[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najlepsze, co może pan zrobić, towrócić do domu i skontaktować się z nami jutro rano.Nic tu po panu, minie wiele czasu, zanimdziewczyna obudzi się z narkozy.Proszę jechać do domu.Była to z pewnością dobra rada, ale nie mogłem jej usłuchać.Spędziłem w szpitaludługie, ciemne godziny po północy.Piłem kawę i żałowałem, że nie palę.%7łe nie robięczegokolwiek, co zdołałoby skrócić czas oczekiwania.Kwadrans po trzeciej podeszła do mnie pielęgniarka i labiryntem korytarzy poprowadziła mnie do maleńkiej poczekalni.Pięć minutpózniej otworzyły się drzwi, a energiczny człowieczek zaczął mówić, zanim jeszcze znalazł się wpokoju.Był to okulista, który zdradził mi, że sprawy mają się niezle.- Jestem bardzo dobrej myśli.Bardzo.Wszystko potoczyło się tak, jak zakładałem.Operacja jak z podręcznika.- Więc Kari nie straci wzroku?- Bardzo bym się zdziwił.- Roześmiał się głośno i już go nie było.Znalazłem jakiegoś pielęgniarza i nagabywałem go dopóty, dopóki nie wpuścili mnie nasalę pooperacyjną.Kari leżała w półmroku i spała.Wokół niej błyskały czerwone i zielonelampki tajemniczych maszyn.Na jednej ręce miała założoną kroplówkę, na tle poduszkiwyglądała na małą i bladą.Połowę twarzy zakrywał duży bandaż.Pochyliłem się ostrożnie iszepnąłem, że ją kocham.Potem wróciłem do domu.Spałem przez trzy godziny, a dzwięk budzika wydawał się częścią snu, dopóki niezrozumiałem wreszcie, co się dzieje, a wtedy oprzytomniałem w ciągu sekundy.Podłoga wsalonie okazała się wilgotna po porannej ulewie i pokryta odłamkami szkła.Na dywanie przedsofą widniała spora plama krwi, niemal czarnej w bladym świetle dnia.Włożyłem buty iszukałem, aż znalazłem kamień wielkości pięści pod stolikiem narożnym.Nie zdziwiło mnie to.Nie byłem całkiem pewien, ale zakładałem, że ktoś rzucił kamieniem w okno.Dopiero po trzechpróbach trafiłem na szklarza, który mógł przyjść tego samego dnia. Rozdział 13Kari była przytomna, ale zle się czuła po narkozie.Siedziałem obok, trzymając ją za rękęi od czasu do czasu podając jej szklankę wody.Trochę przysypiała.Nie była w stanie rozmawiać;tuż przed tym, jak wyszedłem, zapytała jednak, co się stało.- Ktoś rzucił kamieniem w okno.Kawałek szkła dostał ci się do oka.- Dlaczego? - Jej głos był cichy i nieco ochrypły, tak jak przy przeziębieniu.- Nie wiem.Nie myśl o tym, po prostu zdrowiej.Zcisnęła moją dłoń, po czym znowu zapadła w sen.Po kilku godzinach wróciłem dodomu, żeby wpuścić szklarza i posprzątać.Kiedy się obudziłem, była czwarta po południu, moje ciało zaś wypełniał martwy ciężar,tak jakbym przespał całą dobę.Wziąłem prysznic, a w lodówce znalazłem jakieś resztki, zktórych udało mi się zrobić obiad.Następnie wyszedłem do ogrodu, okrążyłem dom i stanąłemprzed oknem salonu.Wokół świeżo wstawionej szyby połyskiwał biało kit.W ręku trzymałem kamień.Znalazłem go pod stołem na lewo od miejsca, w którym terazstałem.Próbowałem oszacować kąt, ocenić, skąd go rzucono.Ogród schodził ku ulicy, gdziekończył się co najmniej czterometrowym zwartym szpalerem buków tworzących żywopłot.Znowu skręciłem za róg i przez bramę wyszedłem na ulicę.Okien salonu nie było widać.Gdybyów ktoś stał tutaj, musiałby rzucać na chybił trafił.Nie uważałem tego za zbyt prawdopodobne.Wróciwszy do ogrodu, poszedłem w dół między krzewami w tę stronę, z której, jaksądziłem, ciśnięto kamień.W miękkiej, wilgotnej trawie nie dostrzegłem śladów stóp, ale podczerwonolistnym bukiem leżały trzy niedopałki, spalone aż do filtra.Obróciłem się i spojrzałemna dom.Okna salonu były stąd dobrze widoczne.Moja ręka wciąż zaciskała się na kamieniu;zważyłem go w dłoni i zamachnąłem się na próbę.Prosty rzut, odpowiednia odległość.To tutajstał napastnik.Po raz pierwszy zawrzał we mnie gniew.Wcześniej cała moja uwaga skupiła się na Kari ina tym, co będzie z jej okiem.Nie miałem czasu - albo siły - przemyśleć tego, co się wydarzyło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •