[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie macie żadnych książek, co? Swoje przeczytałam już tyle razy.Jason i Jasher przeszukali ubrania, a potem pokręcili głowami.Rachel zerknęła do torby.%7ładnych książek.- Jaka była twoja matka? - zapytał Jason.Corinne przechyliła głowę i zapatrzyła się w dal, jakby widziała matkę oczamiwyobrazni.- Zawsze była dla mnie dobra i bardzo cierpliwa.Przerosłam ją, zanim umarła.Wmłodości żyła w zbytku i dorastała w arystokratycznym rodzie.Otrzymała dar przewidywaniaprzyszłych wydarzeń i pewni ludzie pogardzali nią z tego powodu.Nazywali ją Wieszczką,wierząc, że rozmawia z nieczystymi duchami.Jednak jej dar nie działał w ten sposób.Matka niebyła stara, kiedy tu przybyła, po tym, jak powierzono jej część Słowa, które zniszczy Maldora.Zpowodu purchawek wspomnienia jej przeszłości pochodzą z pamiętnika.Czasem prowadziłyśmyrozmowy albo lekcje poza drzewem, ale oczywiście nic z nich nie pamiętam.Bardzo poważnietraktowała swój obowiązek chronienia Słowa.Powiedziała mi, że zanim się urodziłam,przychodziło tu wielu ludzi.Ale to Galloran był jej ulubieńcem.Bardzo jej na nim zależało.Spodziewała się, że wróci po nas pewnego dnia, z wieścią, że Maldor upadł.Cały czas miałamnadzieję na to samo.Matka powiedziała, że widziała w swojej wizji, jak Galloran wyprowadzamnie z bagien, a jej wizje były zwykle bardzo precyzyjne.Jeżeli stracił wzrok, proroctwo możesię nie spełnić.Przyszłość nigdy nie jest pewna.- Biedactwo - powiedziała Rachel.Corinne uśmiechnęła się do niej blado i smutno.- Najgorsza była utrata matki.Pewnego dnia padła na podłogę, łapiąc się za pierś,walcząc o oddech.Wyciągnęła do mnie rękę i próbowała coś powiedzieć, ale nie mogłam jejzrozumieć.Nigdy się nie dowiem, co próbowała mi powiedzieć.Była stara, kiedy się urodziłam.Bardzo stara, kiedy umarła.Nie wiedziałam, jak ją ratować, więc zmarła w moich ramionach. Corinne wypowiedziała ostatnie słowa jak w transie.Zamilkła, obrzucając gościspojrzeniem zielonych oczu.- Chcielibyście się trochę przespać? - zapytała.- Czytasz mi w myślach - przyznała Rachel.- Jestem wyczerpana.Wstała i klepnęła Jasona w ramię.- Chyba mamy za sobą długi dzień.Corinne zaprowadziła Jasona i Jashera na cienki materac, wystarczająco duży dla nichdwóch.- Prześpijcie się tutaj.Rachel, ty możesz położyć się na chodniczku, korzystając zeswojego koca.Ja prześpię się na bujanym fotelu.Kładąc się na miękkim materacu, Jason podejrzewał, że ostatnio nie spał za dobrze.Natychmiast zasnął.* * *Delikatna dłoń potrząsała ramieniem Jasona.Otworzył oczy i ujrzał prześliczną twarzokoloną długimi, gęstymi włosami w kolorze miodu.- Już świt - szepnęła Corinne.Jason trącił łokciem Jashera, który natychmiast się poderwał.- Czas iść - powiedział Jason.Wstali z materaca i zjedli nieco sera.Rachel zwinęła koce.Jasher przerzucił bukłak,który wcześniej napełnił wodą.- Chciałabyś do nas dołączyć? - zapytał ją Jasher, kiedy szykowali się do wyjścia.-Muszę pozostać, by chronić Słowo - powtórzyła Corinne.- Jeśli powiedzie wam się ipowstrzymacie Maldora, może moglibyście przysłać kogoś, kto mnie powiadomi.- Zrobimy tak - obiecała Rachel.- Dziękujemy za twoją gościnność.- Przykro, że nic o sobie nie pamiętamy - powiedział Jason.- Mam nadzieję, żebylibyśmy bardziej interesujący, gdybyśmy zachowali nasze osobowości.- Wspaniale spędziłam czas z wami - zapewniła go Corinne.- Nie macie pojęcia, jakabywam samotna.Szczęśliwej podróży.Jasher poprowadził ich do wyjścia.Kiedy opuścili drzewo, popatrzyli po sobie zdumieni.- Weszliśmy tam? - spytał Jasher.- Chyba tak - odpowiedział Jason. - To może być wczesny ranek albo pózny wieczór - zauważyła Rachel.- Zwiatło pada ze wschodu - odparł Jasher.- Czuję się wypoczęty i gardło mniej mnieboli.- Czyli to ranek - podsumował Jason.- Pamiętacie cokolwiek? - zapytała Rachel.Jasher zmrużył oczy.- Nic a nic.Macie zawroty głowy?- Trochę - przyznał Jason.- Wracajmy do łodzi.Obeszli drzewo i przeszli wąską wyspą w stronę odległego krańca, gdzie leżała łódz.Jasher przystanął gwałtownie, unosząc rękę i zatrzymując dwójkę przyjaciół.Wielka,bezkształtna sylwetka poruszyła się przed nimi w półmroku.Zamarli w bezruchu, oddychając cicho - Jasher z dłonią na głowni miecza, Jason sięgającpo sztylet.Przed nimi poruszyło się coś jeszcze.- %7łaby - szepnął Jasher.- Mała armia.Nie ruszali się, pozwalając, żeby oczy przyzwyczaiły się do słabego światła.WkrótceJason zdołał dojrzeć co najmniej kilkanaście olbrzymich żab otaczających łódkę.Ich skórazlewała się z kolorem błota.Kilka było większych od tych z którymi do tej pory się zetknęli -ogromne, błotniste płazy niemal rozmiarów słoni.- Wiedzą, że potrzebujemy łodzi - mruknął z niedowierzaniem Jasher.- Przynajmniej nie pomyślały o tym, żeby ją zatopić - szepnęła Rachel.- Nie podsuwaj im żadnych pomysłów - zaniepokoił się Jason.- To pewnie purchawki uratowały łódz - domyślił się Jasher.- Chociaż ropuchy jąotoczyły, żadna nie podeszła zbyt blisko.Wygląda na to, że żaby, które zabiłem wczoraj,zniknęły.- Kanibalki - mruknął Jason.- Co teraz?Jasher machnął, pokazując, żeby podeszli bliżej.- Jeśli wszystko zawiedzie, wracajcie do drzewa.Mam jeszcze jedną kulę orantium.Wybuch powinien zabić jedną, może dwie żaby i rozproszyć pozostałe.Nie mamy szansypokonać ich jedynie siłą naszych kling.- Zwłaszcza, że moja jest ledwie dość długa, żeby przebić którejś jedną brodawkę - dodałJason [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Nie macie żadnych książek, co? Swoje przeczytałam już tyle razy.Jason i Jasher przeszukali ubrania, a potem pokręcili głowami.Rachel zerknęła do torby.%7ładnych książek.- Jaka była twoja matka? - zapytał Jason.Corinne przechyliła głowę i zapatrzyła się w dal, jakby widziała matkę oczamiwyobrazni.- Zawsze była dla mnie dobra i bardzo cierpliwa.Przerosłam ją, zanim umarła.Wmłodości żyła w zbytku i dorastała w arystokratycznym rodzie.Otrzymała dar przewidywaniaprzyszłych wydarzeń i pewni ludzie pogardzali nią z tego powodu.Nazywali ją Wieszczką,wierząc, że rozmawia z nieczystymi duchami.Jednak jej dar nie działał w ten sposób.Matka niebyła stara, kiedy tu przybyła, po tym, jak powierzono jej część Słowa, które zniszczy Maldora.Zpowodu purchawek wspomnienia jej przeszłości pochodzą z pamiętnika.Czasem prowadziłyśmyrozmowy albo lekcje poza drzewem, ale oczywiście nic z nich nie pamiętam.Bardzo poważnietraktowała swój obowiązek chronienia Słowa.Powiedziała mi, że zanim się urodziłam,przychodziło tu wielu ludzi.Ale to Galloran był jej ulubieńcem.Bardzo jej na nim zależało.Spodziewała się, że wróci po nas pewnego dnia, z wieścią, że Maldor upadł.Cały czas miałamnadzieję na to samo.Matka powiedziała, że widziała w swojej wizji, jak Galloran wyprowadzamnie z bagien, a jej wizje były zwykle bardzo precyzyjne.Jeżeli stracił wzrok, proroctwo możesię nie spełnić.Przyszłość nigdy nie jest pewna.- Biedactwo - powiedziała Rachel.Corinne uśmiechnęła się do niej blado i smutno.- Najgorsza była utrata matki.Pewnego dnia padła na podłogę, łapiąc się za pierś,walcząc o oddech.Wyciągnęła do mnie rękę i próbowała coś powiedzieć, ale nie mogłam jejzrozumieć.Nigdy się nie dowiem, co próbowała mi powiedzieć.Była stara, kiedy się urodziłam.Bardzo stara, kiedy umarła.Nie wiedziałam, jak ją ratować, więc zmarła w moich ramionach. Corinne wypowiedziała ostatnie słowa jak w transie.Zamilkła, obrzucając gościspojrzeniem zielonych oczu.- Chcielibyście się trochę przespać? - zapytała.- Czytasz mi w myślach - przyznała Rachel.- Jestem wyczerpana.Wstała i klepnęła Jasona w ramię.- Chyba mamy za sobą długi dzień.Corinne zaprowadziła Jasona i Jashera na cienki materac, wystarczająco duży dla nichdwóch.- Prześpijcie się tutaj.Rachel, ty możesz położyć się na chodniczku, korzystając zeswojego koca.Ja prześpię się na bujanym fotelu.Kładąc się na miękkim materacu, Jason podejrzewał, że ostatnio nie spał za dobrze.Natychmiast zasnął.* * *Delikatna dłoń potrząsała ramieniem Jasona.Otworzył oczy i ujrzał prześliczną twarzokoloną długimi, gęstymi włosami w kolorze miodu.- Już świt - szepnęła Corinne.Jason trącił łokciem Jashera, który natychmiast się poderwał.- Czas iść - powiedział Jason.Wstali z materaca i zjedli nieco sera.Rachel zwinęła koce.Jasher przerzucił bukłak,który wcześniej napełnił wodą.- Chciałabyś do nas dołączyć? - zapytał ją Jasher, kiedy szykowali się do wyjścia.-Muszę pozostać, by chronić Słowo - powtórzyła Corinne.- Jeśli powiedzie wam się ipowstrzymacie Maldora, może moglibyście przysłać kogoś, kto mnie powiadomi.- Zrobimy tak - obiecała Rachel.- Dziękujemy za twoją gościnność.- Przykro, że nic o sobie nie pamiętamy - powiedział Jason.- Mam nadzieję, żebylibyśmy bardziej interesujący, gdybyśmy zachowali nasze osobowości.- Wspaniale spędziłam czas z wami - zapewniła go Corinne.- Nie macie pojęcia, jakabywam samotna.Szczęśliwej podróży.Jasher poprowadził ich do wyjścia.Kiedy opuścili drzewo, popatrzyli po sobie zdumieni.- Weszliśmy tam? - spytał Jasher.- Chyba tak - odpowiedział Jason. - To może być wczesny ranek albo pózny wieczór - zauważyła Rachel.- Zwiatło pada ze wschodu - odparł Jasher.- Czuję się wypoczęty i gardło mniej mnieboli.- Czyli to ranek - podsumował Jason.- Pamiętacie cokolwiek? - zapytała Rachel.Jasher zmrużył oczy.- Nic a nic.Macie zawroty głowy?- Trochę - przyznał Jason.- Wracajmy do łodzi.Obeszli drzewo i przeszli wąską wyspą w stronę odległego krańca, gdzie leżała łódz.Jasher przystanął gwałtownie, unosząc rękę i zatrzymując dwójkę przyjaciół.Wielka,bezkształtna sylwetka poruszyła się przed nimi w półmroku.Zamarli w bezruchu, oddychając cicho - Jasher z dłonią na głowni miecza, Jason sięgającpo sztylet.Przed nimi poruszyło się coś jeszcze.- %7łaby - szepnął Jasher.- Mała armia.Nie ruszali się, pozwalając, żeby oczy przyzwyczaiły się do słabego światła.WkrótceJason zdołał dojrzeć co najmniej kilkanaście olbrzymich żab otaczających łódkę.Ich skórazlewała się z kolorem błota.Kilka było większych od tych z którymi do tej pory się zetknęli -ogromne, błotniste płazy niemal rozmiarów słoni.- Wiedzą, że potrzebujemy łodzi - mruknął z niedowierzaniem Jasher.- Przynajmniej nie pomyślały o tym, żeby ją zatopić - szepnęła Rachel.- Nie podsuwaj im żadnych pomysłów - zaniepokoił się Jason.- To pewnie purchawki uratowały łódz - domyślił się Jasher.- Chociaż ropuchy jąotoczyły, żadna nie podeszła zbyt blisko.Wygląda na to, że żaby, które zabiłem wczoraj,zniknęły.- Kanibalki - mruknął Jason.- Co teraz?Jasher machnął, pokazując, żeby podeszli bliżej.- Jeśli wszystko zawiedzie, wracajcie do drzewa.Mam jeszcze jedną kulę orantium.Wybuch powinien zabić jedną, może dwie żaby i rozproszyć pozostałe.Nie mamy szansypokonać ich jedynie siłą naszych kling.- Zwłaszcza, że moja jest ledwie dość długa, żeby przebić którejś jedną brodawkę - dodałJason [ Pobierz całość w formacie PDF ]