[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla niej nie ma na świecie nic innegoprócz kobiety. Nie ma! krzyknął, powaliwszy się piersią na stół, i schwycił Kunickiego za rękę. Dlawielu, dla bardzo wielu ludzi nie ma nic na świecie prócz ukochanej kobiety.Ona jest imwszystkim! Jest żarem czynów, cieniem wytchnienia, gwiazdą nadziei, słońcem wiary wsiebie; a przede wszystkim jest, jak cnota, sama sobie celem i zródłem najwyższej na świecierozkoszy. Dosyć! krzyknął Kunicki zmęczonym głosem i wywierając gniew na syfonie wody,odsunął go energicznie od siebie. Dosyć!.I ciągle, i bez ustanku, i wiecznie tylko kobieta.Pan-eś mi je chyba na całe życie obmierził. Słabyś ty ze swą wodą sodową!.Czy suchy pająk medyczny i tego nie rozumie, że trzyczwarte życia koło niej się obraca, że dla milionów jest celem trosk jedynym milionomprzyobiecana nawet poza grobem życia i śmierci władczyni!A utkwiwszy swe mętne, przepaściste oczy gdzieś u pułapu, mruczał w szczególnymnatchnieniu:.na stopniach uświęconych ołtarzy! pod błogosławiącymi ramiony białych kapłanów!wśród kadzideł mirry! organów wysokiego grania i zawodzącego chóru tęsknoty do życia!.Czknęło mu się.Głowa na sztywnym grzbiecie rzuciła się w tył.Opanował się jednak izmógł, a białą jak kreda twarz pochylił nad kieliszkiem. Płacić! krzyknął Kunicki i zerwał się z miejsca.Borowski podniósł głowę i rozejrzał się błędnie naokół.Po czym uniósł się poważnie iwyszedł sztywno na ulicę.Tu zachwiał się dopiero i w zmęczoną pierś wzionął z rozkosząpowietrze miejskie.Szumiało miasto Szły z dala tysiączne pogwary, turkot i głuche dudnienie, rozkołysane tu naprzedmieściu w jakiś miarowy, senny takt.W tym rytmie sennego jakby walca, falowała, zdasię, i ta u czarnych wież gotyckich zawisła jasna, żółtawa i zimna jak stal mgławica.Nieruchomo stała tylko rdzawa, niezmierzona głąb nieba, na której tu i ówdzie, z rzadka,mrugnęła na chwilę mała, żółta gwiazda.Borowski słuchał i patrzał: wchłaniał w siebie szum i woń miasta.Kapelusz na tył głowyzsunął i zgarniał z białego czoła garście długich czarnych włosów.Chwilami się zataczał iodruchowo wyciągał przed się ramiona.Wreszcie wsparł się o potężny słup lampy łukowej.Mruczał: majaczył czy też improwizował coś po pijanemu.Kunickiemu przypomniało sięnagle jego skomlenie na cmentarzu, gdyż oto do uszu jego dobiegł ten sam głęboki, żałośliwygłos.Słuchał:.Lodem miasto w nocy zamarza, dla samotnych chłodne, dla cierpiących nielitościwe.Miasto w ciszy nocnej o gnuśnych zbrodniach tajemniczo gada, miasto wielomilionowe,zimne, ponure.Ja czuję puls twój chory, o miasto wielkie, ja, zgnilizny twej powiędłykwiat, ja, młodością mą zgrzybiały i gnuśny, ja, czarny twój kapłan, ja aktor!.Zwiatło lampy łukowej przygasło nagle i rzuciło czerwone blaski.Zmogło się wszakże, bo zupartym sykiem rozpłomieniło się po chwili w równej, chłodnej, fioletowej toni.Kunicki tymczasem spłoszył się zupełnie. No myślał ten już chyba dostał obłędupijackiego".I oglądał się po ulicy, aby na wszelki wypadek mieć ludzi pod ręką.Ale Borowski wnet opadł, zatoczył się, bełkotał: Doktorze, choć kieliszek koniaku jeszcze! Pan musisz chyba iść jutro do jakiejś pracy.Nie? Muszę potwierdził bezmyślnie.Lecz w tejże chwili zaciął się, począł walić laską o mur i wołać uparcie: Nie muszę, ale chcę.Z własnej dobrej woli chcę.Dla własnej mojej Zochny chcę.I nieprzez sentyment, jak się pańskiej głowie śni.Dla jej włosów złotych z wojska uciekłem, dlajej jasnego czoła pieniędzy chcę.Nie pracy.Ja pluję na pracę.O tfu!Stał na trotuarze sztywno i tak się na stopach kołysał, że Kunicki bał się, iż lada chwila twarząlub potylicą o bruk uderzy. Doktorze mówił po niejakim czasie, starając się koniecznie objąć Kunickiego za szyję. Dok-torze! doktór jest nieszkodliwy pajączek, na bardzo drobne i chore muszki wuniwersytecie ułożony.Doktór ma angielski cynizm, jest sobie matter of fact.Doktór zrobiszbąjeczną karierę na higienie.Będziesz się cieszył szacunkiem u panów noszących flanelowepaski na brzuszkach i u społeczeństwa.Będziesz niepokonanym autorytetem w kwestiachkataru kiszek, impotencji obowiązującej, piękna, dobra i ideałów społecznych.Doktór magłupią teraz minkę.Daj mi buzi, doktór. Ja doktora chcę w pysk pocałować! rozgniewał się nagle, chwycił brutalnie jego głowęi wycisnął mu na ustach twardy pocałunek. Nie pluj doktór, bo. Bo ja doktora kocham dokończył niespodzianie w łagodnym spadku. Ja kochamdoktora powtórzył jakby po głębokim namyśle, miękko i rzewnie jak dziecko. Ja tobie,słuchaj doktór, wyspowiadałem się jak histeryczka księdzu: z detalami.Ja tobie bramę domego serca otworzyłem.A potem każę ci wlezć głębiej.Ja.O Jezusie Mario!.Wez mniepod ramię i prowadz!.Czarnej kawy zafunduj.Nie stój!.Czekaj.I stali tak razem przez jakiś czas.Kunicki nie puszczał go mimo wszystko, wiedząc, że ladachwila runąłby na ziemię. Och! westchnął wreszcie Borowski. Co też ja chciałem?.O czymże to ja?.Poczekaj, poczekaj!.O Zosi! Chcesz o Zochnie? A czemuż milczysz, szelmo, jak pień?czemu nie gadasz, że chcesz o Zochnie?.Zochna ma takie ciało.I nie szarp się, nie szarp!.Przecież ja czuję nie wiem, ale czuję że ty na to za mną się wałęsasz, na to mychspowiedzi słuchasz.Ty szpiegu cudzej nikczemności, coś własnych uczuć niewyszpiegował! Taki jak ty stać się może strasznym, gdy zapomni o karierze.Kunicki odtrącił go od siebie.Instynktem kierowany rzucił się Borowski między dwiekamienice.I tam rozwiał się ostatni przebłysk jego trzezwości.Osłabł zupełnie, rozmawiał jużsam ze sobą: opowiadał coś brukom miejskim o złotych włosach swej Zochny. Znasz ty mówił wyciągając w stronę Kunickiego bezwładne swe ramię z obwisłą dłonią znasz tę polską bajkę o stratowanym przez świnię kwietniku? I tę francuską.Daudeta.Zmojego młyna - wykrzykiwał bezdzwięcznie jak echo, a dłonią twarz tarł, coś koło szyi niąpoprawiał.O tym.mózgu złotym? wykrztusił wreszcie z trudem.Szarpnął i zdarł kołnierz.Kunicki podbiegł i schwycił go za głowę. O.o.Boże mój wielki!.O tym mózgu złotym.Po kilku minutach wytrzezwiał nagle i niespodzianie, jak stary pijak.Nastawił kołnierz palta,zapiął się starannie i powoli, grubą laskę z ziemi zgarnął, kapelusz podniósł i głęboko naczoło nacisnął.Odchodząc spoglądał twardo i pochmurnie.Kunicki wyczytał w tymspojrzeniu nienawiść.I nie zdziwiło go to wcale.Rozeszli się i każdy poszedł w swoją stronę.Kunickiemu huczało w głowie jak w młynie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Dla niej nie ma na świecie nic innegoprócz kobiety. Nie ma! krzyknął, powaliwszy się piersią na stół, i schwycił Kunickiego za rękę. Dlawielu, dla bardzo wielu ludzi nie ma nic na świecie prócz ukochanej kobiety.Ona jest imwszystkim! Jest żarem czynów, cieniem wytchnienia, gwiazdą nadziei, słońcem wiary wsiebie; a przede wszystkim jest, jak cnota, sama sobie celem i zródłem najwyższej na świecierozkoszy. Dosyć! krzyknął Kunicki zmęczonym głosem i wywierając gniew na syfonie wody,odsunął go energicznie od siebie. Dosyć!.I ciągle, i bez ustanku, i wiecznie tylko kobieta.Pan-eś mi je chyba na całe życie obmierził. Słabyś ty ze swą wodą sodową!.Czy suchy pająk medyczny i tego nie rozumie, że trzyczwarte życia koło niej się obraca, że dla milionów jest celem trosk jedynym milionomprzyobiecana nawet poza grobem życia i śmierci władczyni!A utkwiwszy swe mętne, przepaściste oczy gdzieś u pułapu, mruczał w szczególnymnatchnieniu:.na stopniach uświęconych ołtarzy! pod błogosławiącymi ramiony białych kapłanów!wśród kadzideł mirry! organów wysokiego grania i zawodzącego chóru tęsknoty do życia!.Czknęło mu się.Głowa na sztywnym grzbiecie rzuciła się w tył.Opanował się jednak izmógł, a białą jak kreda twarz pochylił nad kieliszkiem. Płacić! krzyknął Kunicki i zerwał się z miejsca.Borowski podniósł głowę i rozejrzał się błędnie naokół.Po czym uniósł się poważnie iwyszedł sztywno na ulicę.Tu zachwiał się dopiero i w zmęczoną pierś wzionął z rozkosząpowietrze miejskie.Szumiało miasto Szły z dala tysiączne pogwary, turkot i głuche dudnienie, rozkołysane tu naprzedmieściu w jakiś miarowy, senny takt.W tym rytmie sennego jakby walca, falowała, zdasię, i ta u czarnych wież gotyckich zawisła jasna, żółtawa i zimna jak stal mgławica.Nieruchomo stała tylko rdzawa, niezmierzona głąb nieba, na której tu i ówdzie, z rzadka,mrugnęła na chwilę mała, żółta gwiazda.Borowski słuchał i patrzał: wchłaniał w siebie szum i woń miasta.Kapelusz na tył głowyzsunął i zgarniał z białego czoła garście długich czarnych włosów.Chwilami się zataczał iodruchowo wyciągał przed się ramiona.Wreszcie wsparł się o potężny słup lampy łukowej.Mruczał: majaczył czy też improwizował coś po pijanemu.Kunickiemu przypomniało sięnagle jego skomlenie na cmentarzu, gdyż oto do uszu jego dobiegł ten sam głęboki, żałośliwygłos.Słuchał:.Lodem miasto w nocy zamarza, dla samotnych chłodne, dla cierpiących nielitościwe.Miasto w ciszy nocnej o gnuśnych zbrodniach tajemniczo gada, miasto wielomilionowe,zimne, ponure.Ja czuję puls twój chory, o miasto wielkie, ja, zgnilizny twej powiędłykwiat, ja, młodością mą zgrzybiały i gnuśny, ja, czarny twój kapłan, ja aktor!.Zwiatło lampy łukowej przygasło nagle i rzuciło czerwone blaski.Zmogło się wszakże, bo zupartym sykiem rozpłomieniło się po chwili w równej, chłodnej, fioletowej toni.Kunicki tymczasem spłoszył się zupełnie. No myślał ten już chyba dostał obłędupijackiego".I oglądał się po ulicy, aby na wszelki wypadek mieć ludzi pod ręką.Ale Borowski wnet opadł, zatoczył się, bełkotał: Doktorze, choć kieliszek koniaku jeszcze! Pan musisz chyba iść jutro do jakiejś pracy.Nie? Muszę potwierdził bezmyślnie.Lecz w tejże chwili zaciął się, począł walić laską o mur i wołać uparcie: Nie muszę, ale chcę.Z własnej dobrej woli chcę.Dla własnej mojej Zochny chcę.I nieprzez sentyment, jak się pańskiej głowie śni.Dla jej włosów złotych z wojska uciekłem, dlajej jasnego czoła pieniędzy chcę.Nie pracy.Ja pluję na pracę.O tfu!Stał na trotuarze sztywno i tak się na stopach kołysał, że Kunicki bał się, iż lada chwila twarząlub potylicą o bruk uderzy. Doktorze mówił po niejakim czasie, starając się koniecznie objąć Kunickiego za szyję. Dok-torze! doktór jest nieszkodliwy pajączek, na bardzo drobne i chore muszki wuniwersytecie ułożony.Doktór ma angielski cynizm, jest sobie matter of fact.Doktór zrobiszbąjeczną karierę na higienie.Będziesz się cieszył szacunkiem u panów noszących flanelowepaski na brzuszkach i u społeczeństwa.Będziesz niepokonanym autorytetem w kwestiachkataru kiszek, impotencji obowiązującej, piękna, dobra i ideałów społecznych.Doktór magłupią teraz minkę.Daj mi buzi, doktór. Ja doktora chcę w pysk pocałować! rozgniewał się nagle, chwycił brutalnie jego głowęi wycisnął mu na ustach twardy pocałunek. Nie pluj doktór, bo. Bo ja doktora kocham dokończył niespodzianie w łagodnym spadku. Ja kochamdoktora powtórzył jakby po głębokim namyśle, miękko i rzewnie jak dziecko. Ja tobie,słuchaj doktór, wyspowiadałem się jak histeryczka księdzu: z detalami.Ja tobie bramę domego serca otworzyłem.A potem każę ci wlezć głębiej.Ja.O Jezusie Mario!.Wez mniepod ramię i prowadz!.Czarnej kawy zafunduj.Nie stój!.Czekaj.I stali tak razem przez jakiś czas.Kunicki nie puszczał go mimo wszystko, wiedząc, że ladachwila runąłby na ziemię. Och! westchnął wreszcie Borowski. Co też ja chciałem?.O czymże to ja?.Poczekaj, poczekaj!.O Zosi! Chcesz o Zochnie? A czemuż milczysz, szelmo, jak pień?czemu nie gadasz, że chcesz o Zochnie?.Zochna ma takie ciało.I nie szarp się, nie szarp!.Przecież ja czuję nie wiem, ale czuję że ty na to za mną się wałęsasz, na to mychspowiedzi słuchasz.Ty szpiegu cudzej nikczemności, coś własnych uczuć niewyszpiegował! Taki jak ty stać się może strasznym, gdy zapomni o karierze.Kunicki odtrącił go od siebie.Instynktem kierowany rzucił się Borowski między dwiekamienice.I tam rozwiał się ostatni przebłysk jego trzezwości.Osłabł zupełnie, rozmawiał jużsam ze sobą: opowiadał coś brukom miejskim o złotych włosach swej Zochny. Znasz ty mówił wyciągając w stronę Kunickiego bezwładne swe ramię z obwisłą dłonią znasz tę polską bajkę o stratowanym przez świnię kwietniku? I tę francuską.Daudeta.Zmojego młyna - wykrzykiwał bezdzwięcznie jak echo, a dłonią twarz tarł, coś koło szyi niąpoprawiał.O tym.mózgu złotym? wykrztusił wreszcie z trudem.Szarpnął i zdarł kołnierz.Kunicki podbiegł i schwycił go za głowę. O.o.Boże mój wielki!.O tym mózgu złotym.Po kilku minutach wytrzezwiał nagle i niespodzianie, jak stary pijak.Nastawił kołnierz palta,zapiął się starannie i powoli, grubą laskę z ziemi zgarnął, kapelusz podniósł i głęboko naczoło nacisnął.Odchodząc spoglądał twardo i pochmurnie.Kunicki wyczytał w tymspojrzeniu nienawiść.I nie zdziwiło go to wcale.Rozeszli się i każdy poszedł w swoją stronę.Kunickiemu huczało w głowie jak w młynie [ Pobierz całość w formacie PDF ]