[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie byłemnawet pewien, czy cienie słyszą, co się u mnie dzieje, boprzecież znalazłem i ostentacyjnie oddałem im pluskwy,które mi podłożyli.Ewentualnie był to ktoś, kto, jak przewidywałAugust, przyszedł zdjąć Firmie kłopot z głowy.Nasłuchiwałem kolejnego kroku.Cisza.Zsunąłem sięostrożnie z łóżka, przesunąłem poduszkę tam, gdzie przedchwilą leżałem i na palcach przeszedłem w kąt pokoju zadrzwiami.Niczego więcej nie słyszałem.Może mi się przyśniło?Stałem w ciemnościach, a w głowie rodziła mi się szalonamyśl: To Lucy, wróciła, udało się jej w końcu uciecporywaczom i znalazła mnie.Czysty obłęd, ale takwłaśnie pomyślałem.Włączyła się klimatyzacja.Jej cichy, usypiający szumskutecznie maskował ewentualne odgłosy powodowaneprzez intruza.Nie miałem przy sobie broni.%7ładnej.Czekałem.Spodziewałem się, że intruz otworzy kopniakiemdrzwi i zasypie łóżko gradem pocisków.Tak się nie stało.Powoli tak powoli jak w sennym koszmarze, któryprzejmuje człowieka zgrozą drzwi otworzyły siębezszelestnie na dobrze naoliwionych zawiasach.Czekałem.Przez zasłonięte okno nie przesączała się nawetsmużka księżycowej poświaty, co nie ułatwiało zabójcyzadania; moja sypialnia pogrążona była w niemalcałkowitych ciemnościach.Po chwili przeciął je cieniutki promyk światła iposzukał łóżka.Ciche pacnięcie wygłuszonego przeztłumik strzału zlało się z drugim, podobnym, z jakimpocisk ugrzązł w materacu.Pchnąłem drzwi jak najmocniej.Siła uderzeniaodrzuciła zaskoczonego intruza do tyłu i usłyszałem, jaksię przewraca.Wypadłem z sypialni.W sąsiednim pokojubyło ciut jaśniej, bo nie zaciągnąłem tam zasłon w oknie.Gość leżał na wznak i unosił właśnie pistolet, biorąc mniena muszkę.Kopnąłem go w nadgarstek, pocisk rozorałskrzydło drzwi, a jemu broń wyleciała z dłoni.Kopnąłemją w głąb pokoju.Intruz chyba był tak samo wyciszony jak jegopistolet.Na razie nawet nie stęknął, nie wyrwało mu sięani jedno sapnięcie.Był ode mnie wyższy i czułem jegokrzepę, kiedy wpychał mnie z powrotem do sypialni.Padliśmy na łóżko, a on wprawnie, jedną ręką, zwinął wpowróz kawał prześcieradła i zadzierzgnął mi go na szyi.Włożył w to sporo wysiłku, a nawet się specjalnie niezasapał.Zaczął mnie dusić, a ja chwyciłem pełną garściąpoduszkę i docisnąłem mu ją do twarzy.Pozbawieni obajdopływu powietrza mocowaliśmy się przez chwilę wmilczeniu.Ciemności zgęstniały.Wypuściłem z rąkpoduszkę, a on z odzyskaną energią zacisnął mi na szyipętlę z prześcieradła.Walnąłem go obiema pięściami naraz, z obu stron, w klatkę piersiową.I jeszcze raz,mocniej.Za szóstym razem poczułem, jak pęka kość.Intruz jęknął i poluznił pętlę.Miałem mdłości, zawrotygłowy, z trudem łapałem powietrze, ale zerwałem się zpościeli i wymierzyłem mu potężnego kopniaka w twarz.Spadł z łóżka, a ja zeskoczyłem mu na piersi isięgnąłem na ślepo po lampkę nocną, lecz zamiast na nią,natrafiłem dłonią na podręcznik barmana.Rąbnąłemwijącego się po podłodze intruza w krtań grzbietem tejpięćsetstronicowej cegły w twardej oprawie i docisnąłemmocno.Usiłował zrzucić mnie z siebie, ale teraz mogłemswobodnie oddychać i rozpierała mnie dzika furia;drzemie w nas jakiś pierwotny instynkt każący zabijaćkażdego, kto zakrada się do naszego domu z zamiaremwyrządzenia nam krzywdy.Paskudny atawistycznyodruch.Czułem fale energii buchającej od nasadykręgosłupa, ze zwojów nerwowych, tego siedliskainstynktu.Zazgrzytałem zębami.Szamotał się coraz rozpaczliwiej.Klęcząc na nim,napierałem całym ciałem na przewodnik barmana.Zamierzałem pozbawić go przytomności, związać, a kiedysię ocknie, wziąć na spytki.I naraz wyczułem, jak pękamu tchawica.Dreszcz obrzydzenia przepłynął mi porękach do barków.Przestał wierzgać, odjąłem książkę od jego szyi.Chciał chyba coś powiedzieć, ale z jego krtani wydobyłsię tylko gulgot.Może wołał swoją mamę; może wyzywałmnie od najgorszych; może przeklinał mocodawcę, którywysłał go na śmierć.%7łółtodzioby Howella, słysząc w swojej aparaturzepodsłuchowej odgłosy szamotaniny, dawno już by tuwparowały [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Nie byłemnawet pewien, czy cienie słyszą, co się u mnie dzieje, boprzecież znalazłem i ostentacyjnie oddałem im pluskwy,które mi podłożyli.Ewentualnie był to ktoś, kto, jak przewidywałAugust, przyszedł zdjąć Firmie kłopot z głowy.Nasłuchiwałem kolejnego kroku.Cisza.Zsunąłem sięostrożnie z łóżka, przesunąłem poduszkę tam, gdzie przedchwilą leżałem i na palcach przeszedłem w kąt pokoju zadrzwiami.Niczego więcej nie słyszałem.Może mi się przyśniło?Stałem w ciemnościach, a w głowie rodziła mi się szalonamyśl: To Lucy, wróciła, udało się jej w końcu uciecporywaczom i znalazła mnie.Czysty obłęd, ale takwłaśnie pomyślałem.Włączyła się klimatyzacja.Jej cichy, usypiający szumskutecznie maskował ewentualne odgłosy powodowaneprzez intruza.Nie miałem przy sobie broni.%7ładnej.Czekałem.Spodziewałem się, że intruz otworzy kopniakiemdrzwi i zasypie łóżko gradem pocisków.Tak się nie stało.Powoli tak powoli jak w sennym koszmarze, któryprzejmuje człowieka zgrozą drzwi otworzyły siębezszelestnie na dobrze naoliwionych zawiasach.Czekałem.Przez zasłonięte okno nie przesączała się nawetsmużka księżycowej poświaty, co nie ułatwiało zabójcyzadania; moja sypialnia pogrążona była w niemalcałkowitych ciemnościach.Po chwili przeciął je cieniutki promyk światła iposzukał łóżka.Ciche pacnięcie wygłuszonego przeztłumik strzału zlało się z drugim, podobnym, z jakimpocisk ugrzązł w materacu.Pchnąłem drzwi jak najmocniej.Siła uderzeniaodrzuciła zaskoczonego intruza do tyłu i usłyszałem, jaksię przewraca.Wypadłem z sypialni.W sąsiednim pokojubyło ciut jaśniej, bo nie zaciągnąłem tam zasłon w oknie.Gość leżał na wznak i unosił właśnie pistolet, biorąc mniena muszkę.Kopnąłem go w nadgarstek, pocisk rozorałskrzydło drzwi, a jemu broń wyleciała z dłoni.Kopnąłemją w głąb pokoju.Intruz chyba był tak samo wyciszony jak jegopistolet.Na razie nawet nie stęknął, nie wyrwało mu sięani jedno sapnięcie.Był ode mnie wyższy i czułem jegokrzepę, kiedy wpychał mnie z powrotem do sypialni.Padliśmy na łóżko, a on wprawnie, jedną ręką, zwinął wpowróz kawał prześcieradła i zadzierzgnął mi go na szyi.Włożył w to sporo wysiłku, a nawet się specjalnie niezasapał.Zaczął mnie dusić, a ja chwyciłem pełną garściąpoduszkę i docisnąłem mu ją do twarzy.Pozbawieni obajdopływu powietrza mocowaliśmy się przez chwilę wmilczeniu.Ciemności zgęstniały.Wypuściłem z rąkpoduszkę, a on z odzyskaną energią zacisnął mi na szyipętlę z prześcieradła.Walnąłem go obiema pięściami naraz, z obu stron, w klatkę piersiową.I jeszcze raz,mocniej.Za szóstym razem poczułem, jak pęka kość.Intruz jęknął i poluznił pętlę.Miałem mdłości, zawrotygłowy, z trudem łapałem powietrze, ale zerwałem się zpościeli i wymierzyłem mu potężnego kopniaka w twarz.Spadł z łóżka, a ja zeskoczyłem mu na piersi isięgnąłem na ślepo po lampkę nocną, lecz zamiast na nią,natrafiłem dłonią na podręcznik barmana.Rąbnąłemwijącego się po podłodze intruza w krtań grzbietem tejpięćsetstronicowej cegły w twardej oprawie i docisnąłemmocno.Usiłował zrzucić mnie z siebie, ale teraz mogłemswobodnie oddychać i rozpierała mnie dzika furia;drzemie w nas jakiś pierwotny instynkt każący zabijaćkażdego, kto zakrada się do naszego domu z zamiaremwyrządzenia nam krzywdy.Paskudny atawistycznyodruch.Czułem fale energii buchającej od nasadykręgosłupa, ze zwojów nerwowych, tego siedliskainstynktu.Zazgrzytałem zębami.Szamotał się coraz rozpaczliwiej.Klęcząc na nim,napierałem całym ciałem na przewodnik barmana.Zamierzałem pozbawić go przytomności, związać, a kiedysię ocknie, wziąć na spytki.I naraz wyczułem, jak pękamu tchawica.Dreszcz obrzydzenia przepłynął mi porękach do barków.Przestał wierzgać, odjąłem książkę od jego szyi.Chciał chyba coś powiedzieć, ale z jego krtani wydobyłsię tylko gulgot.Może wołał swoją mamę; może wyzywałmnie od najgorszych; może przeklinał mocodawcę, którywysłał go na śmierć.%7łółtodzioby Howella, słysząc w swojej aparaturzepodsłuchowej odgłosy szamotaniny, dawno już by tuwparowały [ Pobierz całość w formacie PDF ]