[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod kombinezonami SIPE mieli tropikalne mundury polowe, ale w takiej temperaturze i przy takiej wilgotności powietrza człowiek nie czuł się dobrze w żadnym ubraniu.- Wszystko w porządku, poruczniku?- Tak jest, sir - odpowiedziała Joan.Chwilę potem dodała: - Prawdę mówiąc, jestem trochę zdenerwowana.Posłał jej uśmiech.- Tylko trochę? Mnie aż zaschło w ustach ze strachu.Słysząc to, uśmiechnęła się blado.Cóż, była żołnierzem, ale nie starym wygą,zaprawionym w bojach.Była to jej pierwsza prawdziwa akcja; dotąd uczestniczyłatylko wćwiczeniach.Była ekspertem komputerowym, jednym z najlepszych, i nie musiałaruszać wpole.W Net Force było inaczej niż w Armii, gdzie, jeśli ktoś chciał awansować,prędzej czypóźniej musiał się wykazać doświadczeniem bojowym.Ale sama chciała wziąć w tymudział,a Julio za nią poręczył, no i była tu teraz.- Naprawdę? - powiedziała.- Pan?- Jeśli człowiek nie odczuwa strachu, nie może być dzielny.O odwadze możnamówić, kiedy cię skręca w brzuchu, jesteś przerażona, a mimo wszystko idziesz iwykonujeszzadanie.Nie chcę żołnierzy, którzy nie wiedzą, co to strach.Pierwsi padają,kiedy robi sięgorąco.Nieustraszony żołnierz, to głupi żołnierz.- Dziękuję, sir.Uśmiechnął się.- Poradzi pani sobie.Ma pani najnowocześniejszy kombinezonkuloodporny; wszystko, z czego mogliby do pani strzelić, prawdopodobnie odbijesię odniego.- Sierżant Fernandez twierdzi co innego, sir.Howard zachichotał.- Oczywiście.Julio jest wyjątkiem, który potwierdza regułę.Fernandez to dobry człowiek.Najlepszy, jakiego mam.- Też mam o nim wysokie mniemanie - powiedziała.Godzina 1.00Hughes wstał i poszedł do łazienki.Po dziesiątej wieczorem w ogóle nic nie powinien pić.Wciąż jednak zapominał o tym, a pełny pęcherz budził go po kilka razy w nocy.Był też trochę wkurzony.Monique nie przyszła tej nocy, nie odbierała telefonów i nikt nie wiedział, co się z nią dzieje.Domingos mówił, że zdarzało się już, że znikała bez słowa na dzień, dwa.Podejrzewał, że albo ma miejscowego kochanka, albo ćpa.Niektórzy ludzie uprawiali tu doskonałą marihuanę i bez trudu można ją było od nich kupić.A, niech tam.Nie była mu w tej chwili pilnie potrzebna - przez ostatnie kilka dni miał więcej seksu, niż poprzednio przez całe miesiące - ale nie lubił takich niespodzianek.Ale z dziwkami tak już było.Nieważne, jak wiele żądały za swe usługi; i tak nie można było na nich polegać.Należało je traktować, jak papierowe chusteczki do nosa.Użyć i pozbyć się, a kiedy znów się zachce kichnąć, wyciągnąć następną z pudełka.Uśmiechnął się na tę metaforę i ruszył z powrotem po puszystym dywanie do łóżka.Wiedział, że szum klimatyzatora wkrótce go uśpi.Godzina 1.15Dostać się na teren pałacu było trudniej, niż Platt sobie wyobrażał.Wzdłuż muru wycięto drzewa, a na jego szczycie sterczało pełno potłuczonego szkła, ale zdołał się przedostać na drugą stronę za pomocą liny z kotwiczką i nawet nie posiekał się na kawałki.Cholera, wszystko okazywało się trudniejsze, niż przypuszczał.Był tu już kiedyś, na terenie pałacu, ale nigdy by nie przypuszczał, że następnym razem będzie musiał forsować mur.Wyobrażał sobie, że kiedy się już znajdzie wewnątrz ogrodzenia, w drodze do głównego budynku pozostanie mu tylko uważać, żeby nie nadepnąć na któregoś ze śpiących strażników.Ale może strażnicy wcale nie spali? Jeśli nie będzie ostrożny, mogą mu się dobrać do tyłka.Zatrzymał się i nakręcił tłumik na lufę Browninga.Przy strzale i tak będzie słychać całkiem głośne paf!, bo tłumik nie mógł powstrzymać dźwięku, wydawanego przez zamek, kiedy ten będzie się cofał, wyrzucając łuskę - ale przy poddźwiękowej amunicji nie będzie wielkiego huku, jakby wybuchła bomba, czy coś w tym rodzaju.Strzał będzie słyszalny tylko z niewielkiej odległości.Wejście do środka będzie trudne, bo strażnicy w pałacu na pewno nie śpią i na pewno powiedziano im, żeby najpierw strzelali, a dopiero potem zadawali pytania.Ale był sposób, żeby się tam dostać; wypatrzył tę drogę, kiedy był tu poprzednio.Zsyp na śmieci, prowadzący z kuchni do wielkiego, metalowego pojemnika koło drzwi kuchennych.Zsyp był tak duży, że za jednym zamachem można było wyrzucić cały wielki kosz na śmieci, wystarczająco duży, żeby przecisnął się nim człowiek, któremu nie przeszkadzało, że usmaruje się oślizgłymi skórkami od bananów, fusami po kawie i zgniłymi owocami.Platt skierował się do zsypu.Godzina 1.25Howard wraz z Zespołem Beta sforsował mur od strony wschodniej.Pomarańczowyzagajnik między murem a najbliższym budynkiem zapewniał tam osłonę.Naszczęście,według CIA, prezydent tego kraju nie lubił szczekania psów, więc po terenie niebiegałyżadne czworonogi.Zespół ruszył przez pomarańczowy zagajnik.Dotarłszy do upatrzonego wcześniej miejsca, żołnierze rozbiegli się na boki i przyczaili w pozycji leżącej.Pałac mieli przed sobą.Howard spojrzał na zegarek.Uniósł dłoń z trzema wyprostowanymi palcami.- Za trzy minuty, chłopcy - powiedział cicho.Godzina 1.30Julio Fernandez głośno odliczał sekundy.- Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden!Sierżant nacisnął guzik zdalnego detonatora, pracującego w podczerwieni.Dwieście metrów dalej magazyn pełen orzeszków i kopry na eksport wyleciał w powietrze z oślepiającym błyskiem i głośnym bum!, od którego zakołysała się furgonetka Zespołu Alfa.Płomienie strzeliły wysoko, a po chwili na ziemię posypały się kawałkikonstrukcjimagazynu i jego zawartość, jak deszcz, tyle że trochę twardszy niż ten, doktóregoprzyzwyczajeni byli tubylcy.Grad orzeszków sypnął po masce i plandece furgonetki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •