[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pili w tych szklankach samogon.Mięso z kartoflami dostaliśmy, kartofle dałosię zjeść, do mięsa natomiast brakowało odpowiedniej paszczęki.Rąbanka to była w kawałkach,konsystencji takiej, że najpierw należało dać ją do pogryzienia psu, a potem można się byłozastanowić.Za ścisłą kolejność wydarzeń ręczyć nie mogę, bo przytrafiało się tam tyle wszystkiego, żetylko dziennik podróży jakoś by to uporządkował.Zaczęłam chyba od wykrywania tajemnic.Gęsty szpaler wysokiej roślinności, rosnącej wzdłuż szos, zirytował mnie od razu.Jechało sięjak w korytarzu, brak pleneru po bokach mógł człowieka wpędzić w klaustrofobię.Uzgodniliśmymiędzy sobą, że może to tak specjalnie, żeby ten parszywy szpieg nie mógł robić zdjęć w czasiejazdy.Nie oparłam się ciekawości, zatrzymałam samochód, poszłam zajrzeć za tę ścianę.Ujrzałamolbrzymi łan pszenicy i nic więcej, aż po horyzont.Nie wystarczyło mi, zajrzałam w innymmiejscu.Po horyzont rozciągało się dla odmiany pole kukurydzy.W trzecim miejscu rósł sadbrzoskwiniowy podobnych rozmiarów.Ukrywanie tych elementów przyrody przed wrogim okiemwydało nam się wątpliwe, po namyśle zdołaliśmy odgadnąć, iż wysoki mur zieleni stanowinajzwyczajniejszą w świecie zimową ochronę przed zaspami śnieżnymi.No owszem, w tej rolimiał nawet jakiś głębszy sens.O nawierzchniach też się człowiek nasłuchał, dzięki czemu przekroczyliśmy granicę zpleksiglasem na szybie.Błogosławiłam kamień z polskiej szosy, bo zanim jeszcze dojechałam doKijowa, rąbnęło mnie coś w ten pleksiglas tak, że na kawałku pękł.Szyby już bym nie miała.Jezdziliśmy z nim dalej, aż udało nam się zgubić go na Krymie.Od nawierzchni istotnie można było wpaść w nerwicę.Zawierały w sobie wszystko idostarczały niespodzianek, asfalt, na przykład, idealnie gładki, ciągnący się kilometrami, już się doniego przywykało, po czym znienacka pojawiała się wyrwa, niczym nie oznakowana, znakomitado łamania resorów.Dziurę w %7łytomierzu trzy razy upierałam się ominąć i trzy razy wpadałam wnią co najmniej jednym kołem, a plątałam się po niej w poszukiwaniu stacji benzynowej.Nadwudziestym piątym kilometrze nieprzerwanego przełomu dostałam histerii, było to po odjezdziez Krymu, pleksiglasu już nie miałam, uciekałam ciężarówkom, którym spod kół walił istny gradkamieni, szosa składała się wyłącznie z dziur, usiłowałam je omijać, nic z tego, samochód jęczał,po szybie grzechotało i nagle poczułam, że mam dosyć.Zjechałam na pobocze, zatrzymałam się ioświadczyłam, że dalej nie jadę.Amoku tym razem dostałam na spokojnie.Nic nie robiłam, żadnej awantury.Siedziałam przykierownicy z mocnym i niewzruszonym postanowieniem.Nie jadę dalej, tu zostanę do końca życiai reszta mnie nie interesuje.Odsiedziałam tak co najmniej kwadrans, Marek przeczekiwał cierpliwie, po czym oczywiściepojechałam dalej, bo niby co innego można było zrobić.Zapewne łatwiej zniosłabym ten przełom,gdyby nie ruskie znaki drogowe, które już wcześniej pozbawiły mnie równowagi.Aż do Kijowa nic jeszcze o nich nie wiedziałam i traktowałam je jak prawdziwe znaki drogowe.W Kijowie zaczęła się polka z przytupem.Musieliśmy pojechać do hotelu Moskwa , żebywymienić czeki na gotówkę, pieniędzy już nie miałam, pożyczyłam od Heleny, a czeki podróżnewymieniano tylko w hotelu Moskwa i nigdzie więcej.Trzy dni, wśród parkanów, rusztowań iwykopków, błąkałam się wokół budowli, nie mogąc do niej dojechać, jedyna ulica bowiemzaopatrzona była w znak jeden kierunek ruchu w przeciwną stronę.Trzeciego dnia ujrzałammilicjanta, stojącego pod znakiem.Rzuciłam się na niego z krzykiem: Którędy do hotelu?!!! A tędy odparł na to, wskazując ulicę pod włos. Jak to& ? zdumiałam się. A znak& ?No i okazało się, że znak chwilowo nie obowiązuje.Do hotelu prowadziły dwie ulice i wówczasowszem, obowiązywał, ale jedną z nich rozkopano i wjeżdża się tą drugą, znak zaś stoi nadal, bojak się skończą wykopki, znów będzie ważny, więc po co go ruszać albo zasłaniać.Każdy rozumnyczłowiek, nie widząc innej drogi, pojedzie tędy, a głupie niech sobie robią, co chcą.Pózniej wyszedł na jaw ciąg dalszy i zrozumiałam całość.Otóż ruskie znaki drogowe miałytrojaki charakter.Obowiązywały aktualnie.Obowiązywały wcześniej, teraz już nie, ale zaniedbanoich usunięcia.Będą obowiązywały za jakiś czas, ale postawiono je wcześniej, bo tak wyszło.W dodatku pierwszy rodzaj też miał cechy specyficzne.Niby ważny, ale działał tylko wniektórych godzinach i dniach albo dotyczył tylko niektórych samochodów, innych zaś nie, i nic naten temat nie było napisane.Za skarby świata człowiek nie wiedział, co właściwie robi i czypopełnia wykroczenie.Podpuszczona przez Marka, przestałam je szanować i moja psychikakierowcy zareagowała na to wielkim niezadowoleniem.Benzynę kupowaliśmy wyłącznie żółtą, wysokooktanową, bo na pierwszym gatunkuniebieskiej zawory waliły mi tak, że grzmot się rozlegał dookoła.Nabywało się ją na talony, tężółtą, talony zaś znajdowały się w sprzedaży w miejscach niezwykłych i możliwie niestosownych.Rekord stanowił sklep rybny.Po co im w ogóle były te talony, pojąć nie sposób, bo w benzyniemogli się kąpać, a marnowali jaz lekceważeniem godnym podziwu.Stał facet ze szlauchem,napełniał bak, potem gapił się na coś i lał na ziemię, takie sceny oglądałam dziesiątki razy.Przypuszczam, że operowano talonami w ramach ogólno ustrojowej troski o człowieka&Pompy z żółtą benzyną usytuowane były w odległości mniej więcej pięciuset kilometrów odsiebie i pierwszym naszym zakupem były kanistry.Od tej ruskiej podróży zawsze już woziłam wsamochodzie kanister z benzyną.W Kijowie oczywiście oglądaliśmy zabytki, dzięki Helenie bez kolejki, ale za to wyłącznie odgóry.Zbity tłum, łeb przy łbie, zasłaniał wszystko niżej.Nie narzekam, góra też prezentowała sięatrakcyjnie.Między jednym a drugim obiektem turystycznym spytaliśmy, co się znajduje w tymtakim szarym dwupiętrowym budynku, tuż koło grobu Mazepy. A to takie, nie wiem, czy was interesuje, muzeum, no& rękodzjełanła odparła Helena.Takie ludowe, artisticzne&Interesowało nas, weszliśmy do środka, w mgnieniu oka straciłam przytomność umysłu idostałam tak zwanego małpiego rozumu.Wyrzucona zostałam stamtąd jako ostatnia osoba, a i tojeszcze szukali mnie po zakamarkach, bo usiłowałam się ukryć, z nadzieją, że zamkną mnie tam nacałą noc i będę mogła sobie powolutku, spokojnie, w upojeniu, oglądać eksponaty, zapamiętywać,a może nawet przerysuję.Aparatu fotograficznego przy sobie nie mieliśmy, a katalogami niedysponowali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Pili w tych szklankach samogon.Mięso z kartoflami dostaliśmy, kartofle dałosię zjeść, do mięsa natomiast brakowało odpowiedniej paszczęki.Rąbanka to była w kawałkach,konsystencji takiej, że najpierw należało dać ją do pogryzienia psu, a potem można się byłozastanowić.Za ścisłą kolejność wydarzeń ręczyć nie mogę, bo przytrafiało się tam tyle wszystkiego, żetylko dziennik podróży jakoś by to uporządkował.Zaczęłam chyba od wykrywania tajemnic.Gęsty szpaler wysokiej roślinności, rosnącej wzdłuż szos, zirytował mnie od razu.Jechało sięjak w korytarzu, brak pleneru po bokach mógł człowieka wpędzić w klaustrofobię.Uzgodniliśmymiędzy sobą, że może to tak specjalnie, żeby ten parszywy szpieg nie mógł robić zdjęć w czasiejazdy.Nie oparłam się ciekawości, zatrzymałam samochód, poszłam zajrzeć za tę ścianę.Ujrzałamolbrzymi łan pszenicy i nic więcej, aż po horyzont.Nie wystarczyło mi, zajrzałam w innymmiejscu.Po horyzont rozciągało się dla odmiany pole kukurydzy.W trzecim miejscu rósł sadbrzoskwiniowy podobnych rozmiarów.Ukrywanie tych elementów przyrody przed wrogim okiemwydało nam się wątpliwe, po namyśle zdołaliśmy odgadnąć, iż wysoki mur zieleni stanowinajzwyczajniejszą w świecie zimową ochronę przed zaspami śnieżnymi.No owszem, w tej rolimiał nawet jakiś głębszy sens.O nawierzchniach też się człowiek nasłuchał, dzięki czemu przekroczyliśmy granicę zpleksiglasem na szybie.Błogosławiłam kamień z polskiej szosy, bo zanim jeszcze dojechałam doKijowa, rąbnęło mnie coś w ten pleksiglas tak, że na kawałku pękł.Szyby już bym nie miała.Jezdziliśmy z nim dalej, aż udało nam się zgubić go na Krymie.Od nawierzchni istotnie można było wpaść w nerwicę.Zawierały w sobie wszystko idostarczały niespodzianek, asfalt, na przykład, idealnie gładki, ciągnący się kilometrami, już się doniego przywykało, po czym znienacka pojawiała się wyrwa, niczym nie oznakowana, znakomitado łamania resorów.Dziurę w %7łytomierzu trzy razy upierałam się ominąć i trzy razy wpadałam wnią co najmniej jednym kołem, a plątałam się po niej w poszukiwaniu stacji benzynowej.Nadwudziestym piątym kilometrze nieprzerwanego przełomu dostałam histerii, było to po odjezdziez Krymu, pleksiglasu już nie miałam, uciekałam ciężarówkom, którym spod kół walił istny gradkamieni, szosa składała się wyłącznie z dziur, usiłowałam je omijać, nic z tego, samochód jęczał,po szybie grzechotało i nagle poczułam, że mam dosyć.Zjechałam na pobocze, zatrzymałam się ioświadczyłam, że dalej nie jadę.Amoku tym razem dostałam na spokojnie.Nic nie robiłam, żadnej awantury.Siedziałam przykierownicy z mocnym i niewzruszonym postanowieniem.Nie jadę dalej, tu zostanę do końca życiai reszta mnie nie interesuje.Odsiedziałam tak co najmniej kwadrans, Marek przeczekiwał cierpliwie, po czym oczywiściepojechałam dalej, bo niby co innego można było zrobić.Zapewne łatwiej zniosłabym ten przełom,gdyby nie ruskie znaki drogowe, które już wcześniej pozbawiły mnie równowagi.Aż do Kijowa nic jeszcze o nich nie wiedziałam i traktowałam je jak prawdziwe znaki drogowe.W Kijowie zaczęła się polka z przytupem.Musieliśmy pojechać do hotelu Moskwa , żebywymienić czeki na gotówkę, pieniędzy już nie miałam, pożyczyłam od Heleny, a czeki podróżnewymieniano tylko w hotelu Moskwa i nigdzie więcej.Trzy dni, wśród parkanów, rusztowań iwykopków, błąkałam się wokół budowli, nie mogąc do niej dojechać, jedyna ulica bowiemzaopatrzona była w znak jeden kierunek ruchu w przeciwną stronę.Trzeciego dnia ujrzałammilicjanta, stojącego pod znakiem.Rzuciłam się na niego z krzykiem: Którędy do hotelu?!!! A tędy odparł na to, wskazując ulicę pod włos. Jak to& ? zdumiałam się. A znak& ?No i okazało się, że znak chwilowo nie obowiązuje.Do hotelu prowadziły dwie ulice i wówczasowszem, obowiązywał, ale jedną z nich rozkopano i wjeżdża się tą drugą, znak zaś stoi nadal, bojak się skończą wykopki, znów będzie ważny, więc po co go ruszać albo zasłaniać.Każdy rozumnyczłowiek, nie widząc innej drogi, pojedzie tędy, a głupie niech sobie robią, co chcą.Pózniej wyszedł na jaw ciąg dalszy i zrozumiałam całość.Otóż ruskie znaki drogowe miałytrojaki charakter.Obowiązywały aktualnie.Obowiązywały wcześniej, teraz już nie, ale zaniedbanoich usunięcia.Będą obowiązywały za jakiś czas, ale postawiono je wcześniej, bo tak wyszło.W dodatku pierwszy rodzaj też miał cechy specyficzne.Niby ważny, ale działał tylko wniektórych godzinach i dniach albo dotyczył tylko niektórych samochodów, innych zaś nie, i nic naten temat nie było napisane.Za skarby świata człowiek nie wiedział, co właściwie robi i czypopełnia wykroczenie.Podpuszczona przez Marka, przestałam je szanować i moja psychikakierowcy zareagowała na to wielkim niezadowoleniem.Benzynę kupowaliśmy wyłącznie żółtą, wysokooktanową, bo na pierwszym gatunkuniebieskiej zawory waliły mi tak, że grzmot się rozlegał dookoła.Nabywało się ją na talony, tężółtą, talony zaś znajdowały się w sprzedaży w miejscach niezwykłych i możliwie niestosownych.Rekord stanowił sklep rybny.Po co im w ogóle były te talony, pojąć nie sposób, bo w benzyniemogli się kąpać, a marnowali jaz lekceważeniem godnym podziwu.Stał facet ze szlauchem,napełniał bak, potem gapił się na coś i lał na ziemię, takie sceny oglądałam dziesiątki razy.Przypuszczam, że operowano talonami w ramach ogólno ustrojowej troski o człowieka&Pompy z żółtą benzyną usytuowane były w odległości mniej więcej pięciuset kilometrów odsiebie i pierwszym naszym zakupem były kanistry.Od tej ruskiej podróży zawsze już woziłam wsamochodzie kanister z benzyną.W Kijowie oczywiście oglądaliśmy zabytki, dzięki Helenie bez kolejki, ale za to wyłącznie odgóry.Zbity tłum, łeb przy łbie, zasłaniał wszystko niżej.Nie narzekam, góra też prezentowała sięatrakcyjnie.Między jednym a drugim obiektem turystycznym spytaliśmy, co się znajduje w tymtakim szarym dwupiętrowym budynku, tuż koło grobu Mazepy. A to takie, nie wiem, czy was interesuje, muzeum, no& rękodzjełanła odparła Helena.Takie ludowe, artisticzne&Interesowało nas, weszliśmy do środka, w mgnieniu oka straciłam przytomność umysłu idostałam tak zwanego małpiego rozumu.Wyrzucona zostałam stamtąd jako ostatnia osoba, a i tojeszcze szukali mnie po zakamarkach, bo usiłowałam się ukryć, z nadzieją, że zamkną mnie tam nacałą noc i będę mogła sobie powolutku, spokojnie, w upojeniu, oglądać eksponaty, zapamiętywać,a może nawet przerysuję.Aparatu fotograficznego przy sobie nie mieliśmy, a katalogami niedysponowali [ Pobierz całość w formacie PDF ]