[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już była zła, że nie chciał pójść dokina.- Ty w ogóle nie chcesz nigdzie wychodzić.- Po prostu uważam, że powinniśmy być pod telefonem na wypadek,gdyby Amber zechciała, aby ją wcześniej odebrać.- Nie zechce.- Kto wie.Nie zechce.Odgadywał to z gniewnie wysuniętego podbródka córki ozaskakująco mocnym zarysie.Była na niego zła, bo się uparł, żeprzyjedzie po nią o jedenastej, przez co wyjdzie w oczach kolegów namałe dziecko.Oznajmił jednak stanowczo, że jej nie puści, o ile nieprzystanie na jego warunki.Teraz była na niego wściekła tak samo jakPauline, ale czy w życiu Johna kiedykolwiek jakaś kobieta nie była naniego zła? Tamten czas z Kerri Franklin -doszedł do wniosku,dostrzegając Delilah idącą samotnie po drugiej stronie ulicy.Zatrąbił,podjeżdżając łukiem do krawężnika.- Co robisz? - obruszyła się Amber.- Tato? Co ty wyprawiasz? Chyba niemasz zamiaru się zatrzymać?- Pewnie też idzie na czuwanie.Możemy ją zabrać.- Nie.Nie rób tego.- Czemu?- Bo nie - ucięła córka, ze złości przewracając oczami, kiedy zatrzymałradiowóz i nacisnął dzwignię automatycznie opuszczanej szyby postronie pasażera.Gdy się przechylił, Amber wyraznie wcisnęła się wfotel, wciągając przy tym zapadnięty brzuch i wstrzymując oddech, takjak to robiła w dzieciństwie, kiedy nie udawało jej się postawić na swoim.- Delilah! - zawołał na powitanie.- Dobry wieczór, szeryfie! - odpowiedziała uprzejmie.- Cześć, Amber!Co słychać? Amber wypuściła powietrze z płuc.- W porządku - burknęła, lub przynajmniej tak to zabrzmiało.I na tymzakończyła rozmowę.- Może dokądś cię podwiezć?- Idę do Pearson Park.- Właśnie tam jedziemy.Wskakuj!- Tato, nie! - wysyczała Amber.- Jejku, dzięki! Trochę się zasapałam.- Delilah otworzyła tylne drzwi iwgramoliła się do środka.- Mama powiedziała, że może potrzebowaćsamochodu,a babcia uważa, że powinnam chodzić pieszo.Ale to taki kawał drogi -usprawiedliwiała się.- Jak się czuje twoja babcia? - spytał John, chociaż naprawdę pragnąłzapytać o Kerri.Czy tęskni za mną? Czy kiedykolwiek mnie wspomina?- Całkiem niezle jak na swój wiek i takie słabe serce.- Twarda z niej sztuka - przytaknął szeryf.Delilah się zaśmiała.John obserwował we wstecznym lusterku, jak ocierapot z fałdy podwójnego podbródka.- Ach, Amber, moje gratulacje! John odwrócił głowę ku córce.- Gratulacje? Z jakiej okazji?- Dostała rolę Bianki w Kiss me, Kale.- Naprawdę? Dlaczego nic mi nie mówiłaś?- Powiedziałam mamie - odparła córka, jakby to wystarczało zawyjaśnienie.- Ha, to cudownie! - stwierdził radośnie, usiłując ukryć, że poczuł sięurażony.- Nieprawdaż?- Niezle.- Amber wzruszyła ramionami.- Kapitalnie! - entuzjazmowała się Delilah.- Wiedziałam, że dostaniesz tęrolę, gdy tylko usłyszałam, jak czytasz.Byłaś najlepsza!- Miło coś takiego słyszeć, prawda? - zwrócił się do córki, kiedy nieraczyła powiedzieć: dziękuję".Co z nią? Pozbyła się manier wraz zwagą? - Delilah, a ty? Też występujesz?- Zpiewam w chórze - odparła pogodnie.- Nie pasowałam do żadnej zgłównych ról.Będę też pomagać przy malowaniu dekoracji i robić różneinne rzeczy, tak jak w zeszłym roku.Było całkiem fajnie.Po kilku kolejnych próbach podtrzymania rozmowy, na które Amberreagowała pojedynczymi słowami, Delilah osunęła się na oparcie,pozwalając zwyciężyć ciszy.Gdy tylko wjechali do parku, Amber błyskawicznie odpięła pas,zamaszyście otwarła drzwi i wyszła z radiowozu.- Masz tu być o jedenastej! - zawołał za nią John, gdy ruszyła w stronęgrupki młodzieży pod pobliskim figowcem.-1 zadzwoń, gdybyś chciaławcześniej wrócić!- Szeryfie Weber, dziękuję za podwiezienie - odezwała się Delilah.- Nie ma za co.Chętnie odwiozę cię potem do domu.- Dzięki, ale pewnie nie zostanę długo.- Cóż, nie radzę samotnie wracać pieszo.Delilah przechyliła się przez oparcie przedniego fotela i uśmiechnęłaniemal z wdzięcznością.- Nie sądzę, aby musiał się pan o mnie martwić, szeryfie.Pat i Pataszon - podsumował John, patrząc, jak Delilah, człapiąc,zrównuje się z jego córką.Amber natychmiast przyspieszyła kroku,wyraznie speszona, że rówieśnicy zobaczą je razem.Dlaczego akceptujesię tych chudych jak szkielety, a dobrze odżywionych nie -zastanawiał sięJohn, widząc, że Amber wmieszała się w grupę młodzieży pod koronąfigowca, a Delilah została na uboczu.Usłyszał, jak ktoś wyskandował: Onie, to Wielka Di, chyba mi się to śni!", nie bardzo rozumiejąc, o co w tymwszystkim chodzi.Zauważył, że na skraju rozległego parku zebrała sięinna grupa i teraz obie zmierzały ku sobie.Zastanawiał się, gdzie sięrozlokują i czy powinien dać młodym ludziom do zrozumienia, że ma ichna oku.Lepiej nie -zdecydował.Już wcześniej wyznaczył kilkupolicjantów, którzy mieli dyskretnie pilnować porządku i zawiadomić go,gdyby zauważyli coś podejrzanego.Wkrótce się ściemni - myślał, patrząc na oddalającą się sylwetkę córki.Miał nadzieję, że go posłucha i o jedenastej będzie tu na niego czekać.Czemu nie ma tyle rozumu, żeby wrócić wcześniej, jak Delilah?Jednocześnie nie był zachwycony pomysłem córki Kerri, żeby po ciemkuiść pieszo do domu.Choć to mało prawdopodobne, aby stała się celemnapaści, niemniej pozostaje bezbronna.Może po drodze do wypoży-czalni wideo wpadnie do Kerri z ostrzeżeniem, że według niego córka niepowinna chodzić po nocy sama.Wcale nie dlatego się tu znalazł - zreflektował się, gdy jakieś dziesięćminut pózniej zajechał przed dom dawnej kochanki i wysiadł szybko zradiowozu, żeby przypadkiem się nie rozmyślić.Wiedział, że głupiopostępuje, że Kerri już nie jest nim zainteresowana i pewnie w ogóle niema jej w domu.Przecież to sobota - jak zdążyła zaznaczyć Pauline - iKerri niewątpliwie wyszła gdzieś z łanem Crosbiem, a on utknie napogaduszkach z jej koszmarną matką.Nie powinien tego robić - bił się zmyślami, idąc ścieżką i pukając do drzwi.- To on! - usłyszał, jak Rose woła gdzieś z głębi domu.Czyżbyobserwowała go z okna salonu?- No, w końcu! - powiedziała Kerri ze śmiechem, otwierając drzwi.Byław czarnych rybaczkach i w różowym sweterku z dekoltem w serek,dopasowanym odcieniem do jaskrawo różowej pomadki.Jasne włosymiała częściowo upięte, a częściowo puszczone luzem i szeryf niewiedział, czy uczesała się tak celowo, czy też nie mogła się zdecydowaćco do fryzury.-John!- Kerri.- Co takiego? Coś się stało Delilah?- Nie, nic - zapewnił ją pospiesznie.- Oczywiście, że nic się jej nie stanie - odezwała się z kanapy w saloniematka Kerri, Rose.-Ona jest jak ten cholerny czołg.Mówiłam ci, żeniepotrzebnie się o nią martwisz.Szeryfie, niech pan wejdzie iprzysiadzie na chwilę.- No, może na moment.- John wszedł do salonu i usiadł w fotelunaprzeciwko kanapy, gdzie umościła się Rose.Lalka w koronkowejkrynolinie zsunęła się ze szczytu oparcia i spadła mu na ramię.Podskoczył jak oparzony.- Szeryf jakiś nerwowy - zauważyła Rose.John zdjął lalkę z ramienia i posadził na stojącą przed nim ławę zeszklanym blatem.- Nie, nic mi nie jest, Rose [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Już była zła, że nie chciał pójść dokina.- Ty w ogóle nie chcesz nigdzie wychodzić.- Po prostu uważam, że powinniśmy być pod telefonem na wypadek,gdyby Amber zechciała, aby ją wcześniej odebrać.- Nie zechce.- Kto wie.Nie zechce.Odgadywał to z gniewnie wysuniętego podbródka córki ozaskakująco mocnym zarysie.Była na niego zła, bo się uparł, żeprzyjedzie po nią o jedenastej, przez co wyjdzie w oczach kolegów namałe dziecko.Oznajmił jednak stanowczo, że jej nie puści, o ile nieprzystanie na jego warunki.Teraz była na niego wściekła tak samo jakPauline, ale czy w życiu Johna kiedykolwiek jakaś kobieta nie była naniego zła? Tamten czas z Kerri Franklin -doszedł do wniosku,dostrzegając Delilah idącą samotnie po drugiej stronie ulicy.Zatrąbił,podjeżdżając łukiem do krawężnika.- Co robisz? - obruszyła się Amber.- Tato? Co ty wyprawiasz? Chyba niemasz zamiaru się zatrzymać?- Pewnie też idzie na czuwanie.Możemy ją zabrać.- Nie.Nie rób tego.- Czemu?- Bo nie - ucięła córka, ze złości przewracając oczami, kiedy zatrzymałradiowóz i nacisnął dzwignię automatycznie opuszczanej szyby postronie pasażera.Gdy się przechylił, Amber wyraznie wcisnęła się wfotel, wciągając przy tym zapadnięty brzuch i wstrzymując oddech, takjak to robiła w dzieciństwie, kiedy nie udawało jej się postawić na swoim.- Delilah! - zawołał na powitanie.- Dobry wieczór, szeryfie! - odpowiedziała uprzejmie.- Cześć, Amber!Co słychać? Amber wypuściła powietrze z płuc.- W porządku - burknęła, lub przynajmniej tak to zabrzmiało.I na tymzakończyła rozmowę.- Może dokądś cię podwiezć?- Idę do Pearson Park.- Właśnie tam jedziemy.Wskakuj!- Tato, nie! - wysyczała Amber.- Jejku, dzięki! Trochę się zasapałam.- Delilah otworzyła tylne drzwi iwgramoliła się do środka.- Mama powiedziała, że może potrzebowaćsamochodu,a babcia uważa, że powinnam chodzić pieszo.Ale to taki kawał drogi -usprawiedliwiała się.- Jak się czuje twoja babcia? - spytał John, chociaż naprawdę pragnąłzapytać o Kerri.Czy tęskni za mną? Czy kiedykolwiek mnie wspomina?- Całkiem niezle jak na swój wiek i takie słabe serce.- Twarda z niej sztuka - przytaknął szeryf.Delilah się zaśmiała.John obserwował we wstecznym lusterku, jak ocierapot z fałdy podwójnego podbródka.- Ach, Amber, moje gratulacje! John odwrócił głowę ku córce.- Gratulacje? Z jakiej okazji?- Dostała rolę Bianki w Kiss me, Kale.- Naprawdę? Dlaczego nic mi nie mówiłaś?- Powiedziałam mamie - odparła córka, jakby to wystarczało zawyjaśnienie.- Ha, to cudownie! - stwierdził radośnie, usiłując ukryć, że poczuł sięurażony.- Nieprawdaż?- Niezle.- Amber wzruszyła ramionami.- Kapitalnie! - entuzjazmowała się Delilah.- Wiedziałam, że dostaniesz tęrolę, gdy tylko usłyszałam, jak czytasz.Byłaś najlepsza!- Miło coś takiego słyszeć, prawda? - zwrócił się do córki, kiedy nieraczyła powiedzieć: dziękuję".Co z nią? Pozbyła się manier wraz zwagą? - Delilah, a ty? Też występujesz?- Zpiewam w chórze - odparła pogodnie.- Nie pasowałam do żadnej zgłównych ról.Będę też pomagać przy malowaniu dekoracji i robić różneinne rzeczy, tak jak w zeszłym roku.Było całkiem fajnie.Po kilku kolejnych próbach podtrzymania rozmowy, na które Amberreagowała pojedynczymi słowami, Delilah osunęła się na oparcie,pozwalając zwyciężyć ciszy.Gdy tylko wjechali do parku, Amber błyskawicznie odpięła pas,zamaszyście otwarła drzwi i wyszła z radiowozu.- Masz tu być o jedenastej! - zawołał za nią John, gdy ruszyła w stronęgrupki młodzieży pod pobliskim figowcem.-1 zadzwoń, gdybyś chciaławcześniej wrócić!- Szeryfie Weber, dziękuję za podwiezienie - odezwała się Delilah.- Nie ma za co.Chętnie odwiozę cię potem do domu.- Dzięki, ale pewnie nie zostanę długo.- Cóż, nie radzę samotnie wracać pieszo.Delilah przechyliła się przez oparcie przedniego fotela i uśmiechnęłaniemal z wdzięcznością.- Nie sądzę, aby musiał się pan o mnie martwić, szeryfie.Pat i Pataszon - podsumował John, patrząc, jak Delilah, człapiąc,zrównuje się z jego córką.Amber natychmiast przyspieszyła kroku,wyraznie speszona, że rówieśnicy zobaczą je razem.Dlaczego akceptujesię tych chudych jak szkielety, a dobrze odżywionych nie -zastanawiał sięJohn, widząc, że Amber wmieszała się w grupę młodzieży pod koronąfigowca, a Delilah została na uboczu.Usłyszał, jak ktoś wyskandował: Onie, to Wielka Di, chyba mi się to śni!", nie bardzo rozumiejąc, o co w tymwszystkim chodzi.Zauważył, że na skraju rozległego parku zebrała sięinna grupa i teraz obie zmierzały ku sobie.Zastanawiał się, gdzie sięrozlokują i czy powinien dać młodym ludziom do zrozumienia, że ma ichna oku.Lepiej nie -zdecydował.Już wcześniej wyznaczył kilkupolicjantów, którzy mieli dyskretnie pilnować porządku i zawiadomić go,gdyby zauważyli coś podejrzanego.Wkrótce się ściemni - myślał, patrząc na oddalającą się sylwetkę córki.Miał nadzieję, że go posłucha i o jedenastej będzie tu na niego czekać.Czemu nie ma tyle rozumu, żeby wrócić wcześniej, jak Delilah?Jednocześnie nie był zachwycony pomysłem córki Kerri, żeby po ciemkuiść pieszo do domu.Choć to mało prawdopodobne, aby stała się celemnapaści, niemniej pozostaje bezbronna.Może po drodze do wypoży-czalni wideo wpadnie do Kerri z ostrzeżeniem, że według niego córka niepowinna chodzić po nocy sama.Wcale nie dlatego się tu znalazł - zreflektował się, gdy jakieś dziesięćminut pózniej zajechał przed dom dawnej kochanki i wysiadł szybko zradiowozu, żeby przypadkiem się nie rozmyślić.Wiedział, że głupiopostępuje, że Kerri już nie jest nim zainteresowana i pewnie w ogóle niema jej w domu.Przecież to sobota - jak zdążyła zaznaczyć Pauline - iKerri niewątpliwie wyszła gdzieś z łanem Crosbiem, a on utknie napogaduszkach z jej koszmarną matką.Nie powinien tego robić - bił się zmyślami, idąc ścieżką i pukając do drzwi.- To on! - usłyszał, jak Rose woła gdzieś z głębi domu.Czyżbyobserwowała go z okna salonu?- No, w końcu! - powiedziała Kerri ze śmiechem, otwierając drzwi.Byław czarnych rybaczkach i w różowym sweterku z dekoltem w serek,dopasowanym odcieniem do jaskrawo różowej pomadki.Jasne włosymiała częściowo upięte, a częściowo puszczone luzem i szeryf niewiedział, czy uczesała się tak celowo, czy też nie mogła się zdecydowaćco do fryzury.-John!- Kerri.- Co takiego? Coś się stało Delilah?- Nie, nic - zapewnił ją pospiesznie.- Oczywiście, że nic się jej nie stanie - odezwała się z kanapy w saloniematka Kerri, Rose.-Ona jest jak ten cholerny czołg.Mówiłam ci, żeniepotrzebnie się o nią martwisz.Szeryfie, niech pan wejdzie iprzysiadzie na chwilę.- No, może na moment.- John wszedł do salonu i usiadł w fotelunaprzeciwko kanapy, gdzie umościła się Rose.Lalka w koronkowejkrynolinie zsunęła się ze szczytu oparcia i spadła mu na ramię.Podskoczył jak oparzony.- Szeryf jakiś nerwowy - zauważyła Rose.John zdjął lalkę z ramienia i posadził na stojącą przed nim ławę zeszklanym blatem.- Nie, nic mi nie jest, Rose [ Pobierz całość w formacie PDF ]