[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * *505Stara posiadłość byłaby marzeniem każdego, kto lubił zajmować się renowacją i urządzaniemwnętrz - i koszmarem wszystkich pragmatyków.Doprowadzenie jej do stanu używalnościpochłonęłoby ogromne sumy, ale z pewnością zostałoby uwieńczone wspaniałym rezultatem.O ilena początku samotnego zwiedzania Marisa czuła się jak złodziej, w czasie obchodzenia domuwyraznie pozbyła się zahamowań.I tak nie było tu żadnych osobistych rzeczy Ricarda, nic, cowzbudzałoby w niej wrażenie, że jest intruzem.Zaczęła się czuć raczej jak pośredniczka handlunieruchomościami, która ogląda obiekt.Poruszyła poręcz schodów, by sprawdzić jej wytrzymałość.Pukała w drewniane płyty, drapała wilgotne miejsca na murze, z szacunkiem oglądała w łazienkachi kuchni piękne azulejos, które przy pewnym wysiłku można było jeszcze uratować.Kuchnia najwyrazniej przez dłuższy czas nie była używana.Marisa chętnie by coś przekąsiła przedspacerem.Gdzieś musiało być coś do jedzenia, jakaś lodówka, kilka podstawowych produktów.Gdzie, do diabła, jada Ricardo? I gdzie mieszka? Na pewno nie w tych murach.Odłożyła dalszezwiedzanie domu na pózniej.Teraz była głodna i miała ochotę wyjść na świeże powietrze.Staranniezamknęła za sobą drzwi, choć nie potrafiła sobie wyobrazić, czego mógłby tu szukać złodziej.Obeszła wokół cały dom i odkryła przed szopą starego pikapa.Ricardo najwyrazniej przy nim majstrował, samochód wyglądał całkiem niezle.Obok drzwi dostrzegła parę gumiaków.Czyżby tumieszkał? Warto spróbować.Pozostałe klucze w pęku musiały pasować do jakichś drzwi.Wypróbowała cztery klucze i oczywiście udało się jej dopiero przy ostatnim.Otworzyła, ostrożnieweszła do środka i zawołała:- Halo? Jest tu kto? - Na korytarzu wisiały na haczykach płaszcze i marynarki.Aha, więc to tunaprawdę mieszkał Ricardo.Była nieco skrępowana, wnikając sama w jego prywatną sferę.Jednakw brzuchu burczało jej tak głośno, że nie mogła się powstrzymać.Weszła do ogromnego, jasnego pomieszczenia.Na drewnianej podłodze widniały kleksy po farbie -kiedyś była tu pracownia malarska.Potem w rogu odkryła niszę kuchenną i natychmiast zapomniałao wszystkim innym, o dawnym i nowym przeznaczeniu szopy i o jej mieszkańcach.Otworzyłalodówkę, znalazła masło i suszoną kaszankę, na której widok ślinka pociekła jej do ust.Na lodówcestał pojemnik na chleb, a pół bochenka, które w nim leżało, wyglądało zjadliwie.Odkroiła grubąpajdę, zrobiła sobie kanapkę i zjadła ją z takim apetytem, że506sama siebie nie poznawała.Hm - właściwie dlaczego zawsze czuła wstręt do kaszanki? Byławyśmienita!Przeżuwając, Marisa wędrowała spojrzeniem po ścianach przebudowanej szopy.Wisiały na nichliczne obrazy Laury Lisboa, najwyrazniej kopie.Dziwne, nigdy by nie przypuszczała, że Ricardointeresuje się sztuką, a już na pewno nie tej malarki.Co dowodziło, jak wiele zdradzają mieszkaniana temat mieszkańców.Połknęła ostatnie kęsy kanapki, wypiła trochę soku pomarańczowego prostoz butelki i opuściła szopę.Musiało dochodzić południe.Trochę się przejdzie i poczeka na Ricarda.Jego przerwa okazała się krótka.Nastrój miał dobry, ale rozczarowująco nieerotyczny.Być możenie był to dobry pomysł, by nachodzić go w czasie pracy.Gdy on robił to samo i w Lizbonieodbierał Marisę z biura, także nigdy nie wykazywała skłonności do flirtu.No cóż, kiedyś i Ricardoskończy pracę.Marisa włóczyła się bez celu po łąkach i lasach.Doszła nad brzeg jeziora, gdzie przed laty była zRicardem i gdzie jego prostacki przyjaciel przestraszył ich okropną wiadomością o umierającejbabce.Minęła mały domek, przed którym starszy pan zbierał z grządki wczesną sałatę.Skinęła doniego, a on odpowiedział na pozdrowienie.Przypominał Marisie kogoś, ale stał zbyt daleko, bymogła przyjrzeć mu się dokładniej.Odetchnęła głęboko i cieszyła się czystym powietrzem.Podziwiała łagodny krajobraz.Dotykała pnidębów.Te oznaczone cyfrą 4 ostatni raz okorowywano w 1964 roku i wkrótce znowu przyjdzie nanie kolej.Ich kora była gruba i chropowata.Te, które okorowano dopiero w zeszłym roku, czyli w1972, miały jeszcze gładkie, czerwonawe pnie.To szalone zbierać korę tylko co dziewięć lat -zajęcie dobre dla wyjątkowo cierpliwych.Minęła bardzo zadbaną posiadłość, pod każdym względem przypominającą siedzibę typowegolatifundiarios sprzed wieku.A zatem owe słynne montes, które znała tylko ze szkolnych lekcji,nadal istniały.Belo Horizonte też niegdyś do nich należało.Podczas spaceru Marisa co chwilakręciła głową, by zobaczyć przelatującą w górze cessnę.Raz przystanęła na drodze pośród niskichpól pszenicy, widoczna z daleka, i machała.Samolot odmachał.Gdy wreszcie wróciła do BeloHorizonte, nogi się pod nią ugięły, bo nie nawykła do takiego wysiłku.I znowu burczało jej wbrzuchu.507Tym razem odkroiła duży kawałek wieprzowej kiełbasy i zjadła ją prosto z ręki.Potem,przeżuwając, podreptała do głównego domu.Dopóki było jasno, chciała się tam rozejrzećdokładniej.Miała wrażenie, jakby czekało tam na nią coś do odkrycia.Pragnęła tego.Któż niemarzy o odnalezieniu tajnej skrytki, w której leżałaby mapa skarbów lub coś podobnego? Jeśligdzieś można było natknąć się na takie rzeczy, to tylko w tym domu duchów, tego Marisa byłapewna.Mistrzowskie renesansowe dzieło ukryte na strychu pod stuletnimi starociami.Oryginalnewydanie Lusiadas Camóesa.Uznana za zaginioną partytura Haydna.Rozsądek mówił jej, że prawdopodobieństwo takiego odkrycia równa się zeru, ale jednocześnieprzechodziły ją ciarki na myśl o czymś takim.Najchętniej od razu udałaby się na strych, który wydawał się najbardziej obiecujący.Ale to byłoby jak seks bez gry wstępnej.Pozbawiłaby sięstopniowo narastającego napięcia.Marisa zmusiła się zatem, by najpierw dokładnie obejrzeć każdepomieszczenie.Czy w murach znajdzie tajne przejścia? Luzne deski na podłodze? Pusteprzestrzenie nadające się na kryjówkę? Nie.Nic.Dotarła na piętro, zbadała wszystkiepomieszczenia i natrafiła na tylko jedno dziwaczne znalezisko, a mianowicie własnoręcznieskonstruowany model samolotu.Ricardo musiał być jeszcze dzieckiem, gdy go wykonał.Wizja, jakmały chłopiec pracuje w skupieniu nad tym potworkiem, wzruszyła Marisę niemal do łez.Potrzebowała chwili, by znalezć wejście na strych i je otworzyć.To jednak, co tam zobaczyła,wynagrodziło cały trud.Nieprawdopodobne! Prawdziwy raj dla archeologów amatorów!Zastawiony aż po czerwoną dachówkę skrzyniami, szafami, komodami i luznymi sprzętami, pełenpajęczyn zwisających z potężnych belek i przepojony zapachem prastarego kurzu strych dokładnieodpowiadał jej wyobrażeniom.Był nawet nieco zbyt zapchany, bo Marisa z trudem przebijała sięprzez ten chaos.Przynajmniej przez zabrudzone okienko wpadało dość światła.Marisa przeraziła się na widok czaszki, którą jakiś dowcipniś ustawił tuż przy wejściu dokładnie wtym celu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •