty chyba zrobiłaś to samo? Kto by pomyślał, że nasze życie tak się odmieni?- Chińska sztuka czytania z twarzy.- Czyżby? Potrafiłaby przewidzieć, co teraz zaplanowałem?- Muszę odwiezć tortownicę Ednie i Lednie Tuckett.- Zaczekają.Jedziemy do jaskini Cudjo.Po drodze do jaskini rozmyślam o swojej przyjazni z Theodore'em, o pocieszeniu, jakie z niejczerpałam i że rosła, dojrzewała razem z nami.Wiem, że Theodore zawsze będzie stanowił istotnączęść mego życia.Jak mogłoby być inaczej? Jest jedyną spośród znanych mi osób, która lubi jaskinie.Ray z latarką prowadzi nas ciemną ścieżką w głąb groty.- Pójdziemy nad jezioro? - pytam.- Dzisiaj mam dla was coś lepszego - obiecuje.Theodore i ja patrzymy po sobie i posłusznie idziemy za Rayem.Od dziesięciu lat przychodzimy tu badać jaskinie i co jakiś czas Ray pokazuje nam coś nowego.Jak to możliwe? Czyżby miał przed nami tajemnice? A może sam wciąż dokonuje nowych odkryć idzieli się nimi, kiedy przyjdzie właściwy czas? Czy ta stara góra jest tak pełna sekretów, że nie starczyRLTżycia, a nawet dwóch, żeby poznać je wszystkie? Zcieżka się zwęża; ręką przytrzymuję się ściany, wmiarę jak wspinamy się w nieznane.Czuję na skórze chłodny dotyk górskiej wody, która spływa poskale, tworząc stalaktyty.Trzeba pokoleń, aby uformować skałę, chociaż strumień liże kamienie ła-godnie, niczym delikatna szara mgiełka.- Tutaj - mówi Ray.- Spójrzcie.Przed nami rozpościera się niewielka nisza - pieczara, której tylna, postrzępiona ściana tworzyjakby baldachim nad naszymi głowami.Po bokach, tam gdzie cieknie strużka wody, rośnie mech.Naszprzewodnik kieruje snop światła na ziemię, pokrytą lawendowym piaskiem tak drobnym, że przypo-mina watę cukrową.Piasek mieni się w świetle reflektora.- Skąd się tu wziął? - pyta Theodore.Stoimy jak oniemiali.- Sam nie wiem - mówi Ray.- Całymi latami była tu tylko paskudna kałuża czarnej mazi.Na-wet do niej nie podchodziłem, bo nie wiedziałem, co jest w środku.Wewnątrz góry nigdy nie wiado-mo.Ale przez zimę zaczęła wysychać, miałem na nią oko.A kiedy cała woda wyparowała, na dniezostało to.%7ładna paskuda, tylko ten piasek.Ray oświetla latarką lawendowy piasek.Zwiatło żłobi w nim krąg - w środku jasny, przytłu-miony na krawędziach i rozpływający się poza nie miękką, błękitną, posępną poświatą.Theodore, Ray i ja stoimy przez dłuższą chwilę w milczeniu.- Pracuję tu całe życie.Czasem po prostu nie ma wyjaśnienia.Jack Mac wraca z pracy punktualnie o siódmej.Kiedy wchodzi, gotuję spaghetti.Dawno zapo-mniałam o hamburgerze od Bessie, jestem głodna.Jack woła do mnie z przedpokoju, po czym wchodzido kuchni.Kładzie na stole pojemnik na kanapki, stawia buty pod ścianą.Patrzy na mnie.- Dzwoniłem do księdza.- Przechodzisz na katolicyzm? - żartuję.- Nie.- Więc czemu?- Powiedziałem mu, że bierzemy ślub.- Z księdzem też? Nie wystarczy nas dwoje? Jack Mac się śmieje.- Czyli się zgadzasz?Przytakuję.- Ale czy to aby nie za szybko?Odezwała się stara Ave Maria, która zawsze ma wątpliwości.Jack Mac posyła mi spojrzenie,którym mówi: Chyba żartujesz", więc powstrzymuję się od dalszego paplania, żeby nie zepsuć tejniezwykłej chwili.- Już wiem, że nie wolno ci dawać zbyt dużo czasu do namysłu - rzuca Jack Mac po drodze dołazienki.RLTNigdy nie mieszajcie Ivy Lou Makin w przygotowania do skromnego ślubu.W jednej chwilinamówiła mnie na zbyt ciasną sukienkę, zbyt duży kapelusz i zbyt ciężki makijaż.Kłócimy się wsprawie różu (nie jest mi potrzebny - w chwilach zażenowania mam na policzkach dość rumieńców),szminki i błyszczyka (usta tak mi się świecą, że przy pocałunku ześlizgnę się z pana młodego) orazpudru (wyglądam, jak pomazana kredą).Kiedy studiuję w lustrze swoją kolorową twarz, przypominają mi się piękne tancerki z rewii nalodzie, które muszą się mocno malować, żeby być dobrze widoczne dla widzów na trybunach.W ka-plicy przewidzianej dla dwudziestu osób nie potrzebuję takiej oprawy.Idę do łazienki umyć twarz izacząć wszystko od nowa.Korale, błękity i brązy znikają w umywalce.To dzień mojego ślubu.Jeślisprawię komuś przykrość - trudno.Gorzej, jeśli Jack Mac spojrzy na mnie i przerażony umknie z ko-ścioła.W łazience zdaję sobie sprawę, że to wszystko moja wina.Powinnam była lepiej to przemyśleć.Powinnam mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, czego chcę.Nigdy nie wyobrażałam sobie dnia swojegoślubu.Nigdy.%7ładnych fantazji.O druhnach w jaskrawych strojach, tłoczących się przy ołtarzu - moichwłasnych damach dworu.O kościele przystrojonym kwiatami, o muzyce organów.O lukrze, jakimNellie Goodloe miałaby ozdobić swoje miętówki.Nigdy nie sądziłam, że kiedyś wyjdę za mąż [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Rozumiesz?Theodore! Nie odchodz! Pragnę życia doskonałego.Chcę być zakochana w Jacku MacChe-sneyu i mieć ciebie za przyjaciela na zawsze.Nie chcę, żeby cokolwiek się zmieniło.- Możesz jechać - mówię tylko.- Ale nie myśl, że ci odpuszczę.Będziemy najlepszymi przyja-ciółmi na odległość, dobrze?- Tak właśnie myślałem.Knoxville nie jest tak daleko.Będziesz wpadać.- Możemy rozmawiać przez telefon - podchwytuję optymistycznie.- Codziennie.Tak jak teraz.- Theodore patrzy na mnie.- Powiedz mi, że dobrze robię - prosi.- Dobrze robisz.To jedyne wyjście.Czasem trzeba zrezygnować ze wszystkiego, żeby odnalezćto, z czym zaczynaliśmy.- Ty chyba zrobiłaś to samo? Kto by pomyślał, że nasze życie tak się odmieni?- Chińska sztuka czytania z twarzy.- Czyżby? Potrafiłaby przewidzieć, co teraz zaplanowałem?- Muszę odwiezć tortownicę Ednie i Lednie Tuckett.- Zaczekają.Jedziemy do jaskini Cudjo.Po drodze do jaskini rozmyślam o swojej przyjazni z Theodore'em, o pocieszeniu, jakie z niejczerpałam i że rosła, dojrzewała razem z nami.Wiem, że Theodore zawsze będzie stanowił istotnączęść mego życia.Jak mogłoby być inaczej? Jest jedyną spośród znanych mi osób, która lubi jaskinie.Ray z latarką prowadzi nas ciemną ścieżką w głąb groty.- Pójdziemy nad jezioro? - pytam.- Dzisiaj mam dla was coś lepszego - obiecuje.Theodore i ja patrzymy po sobie i posłusznie idziemy za Rayem.Od dziesięciu lat przychodzimy tu badać jaskinie i co jakiś czas Ray pokazuje nam coś nowego.Jak to możliwe? Czyżby miał przed nami tajemnice? A może sam wciąż dokonuje nowych odkryć idzieli się nimi, kiedy przyjdzie właściwy czas? Czy ta stara góra jest tak pełna sekretów, że nie starczyRLTżycia, a nawet dwóch, żeby poznać je wszystkie? Zcieżka się zwęża; ręką przytrzymuję się ściany, wmiarę jak wspinamy się w nieznane.Czuję na skórze chłodny dotyk górskiej wody, która spływa poskale, tworząc stalaktyty.Trzeba pokoleń, aby uformować skałę, chociaż strumień liże kamienie ła-godnie, niczym delikatna szara mgiełka.- Tutaj - mówi Ray.- Spójrzcie.Przed nami rozpościera się niewielka nisza - pieczara, której tylna, postrzępiona ściana tworzyjakby baldachim nad naszymi głowami.Po bokach, tam gdzie cieknie strużka wody, rośnie mech.Naszprzewodnik kieruje snop światła na ziemię, pokrytą lawendowym piaskiem tak drobnym, że przypo-mina watę cukrową.Piasek mieni się w świetle reflektora.- Skąd się tu wziął? - pyta Theodore.Stoimy jak oniemiali.- Sam nie wiem - mówi Ray.- Całymi latami była tu tylko paskudna kałuża czarnej mazi.Na-wet do niej nie podchodziłem, bo nie wiedziałem, co jest w środku.Wewnątrz góry nigdy nie wiado-mo.Ale przez zimę zaczęła wysychać, miałem na nią oko.A kiedy cała woda wyparowała, na dniezostało to.%7ładna paskuda, tylko ten piasek.Ray oświetla latarką lawendowy piasek.Zwiatło żłobi w nim krąg - w środku jasny, przytłu-miony na krawędziach i rozpływający się poza nie miękką, błękitną, posępną poświatą.Theodore, Ray i ja stoimy przez dłuższą chwilę w milczeniu.- Pracuję tu całe życie.Czasem po prostu nie ma wyjaśnienia.Jack Mac wraca z pracy punktualnie o siódmej.Kiedy wchodzi, gotuję spaghetti.Dawno zapo-mniałam o hamburgerze od Bessie, jestem głodna.Jack woła do mnie z przedpokoju, po czym wchodzido kuchni.Kładzie na stole pojemnik na kanapki, stawia buty pod ścianą.Patrzy na mnie.- Dzwoniłem do księdza.- Przechodzisz na katolicyzm? - żartuję.- Nie.- Więc czemu?- Powiedziałem mu, że bierzemy ślub.- Z księdzem też? Nie wystarczy nas dwoje? Jack Mac się śmieje.- Czyli się zgadzasz?Przytakuję.- Ale czy to aby nie za szybko?Odezwała się stara Ave Maria, która zawsze ma wątpliwości.Jack Mac posyła mi spojrzenie,którym mówi: Chyba żartujesz", więc powstrzymuję się od dalszego paplania, żeby nie zepsuć tejniezwykłej chwili.- Już wiem, że nie wolno ci dawać zbyt dużo czasu do namysłu - rzuca Jack Mac po drodze dołazienki.RLTNigdy nie mieszajcie Ivy Lou Makin w przygotowania do skromnego ślubu.W jednej chwilinamówiła mnie na zbyt ciasną sukienkę, zbyt duży kapelusz i zbyt ciężki makijaż.Kłócimy się wsprawie różu (nie jest mi potrzebny - w chwilach zażenowania mam na policzkach dość rumieńców),szminki i błyszczyka (usta tak mi się świecą, że przy pocałunku ześlizgnę się z pana młodego) orazpudru (wyglądam, jak pomazana kredą).Kiedy studiuję w lustrze swoją kolorową twarz, przypominają mi się piękne tancerki z rewii nalodzie, które muszą się mocno malować, żeby być dobrze widoczne dla widzów na trybunach.W ka-plicy przewidzianej dla dwudziestu osób nie potrzebuję takiej oprawy.Idę do łazienki umyć twarz izacząć wszystko od nowa.Korale, błękity i brązy znikają w umywalce.To dzień mojego ślubu.Jeślisprawię komuś przykrość - trudno.Gorzej, jeśli Jack Mac spojrzy na mnie i przerażony umknie z ko-ścioła.W łazience zdaję sobie sprawę, że to wszystko moja wina.Powinnam była lepiej to przemyśleć.Powinnam mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, czego chcę.Nigdy nie wyobrażałam sobie dnia swojegoślubu.Nigdy.%7ładnych fantazji.O druhnach w jaskrawych strojach, tłoczących się przy ołtarzu - moichwłasnych damach dworu.O kościele przystrojonym kwiatami, o muzyce organów.O lukrze, jakimNellie Goodloe miałaby ozdobić swoje miętówki.Nigdy nie sądziłam, że kiedyś wyjdę za mąż [ Pobierz całość w formacie PDF ]