[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyjaciele z Florydy po raz pierwszy w życiu ujrzeli dzikie ostępy, kiedy wybralisię ze mną na pustynię Escalante w Utah.Niosłem sprzęt podczas ekspedycji ze znanymfotografem krajobrazu Kolorado, Johnem Fielderem, ambasadorem dzikiej przyrody,który poprzez swoje zdjęcia ukazuje ludziom bogactwo przeróżnych miejsc.Rozbudził wemnie pragnienie, by wszyscy mogli zobaczyć je na własne oczy.Postanowiłem, że wrócę na Denali w 2003 roku, żeby wejść na West Buttress zkilkoma przyjaciółmi z Nowego Meksyku, Kolorado i Kalifornii.Gary Scott, szef naszegozespołu z 2002 roku, pobił rekord najszybszego zdobycia góry - w 1985 wyruszył z obozuKahiltna na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów i dotarł na szczyt o wysokości ponadsześciu tysięcy metrów w ciągu osiemnastu i pół godziny.Wiedziałem, że też potrafię sięszybko wspinać, i gdy potrenowałem z Garym, jego rekord rozbudził we mnie pragnieniejeszcze szybszej wspinaczki.Zacząłem planować próbę samotnego zdobycia szczytu,mając nadzieję, że uda mi się wejść i zejść w czasie krótszym niż dwadzieścia czterygodziny.Przez następny rok ostro trenowałem, by osiągnąć najwyższą w życiu formę.*W listopadzie 2002 przeprowadziłem się do Aspen i od razu znalazłem pracę sprzedawcy w Ute Mountaineer.Jeśli akurat nie uprawiałem narciarstwa zjazdowego czybiegowego albo się nie wspinałem czy nie chodziłem w rakietach śnieżnych, torozmawiałem z klientami o narciarstwie zjazdowym, biegowym, wspinaczkach irakietach śnieżnych (ale najlepsze historie zostawiałem zawsze dla kolegów ikierownictwa sklepu).Nie dość, że dysponowałem bazą wypadową, z której wyruszałemzimą na trening i podbój dziewięciu najbardziej wymagających czterotysięczników w tymstanie, to jeszcze otaczał mnie tłum przyjaciół myślących podobnie jak ja.Jednym z radosnych wyzwań zimy było dzielenie czasu między wyprawy namiasto, imprezy, słuchanie muzyki i trening.Zdarzało mi się niejednokrotnie,korzystając z przerw między jedną a drugą zmianą w sklepie, zaliczyć trzygodzinny biegnarciarski, zjechać przed pracą ze stoku jednej z czterech gór w Aspen, potem pobiegać wrakietach, a następnie posiedzieć z przyjaciółmi do pózna w jakimś klubie.Kiedy wAspen nie było akurat kogo posłuchać, wraz z przyjaciółmi wybieraliśmy się do Vail albojechaliśmy kawał drogi do Denver czy Boulder, i wracaliśmy tej samej nocy.Ani przezchwilę nie męczyła mnie monotonia czy choćby krótkotrwała nuda.Kochałem życie narciarskiego miasta.Ja i moi znajomi niemal codzienniewspominaliśmy o tym, że  żyjemy jak we śnie.Stosowaliśmy wszelkie sztuczki,świadczyliśmy sobie wzajem przeróżne usługi i wymienialiśmy się sprzętem, by pomimonaszych skromnych dochodów zapewnić sobie przyzwoity poziom bytowania w Aspen -jednej z najdroższych miejscowości na świecie, jeśli chodzi o koszty utrzymania.Dziękipracy mieliśmy zapewnione darmowe korzystanie ze stoku dwa razy w tygodniu, alezorientowaliśmy się, jak jezdzić pięć razy w wyższych miejscach, gdzie trasy nie byłymonitorowane.Szybko się nauczyłem, jak szukać takich terenów. Jeśli chcesz jezdzić nanartach, musisz robić to sprytnie , mówiłem ludziom, których spotykałem na wyciągu, apotem czmychałem między drzewa ku swoim ulubionym trasom zjazdowym.Poza wytyczonymi obszarami narciarskimi publiczne tereny umożliwiały mnóstwookazji darmowej rekreacji.Choć trudno było dostawać wszystko za darmo, staraliśmy sięo wszelkiego rodzaju zniżki w mieście: przy wypożyczaniu wysokiej klasy sprzętu dlaprofesjonalistów, u właścicieli restauracji, którzy udzielali nam po znajomości rabatu, uprzyjaciół organizujących przyjęcia z kolacją, u bramkarzy i barmanów.Nie szkodziło też,że mieliśmy najlepszy od pięciu lat śnieg.Wraz z oficjalnym początkiem sezonu zimowego skupiłem się przede wszystkimna samotnych wspinaczkach, które mnie czekały.W miarę upływu czasu wybierałemcoraz trudniejsze drogi i góry.Prócz wszelkich korzyści wynikających z pracy, znajomościz przyjacfółmi i współloka-torami, życia towarzyskiego i muzycznego cieszyłem się teższczególną opieką anioła stróża, który najwidoczniej nie miał nic przeciwko temu, bytowarzyszyć mi przez długie godziny podczas samotnych wędrówek na pustkowiach.Wspinaczki zacząłem pierwszego dnia po świętach Bożego Narodzenia, kiedy towszedłem z nartami na dwa sąsiednie czterotysięczniki -Castle i Conundrum - idwukrotnie przeżyłem coś, co autor przewodników i guru wędrówek po odludziach, LouDawson, nazywa  podróżą przez dolinę śmierci.Zagrożenie lawinowe znacznie wzrosło po Nowym Roku, tak więc 9 stycznia, kiedyobozowałem pod północnym zboczem malowniczego szczytu Maroon, musiałem zmienićplan i zrezygnować ze standardowej drogi wspinaczkowej.Wybrałem inny cel, szczytPyramid, i zaatakowałem go od strony zachodniej, pomimo burzy, która zasypywałaniepokojącą ilością świeżego śniegu stromy zachodni kocioł polodowcowy na wysokościczterech tysięcy metrów.Cały czas towarzyszyło mi ryzyko lawiny, która tylko czekała, aż ludzki czynnik imieniem Aron postawi stopę w niewłaściwym miejscu zbocza.Schodząc z grani szczytu i przytrzymując się dłońmi niezbyt pewnego występu zmułowca, przygotowywałem się do trudnego manewru zejścia z szeregu wysokich naponad cztery metry progów.Kiedy się puściłem, wylądowałem na stopach ponad metrniżej, na metrowej półce skalnej.Przez chwilę chwiałem się nad drugim progiem, potemodzyskałem równowagę i zacząłem pokonywać kolejne trzy metry w dół, by dotrzeć nazewnętrzną krawędz śnieżnego pola kotła.Stamtąd rozpocząłem pełną napięciawędrówkę ku linii drzew.By uniknąć niepewnych miejsc, które w trakcie mojejwspinaczki wypełniły się głęboką na trzydzieści centymetrów warstwą śniegu grożącegolawiną, musiałem schodzić inaczej, niż wchodziłem.Chwilami spychałem śnieg kuniższej części zbocza, powodując niewielkie lawiny, a dopiero potem zsuwałem się sam.Nigdy nie zaliczyłem upadku podczas zimowej wspinaczki.Zawsze sprzyjało mi szczęściei lądowałem bezpiecznie (jeden fałszywy krok na występie skalnym groził szybkimzjazdem w dół, w nieckę, i najpewniej poważnymi obrażeniami spowodowanymi przezobsunięcie śniegu), ale miałem duszę na ramieniu i schodząc, zabezpieczałem się wmiarę możności.*Począwszy od doświadczeń nabytych podczas zdobywania szczytu Pyramid,rozpocząłem w styczniu miesięczną serię wspinaczek na czterotysięczniki, za każdymrazem z licznymi przygodami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •