[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Klatka piersiowa bolała mnie w środku równiemocno jak na zewnątrz.Przede wszystkim jednak czułem się upoko-rzony.- Nie chcę, żeby ktokolwiek się dowiedział - powiedziałem.- To może trafić do jutrzejszych gazet - odparł John z uśmiesz-kiem.- Nie co dzień chłopak Króla Benny'ego dostaje baty oddziewczyn. - Lepiej by się stało, gdyby mnie zabiły - zawyrokowałem.- Masz rację - stwierdził Tommy.- Znacznie łatwiej byłoby towytłumaczyć.- Wypadek tylko dowodzi tego, co zawsze wiedzieliśmy - po-wiedział Michael.- Czego mianowicie?- Za cholerę nie potrafisz się bić.- Słyszałem, że zmuszają chłopaków, by szli z nimi do łóżka -powiedział John.- Zaczynam żałować, że udzieliliśmy ci pomocy - stwierdziłMichael.- Może w końcu straciłbyś cnotę.- Chyba zaraz zemdleję - powiedziałem.- Seks z brzydulą jest lepszy niż żaden - zauważył John.- Gdyby ktoś pytał, powiedzcie, że natknąłem się na gang z In-wood - poprosiłem.- Który gang? - spytał Tommy.- Kuguary - odparłem.- Są naprawdę ostrzy.- A może gang ze szkoły dla niewidomych - podsunął John.- Możesz powiedzieć, że potrącili cię na ulicy.Nie miałeś inne-go wyjścia, musiałeś z nimi walczyć.- Było ich ośmiu na ciebie jednego - powiedział Tommy.- Niemiałeś szans.- Poza tym mieli psy - dodał John.- Wiem jedno: hrabia Monte Christo nigdy nie został pobityprzez dziewczynę - oświadczył Michael.- Miał szczęście - westchnąłem.- Nie natknął się na Janet Rive-ra. Lato 1966Moi przyjaciele i ja byliśmy zafascynowani sportem w nie mniej-szym stopniu niż książkami i filmami.Każdy profesjonalny sportśledziliśmy z religijną żarliwością i młodzieńczą pasją.Wyjątekstanowił golf, który był zbyt głupi, by brać go pod uwagę, oraz tenis,który, naszym zdaniem, pasjonował tylko Anglików.Wściekle kibicowaliśmy drużynie New York Rangers, a naszymulubionym graczem był Earl Ingerfield, prawdziwy zawodowiec,który często rozmawiał z nami przed drzwiami do szatni.W każdymsezonie dawał nam kije hokejowe, których używaliśmy w rozgryw-kach ulicznych, organizowanych na betonowym dziedzińcu techni-kum poligraficznego.Zgnieciona puszka lub kłębek czarnej taśmysłużyły nam za krążek; zamiast łyżew zakładaliśmy tenisówki, abramką była ściana.Uwielbialiśmy boks, znajdując w brutalności tego sportu wdzięk ipewną dozę pocieszenia.Lokalnym bohaterem był zawodnik wagiśredniej Joey Archer, który wygrywał większość walk staczanych wMadison Square Garden.Styl jego walki wydawał się nam jednaknudny i siłowy w porównaniu z finezyjnym i szybkim boksem DickaTigera, dzielnego wojownika z Nigerii, który w końcu wywalczyłobydwie korony, zarówno w wadze średniej, jak i lekkiej.Tigerzmarł w młodym wieku, w nędzy.Zdążył jeszcze zobaczyć, jak jegoojczyzna zamienia się w rozdartą wojną Biafrę. Jesienią chodziliśmy na sześciodniowe wyścigi rowerowe, a zprzenośnych odbiorników radiowych znaliśmy przebieg meczówpiłki nożnej ligi włoskiej i irlandzkiej.Mało obchodziła nas koszy-kówka w wydaniu drużyny Knicks i ledwo tolerowaliśmy futbolzespołu Giants, chociaż uprawialiśmy obie te gry z zapamiętaniem.Wyścigi konne śledziliśmy bardziej z przyzwyczajenia niż z zainte-resowania.W Kuchni Piekła tor wyścigowy stanowił święty obszar,a większość zawieranych tu zakładów przypadała na dziewięć go-nitw rozgrywanych na lokalnych torach.Jednak największą miłością darzyliśmy baseball.W letnie popołudnia wymienialiśmy karty graczy baseballowychz innymi dzieciakami, mając nadzieję uzyskać nowe, cenne okazy.Uczyliśmy się na pamięć statystyk zawodników, a rekordy potrafili-śmy cytować bezbłędnie.Wyczyny naszej ulubionej drużyny NewYork Yankees śledziliśmy z taką uwagą, jakby to byli członkowienaszych rodzin.Krzywiliśmy się, kiedy Tom Tresh miał zły dzień naboisku, Clete Boyer popełnił rzadki błąd przy trzeciej bazie albo AlDowning zrezygnował z wybicia piłki na trybuny.W tamtych latachYankees nie grali zbyt dobrze, ale nadal byli naszą drużyną.Prze-grywali, ale zachowywali się jak zwycięzcy, dokładnie tak jak my.Właśnie dlatego tak bardzo ich kochaliśmy.*Siedzieliśmy na frontowym tarasie przed domem moich rodzi-ców, z pudełkami po butach pełnymi kart baseballowych.Był ostatnitydzień sierpnia 1966 roku, a New York Yankees, po raz pierwszy wnaszym życiu, zajmowali ostatnią pozycję w tabeli.- Kiepska sprawa - powiedział Tommy, czytając wyniki w  Dai-ly News.- Teraz nawet Indians nam dokopują.- Zawsze pozostają Metsi - pocieszył go John.- Tylko niedorozwinięci kibicują Metsom - stwierdził Tommy.- Co zrobił wczoraj Mantle? - spytał Michael.- Nie grał - odparł Tommy.- Ma kontuzję - wyjaśniłem.- Znowu. - Z kim grają dziś wieczorem? - spytał Michael.- Z Orioles - odparł Tommy.- Rzuca Stottlemyre.- Chcecie pójść? - zaproponował Michael.- Po co? - spytałem przygnębiony.- Mielibyśmy dobre miejsca - powiedział Michael.- Może się otrząsną - wyraził nadzieję Tommy.- Wygrają dwa-dzieścia pięć z rzędu i nadrobią straty.- Może obudzisz się przystojny - powiedział John.- W tym roku nikt nie chce się nawet na nich wymieniać - wes-tchnąłem, trzymając garść kart z zawodnikami Yankees.- Mam trzech Franków Robinsonów i dwóch Boogów Powellów- oznajmił John, zaglądając do pudełka.- Co macie?- A kogo chcesz? - spytał Tommy.- Tommy Davisa - odparł John.- Powell i Davis są na równympoziomie.- Mam Davisa - odparłem.- Zamieniamy się? - spytał John.- Nie wiem, czy są na równym poziomie - zaprotestowałem.-Davis jest dobry.- A co, Powell to kaleka? - spytał John.- Wymieńcie się - doradził Michael.- Karta za kartę? - spytałem.- To chyba dobry interes - odparł Michael.- Może dodałbyś jakiegoś zawodnika, który rzuca? - zwróciłemsię do Johna.- Któregokolwiek.- Dlaczego? - spytał John.- %7łeby oferta stała się bardziej atrakcyjna.- Zapomnij - odparł John.- Powell za Davisa.Koniec, kropka.- Mam Booga Powella - włączył się Tommy.- Tyle, że z ze-szłego roku.- Nic nie szkodzi - powiedziałem.- To znaczy, że teraz wymieniasz się z nim? - spytał John.- Tylko pod warunkiem, że da mi to, czego chcę - rozwiałemwątpliwości.- Powell i zawodnik rzucający za Davisa. - Diego Sui - oznajmił John.- Dam ci Diego Sui i Booga Powel-la za Tommy Davisa.- Może dołożysz coś jeszcze? - spytałem.- To moje ostatnie słowo - odparł John.Przytaknąłem i wymieniłem się z nim kartami.- Znowu cię wykolegowali - powiedział Michael do Tommy'e-go.- Nic podobnego - odparł Tommy chichocząc.- Wcale nie mamBooga Powella.- Skłamałeś? - spytał John.- Blefowałem.- Dlaczego? - zapytałem.- %7łeby wam pomóc dobić targu - wyjaśnił Tommy.- W prze-ciwnym razie jazgotalibyście tu do wieczora.- Wiesz, Masło, nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz -stwierdził Michael.- Nie - powiedział John.- Za to jest tak brzydki, na jakiego wy-gląda.Aazić z nim to jak łazić z tym facetem od dzwonów.- Jakim facetem od dzwonów? - spytał Tommy.- Z dzwonnikiem z Notre Dame - wyjaśniłem.- Zgadza się - potwierdził John.- Chodzcie - powiedział Michael.- Zostawcie te karty i popły-wajmy.- Gdzie? - spytałem.- Przy polewaczkach?- Nie - odparł Michael.- Nad rzeką.Jeśli dopisze nam szczę-ście, złapiemy kilka węgorzy.- Dlaczego to ma być szczęście? - spytał Tommy.- Ponieważ pan Mangnone płaci trzy dolce za każdego węgorza,którego przyniesiesz mu do sklepu - powiedziałem.- %7ływego lubmartwego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •