[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Coraz mocniejszy aromat róż i kapryfolium działał jak narkotyk na jej zmysły.Rozkoszowała się pięknem iwolnością, atrybutami tej nocy.Odchyliła do tyłu głowę, pozwalając jedwabistym falom włosów spływać na plecy,a połom szlafroka swobodnie owijać się wokół nóg, gdy stąpała po wilgotnej ziemi.Letni domek w głębi po prawej stronie był rozmazaną plamą pod koronami drzew, niewyraznym drogowskazem.Pewnym krokiem skręciła w tamtą stronę.Szła między drzewami, dotykając nisko wiszących gałęzi, wiodącopuszkami palców po chropowatej powierzchni pni starych dębów.Małą, prostokątną budowlę tworzyły pobielone wapnem kratownice, przymocowane do konstrukcji z cyp-rysowych krokwi, i dach z gontów.Do wnętrza z ceglaną posadzką prowadziły dwa wejścia; dookoła biegła ławado siedzenia.Domek służył jako znakomity punkt widokowy na odnogę strumienia, ocienione miejsce letniegoodpoczynku i cel spacerów zimą.Po jednej stronie przy treliażu rósł rozłożysty krzew dzikiej róży, a obok bujnekapryfolium pięło się do góry, sięgając dachu.Splątany gąszcz roślinności tworzył przyciemnioną i wypełnionązapachami przestrzeń.Amelia weszła do wnętrza tylnym wejściem i przeszła przez środek w kierunku jaśniejszego prześwitu z przodu.Z oddali dobiegał cichy szmer płynącej rzeki, lecz tylko od czasu do czasu dostrzegała odblask wody.Skrzyżowałaramiona, oparła się o pionową belkę i skierowała w mrok puste spojrzenie.Pozwoliła myślom błądzić bezkonkretnego celu, nie mając ani chęci, ani woli, by nad nimi panować.Gdzieś za nią rozległ się szelest.Odwróciła głowę, ale dzwięk nie powtórzył się.Pomyślała, że to może ptaki,które często wiły sobie gniazda w gęstwinie róży i kapryfolium.Albo żaba, albo też jaszczurka.Po chwiliodprężyła się i znowu skierowała wzrok w stronę połyskliwej powierzchni wody.- Nie bój się - zabrzmiał przy jej uchu głęboki szept, a wokół niej zamknęły się silne męskie ramiona.- To tylkoja.Wyprostowała się, sztywniejąc jednocześnie.Ale uścisk, w którym była zamknięta, nie osłabł.Jedna silna dłońtrzymała jej łokieć, druga zamykała się delikatnie na wyniosłości jej piersi.- Julian! My.myślałam, że nadal jesteś w mieście.- Właśnie wróciłem.39 - To widzę - ucięła krótko, dotknięta nutą kpiny w jego głosie, lecz chwilę pózniej już nie była pewna, czy niedrwił sam z siebie.- Wyruszyłem w drogę natychmiast, jak tylko się dowiedziałem, że wracacie do domu.Czyż nie zasłużyłem nanagrodę?Czule szeptane słowa płynęły wprost do jej ucha.Poczuła na policzku ciepło warg, wędrujących powoli ku jejustom.Odchyliła nieco głowę.- Mógłbyś liczyć na nią, gdybyś nie zostawił mnie podczas tańców na pastwę losu, a sam nie udał się gdzieś zaswoimi sprawami.- Wolałabyś zapewne, bym zachowywał się jak zadurzony żółtodziób? Mężczyznie, mon coeur, nie przystoi zbytotwarcie okazywać, że do tego stopnia uległ urokowi.własnej żony.Kiedy rozchyliła ze zdziwienia usta, natychmiast wykorzystał ten moment, zamykając je pocałunkiem i otaczającją stalową obręczą ramion.Jakiż mogła mieć sens walka z nim? Ulegając przypływowi pożądania, przywarła doniego.Gniotły ją guziki jego surduta i koszuli.Czuła woń wykrochmalonego płótna, wody kolońskiej, ciepło i zapachmęskiego ciała.W ustach wyczuwała słaby posmak brandy, który wraz ze słodyczą spragnionych ust kochankawprawiał ją w oszołomienie.Pogładził dłonią jedwabistą kaskadę jej włosów, zacisnął na nich palce, by za chwilęrozłożyć je ponownie na plecach Amelii i przyciągnąć ją zdecydowanym ruchem do siebie.Pożądała go.Pragnęła czuć go blisko siebie, uwięzić go w sobie w dzikim oddaniu.Oderwała wargi od jego ust iukryła twarz w łagodnym łuku jego szyi.Muskał wargami jej włosy i trzymał ją w objęciach tak silnych, że ztrudem oddychała.Wyraznie wyczuwała, jak mocno bije mu serce i jak sztywnieje, gdy stara się zapanować nadżądzą posiadania jej.Jego pierś najpierw wezbrała głębokim oddechem, potem powoli opadła.Rozluznił niecouścisk.Wycofywał się naprawdę, choć z trudem.Wyraznie to czuła i z jej gardła wyrwał się cichy okrzyk protestu.Przywarła do niego, wplątując palce w gęstwinę jego włosów.Z zamkniętymi oczyma i drżącymi rzęsami uniosłausta do pocałunku.Ze spokojnym westchnieniem wypowiedział jej imię - słowo usprawiedliwienia i przeprosin.Po chwili jednakznowu ją całował, gwałtownie, zachłannie.Było to zawładnięcie, które łamie każdy opór.Wyzwolił w niej burzęuczuć.Musiała wspiąć się na palce, tak mocno pociągnął ją ku sobie.Wyprężyła się, lgnąc do niego.Zadrżała, gdymateriał jego surduta otarł się o szczyty jej piersi, sprawiając, że nabrzmiały i stwardniały na końcach.Boleśniezacisnął swą dłoń na luku jej biodra [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •