[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znak najwyż- szego wtajemniczenia.Nakanapce, częstując się papierosami, czekali pracownicy misji handlowej.Brakowało tylko woznego Karolyego.Kilka butelek coca-coli i syfony wody sodowejlśniły na stole nakrytym zielonym suknem- groziło dłuższe zebranie.- Drodzy towarzysze- zaczął Koloman Bajcsy- czy przypominacie sobie niedawny wypadek amba- sadora tureckiego, kiedypolował na pawie? Paw jest tu świętym ptakiem.Zresztą diabli wiedzą, co tu niejest święte, bo i małpa, i wąż, i krowa.Mięso z pawia to przysmak- zdawał się rozpamiętywać, przymknąwszy podpuchnięte powieki- zwłaszcza z pawicy.Wyjechali o świcie i utłukli parę ptaków.Kierowcapoupychał je do worka, uczciwy muzułmanin, nie brzydził się krwi.Ale paniambasadoro- wej zachciało się wachlarza na ścianę z pawich piór, więc zamiast impowydzierać ogony, zmiąć i wy- rzucić w krzaki, zostawili: Sterczała z workacała miotła.Pech chciał, że dwa razy siadło koło.Szofer już nie miał zapasu itrzeba było łatać dętkę.Zatrzymali się w wiosce, zebrał się tłum gapiów.Tuwszystko jest wydarzeniem wartym oglądania, a cóż dopiero zdejmowanie opony,szukanie dziury.Chłopi usłużnie przynieśli ceber z wodą, asystowali tłumnie.Nieszczęście chciało, że szofer otworzył bagażnik i błysnęła wiecha pawich piór.Tłum zawył, zaczęli rzucać kamieniami.Ambasador nie cze- kał, aż oberwie, tylkow nogi.Kierowca próbował bronić wozu, ma złamaną rękę.Auto chłopi prze-wrócili i podpalili, chcąc zapewnić godny pogrzeb świętym ptakom.To jeszcze nie koniec kłopotów pechowego dyplomaty, bo sprawa się rozniosła, trafiła do gazet.Choć nie ma oficjalnego zakazu po- lowania na pawie, obyczaj powinien byćprzestrzegany.Wprawdzie ambasador został przeproszony przez indyjskie M$S$Z,ale klimat wytworzył się wokół niego taki, że musiał prosić o odwołanie.Niemówiąc już o tym, że Hindusi nie zwrócili za zniszczony wóz.Bajcsy nagle sięożywił, przypatrzył się z uwagą twarzom nie zdradzającym zainteresowania i ude-rzył:- Pewnie zastanawiacie się, po co Stary o tym ględzi? Wczoraj miałem wypadek.Ten idiota Kriszan wpakował się autem na krowę.Wszyscy się poruszyli, patrzylimu w oczy z napięciem.- Na świętą krowę?- zapytał Ferenz z lekkim uśmiechem w głosie.- A czy tu są inne bydlęta?- obruszył się Bajcsy, wydymając grubą wargę.- Na szczęście tylko maska trochę się zgniotła i rozbił reflektor.Mogliśmyuciec, zanim by nas zatłukli.Zapewniam was, że i na to mieli ochotę.Lecieli zkijami i zgarniali kamienie, a to bydlę z przetrąconym grzbietem leżało naszosie i ryczało jak na alarm.Stara sparszywiała krowa.Kriszan to histeryk,rozkleił się, zakrył oczy i beczał.Musiałem sam wóz prowadzić.- Czy towarzysz minister jakoś zabezpieczył się od strony prawnej?- zapytał radca handlowy gło- sem pełnym troski, jak o zdrowie.- Jasne.Podjechaliśmy do gubernatora prowincji i opowiedziałem o wszystkim.Wezwał komendan- ta policji, spisali zeznania, zwłaszcza tego roztrzęsionegodurnia, Kriszana.Najgorsza rzecz, że z Deh- ra Dun nie mainnej drogi powrotneji musieliśmy pruć przez tę samą wioskę.Wóz łatwo rozpoznać, wybite ślepie.Nie chciałem jechać z jednym tylko światłem, nocą.Naprawę mogą zrobić tylkotutaj w Delhi.Więc gubernator dał ciężarówkę z eskortą.Pluton policji, zpałami.Co wy tam notujecie, to- warzyszko?- zaniepokoił się, spoglądając na blok, który trzymała Judyta.- To, co mówię, jest ściśle poufne.- Tak sobie bazgrzę- pokazała blok z geometrycznym deseniem.- Wyobrazcie sobie, chłopi czekali na nas, szosa była zagrodzona.Ale policjaz nimi raz dwa się uporała.Grzali pałami po łbach jak przy młócce- przymknął oczy z uznaniem- w trzy minuty było po wszystkim.Patrzyłem, jak ich zapędzono, żebyuprzątnęli szosę.Od razu zrobili się tacy, jakich zna- my na co dzień, powolni,słabiutcy, bardzo cisi.Tylko rękami wycierali zasmarkane nosy, z których kapałakrew, bo policja im niezle przyłoiła.I spokój.Ciekawi jesteście, co dalej? Podbaldachimem uwieńczonym kwiatami leżała święta krowa.Postękiwała tylko, zotwartym pyskiem.Nastawiali przed nią pełno lampek.Ale żeby przynieść wiadrowody i napoić zdychające bydlę, o tym nikt nie pomyślał.To już nie na ichrozum.Opodal na łące zbierały się sępy, podskakiwały, żeby się lepiejprzyjrzeć, czy ofiara dochodzi.Gdyby nie zawodzący chłopi, byłyby krowinieżywcem flaki wypuściły.Wolałem, to- warzysze, sam o tym wypadku opowiedzieć,żeby na moim przykładzie pokazać niebezpieczeństwa, jakie się tu czają.Wspartyobu rękami o biurko dorzucił:- Wnioski? Prosiłbym, żebyście zapamiętali to, co wam podałem, bo tu czasemlubią robić z igły widły.Przypominam, że sprawa poufna; choć moje stanowisko,immunitet dyplomatyczny dostatecz- nie mnie chronią, proszę o ucinanie rozmów na ten temat, odwołuję się do waszego rozsądku.Nie ży- czę sobie, zwłaszcza żebyto doszło do ludzi nam nieżyczliwych- popatrzył znacząco na Tereya- spo- za naszego obozu, bo oni mogą nie mnie, ale nam, jako całości,szkodzić.Jasne? Czy są jakieś pyta- nia?- Nie, nie- odpowiedzieli.- Toście mieli, towarzyszu ambasadorze, przygodę- kręcił głową radca handlowy- mogło być znacznie gorzej.- Mam nadzieję, że na tym się skończy- zastanowił się Ferenz.- %7łeby tylko głupi Kriszan za dużo nie gadał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •