[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powóz był teraz krzakiem ostrokrzewu, a woznica i lokaje stali się sową idwoma słowikami, które prędko odleciały.Dama i dżentelmen na przechadzce porośligałązkami, zamieniając się w krzew czarnego bzu, pies zaś okazał się zmierzwioną kępąsuchych paproci.Lampy gazowe nad ulicą wessało niebo - przeobraziły się w gwiazdy pośródmozaiki zimowych drzew.Piccadilly było teraz ledwie dostrzegalną ścieżką w ciemnymzimowym lesie.I tak jak we śnie, kiedy najbardziej niezwykłe zdarzenia akceptuje się bez trudu,Stephen uznał, że nie ma się czemu dziwić.Był wręcz pewien, że zawsze wiedział, iżPiccadilly znajduje się nieopodal magicznego lasu.Ruszył ścieżką.Otaczały go ciemności i cisza.Nad głową gwiazdy błyszczały jaśniej niż zazwyczaj, a koronydrzew były jedynie czarnymi kształtami, zwykłymi plamami ciemności pozbawionymigwiazd.Wszechogarniający smutek i otępienie, które przez cały dzień przytłaczały jego umysłi duszę, zniknęły.Stephen zaczął rozmyślać nad dziwnym snem z ubiegłej nocy, w którymspotkał niezwykłą istotę o włosach jak puch ostu.Zabrała go do niesamowitego domu, gdzietańczył z dziwacznymi osobami.Smutny dzwon rozbrzmiewał tutaj głośniej niż w Londynie, a Stephen podążał ścieżkąza jego dzwiękiem.Po krótkiej chwili dotarł do olbrzymiego kamiennego gmachu o tysiącuokien.Dom otoczony był wysokim murem.Stephen minął go (choć nie miał pojęcia jak, niedojrzał przecież śladu bramy) i znalazł się na ogromnym i przerażającym podwórzu.Wszędzie walały się czaszki, pogruchotane kości i zardzewiała broń.Wprawdzie dom byłogromny i urządzony z przepychem, ale wejść doń można było jedynie przez maleńkiedrzwiczki.I Stephen musiał schylić głowę, by dostać się do środka.Nagle znalazł się wtłumie ludzi w przepięknych strojach.Tuż za drzwiami stali dwaj dżentelmeni.Mieli na sobie ciemne fraki, białe pończochybez skazy, rękawiczki i culotte do tańca.Rozmawiali o czymś żywo, ale gdy Stephenprzekroczył próg sali, jeden z nich odwrócił się z uśmiechem.- O, Stephen Black! - powiedział.- Czekaliśmy na ciebie!W tym samej chwili rozległy się dzwięki wioli i piszczałki.Rozdział osiemnastySir Walter zasięga rady dżentelmenów rozmaitych profesji luty 1808Lady Pole siedziała przy oknie, blada i smutna.Bardzo niewiele mówiła, a jeśli już sięodzywała, jej uwagi były dziwne i nie na temat.Kiedy mąż i przyjaciele z niepokojem pytali,co się dzieje, odpowiadała, że ma dość tańca.Co do muzyki, była to najokropniejsza rzecz naświecie - dziwne, że wcześniej tego nie dostrzegała.Sir Walter uznał milczenie i obojętność za wielce niepokojące.Zbyt przypominałychorobę, która przysporzyła młodej damie tyle cierpienia przed ślubem i zakończyła sięprzedwczesną śmiercią.Czy wcześniej nie była blada? Cóż, teraz też.Czy nie odczuwaławtedy zimna? Podobnie i dziś.Podczas poprzedniej choroby lady Pole nie oglądał żaden lekarz, co - rzecz jasna -wszyscy medycy potraktowali jako policzek wymierzony ich profesji.- Ach! - wykrzykiwali, gdy tylko padło nazwisko lady Pole.- Magia, któraprzywróciła jej życie, bez wątpienia jest wspaniała, ale gdyby na czas podano właściwelekarstwa, nie byłoby konieczności jej stosowania.Pan Lascelles miał rację, twierdząc, że wina leży po stronie pani Wintertowne.Nie cierpiałalekarzy i nigdy nie pozwoliła im zbliżać się do córki.Sir Walter nie miał takich uprzedzeń.Natychmiast posłano po pana Bailliego.Pan Baillie był Szkotem i zasłużonym lekarzem Anglii.Napisał wiele dzieł o mądrzebrzmiących tytułach i piastował stanowisko Królewskiego Medyka Nadzwyczajnego.Miałrozsądne oblicze i chodził z laską zakończoną złotą gałką, by zaznaczyć swe dostojeństwo.Szybko zareagował na wezwanie sir Waltera, zamierzając udowodnić wyższość medycynynad magią.Po badaniu wyszedł i oświadczył, że lady Pole pozostaje w doskonałym zdrowiu.Nawet się nie zaziębiła.Sir Walter wyjaśnił, że dziś jest zupełnie inna niż kilka dni wcześniej.Pan Baillieuważnie przyjrzał się sir Walterowi.Powiedział, że chyba rozumie problem.Sir Walter i jegomałżonka pobrali się niedawno, prawda? Cóż, sir Walter musi mu wybaczyć, ale medycyczęsto mają obowiązek mówić rzeczy, których nie powiedzieliby inni.Sir Walter nie nawykłjeszcze do małżeństwa.Wkrótce odkryje, że po ślubie ludzie często się kłócą.Nie ma sięczego wstydzić, nawet najbardziej oddane sobie pary miewają odmienne zdanie, a wtedyczasami któryś z partnerów udaje niedyspozycję.Być może lady Pole postępuje tak dopierood niedawna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Powóz był teraz krzakiem ostrokrzewu, a woznica i lokaje stali się sową idwoma słowikami, które prędko odleciały.Dama i dżentelmen na przechadzce porośligałązkami, zamieniając się w krzew czarnego bzu, pies zaś okazał się zmierzwioną kępąsuchych paproci.Lampy gazowe nad ulicą wessało niebo - przeobraziły się w gwiazdy pośródmozaiki zimowych drzew.Piccadilly było teraz ledwie dostrzegalną ścieżką w ciemnymzimowym lesie.I tak jak we śnie, kiedy najbardziej niezwykłe zdarzenia akceptuje się bez trudu,Stephen uznał, że nie ma się czemu dziwić.Był wręcz pewien, że zawsze wiedział, iżPiccadilly znajduje się nieopodal magicznego lasu.Ruszył ścieżką.Otaczały go ciemności i cisza.Nad głową gwiazdy błyszczały jaśniej niż zazwyczaj, a koronydrzew były jedynie czarnymi kształtami, zwykłymi plamami ciemności pozbawionymigwiazd.Wszechogarniający smutek i otępienie, które przez cały dzień przytłaczały jego umysłi duszę, zniknęły.Stephen zaczął rozmyślać nad dziwnym snem z ubiegłej nocy, w którymspotkał niezwykłą istotę o włosach jak puch ostu.Zabrała go do niesamowitego domu, gdzietańczył z dziwacznymi osobami.Smutny dzwon rozbrzmiewał tutaj głośniej niż w Londynie, a Stephen podążał ścieżkąza jego dzwiękiem.Po krótkiej chwili dotarł do olbrzymiego kamiennego gmachu o tysiącuokien.Dom otoczony był wysokim murem.Stephen minął go (choć nie miał pojęcia jak, niedojrzał przecież śladu bramy) i znalazł się na ogromnym i przerażającym podwórzu.Wszędzie walały się czaszki, pogruchotane kości i zardzewiała broń.Wprawdzie dom byłogromny i urządzony z przepychem, ale wejść doń można było jedynie przez maleńkiedrzwiczki.I Stephen musiał schylić głowę, by dostać się do środka.Nagle znalazł się wtłumie ludzi w przepięknych strojach.Tuż za drzwiami stali dwaj dżentelmeni.Mieli na sobie ciemne fraki, białe pończochybez skazy, rękawiczki i culotte do tańca.Rozmawiali o czymś żywo, ale gdy Stephenprzekroczył próg sali, jeden z nich odwrócił się z uśmiechem.- O, Stephen Black! - powiedział.- Czekaliśmy na ciebie!W tym samej chwili rozległy się dzwięki wioli i piszczałki.Rozdział osiemnastySir Walter zasięga rady dżentelmenów rozmaitych profesji luty 1808Lady Pole siedziała przy oknie, blada i smutna.Bardzo niewiele mówiła, a jeśli już sięodzywała, jej uwagi były dziwne i nie na temat.Kiedy mąż i przyjaciele z niepokojem pytali,co się dzieje, odpowiadała, że ma dość tańca.Co do muzyki, była to najokropniejsza rzecz naświecie - dziwne, że wcześniej tego nie dostrzegała.Sir Walter uznał milczenie i obojętność za wielce niepokojące.Zbyt przypominałychorobę, która przysporzyła młodej damie tyle cierpienia przed ślubem i zakończyła sięprzedwczesną śmiercią.Czy wcześniej nie była blada? Cóż, teraz też.Czy nie odczuwaławtedy zimna? Podobnie i dziś.Podczas poprzedniej choroby lady Pole nie oglądał żaden lekarz, co - rzecz jasna -wszyscy medycy potraktowali jako policzek wymierzony ich profesji.- Ach! - wykrzykiwali, gdy tylko padło nazwisko lady Pole.- Magia, któraprzywróciła jej życie, bez wątpienia jest wspaniała, ale gdyby na czas podano właściwelekarstwa, nie byłoby konieczności jej stosowania.Pan Lascelles miał rację, twierdząc, że wina leży po stronie pani Wintertowne.Nie cierpiałalekarzy i nigdy nie pozwoliła im zbliżać się do córki.Sir Walter nie miał takich uprzedzeń.Natychmiast posłano po pana Bailliego.Pan Baillie był Szkotem i zasłużonym lekarzem Anglii.Napisał wiele dzieł o mądrzebrzmiących tytułach i piastował stanowisko Królewskiego Medyka Nadzwyczajnego.Miałrozsądne oblicze i chodził z laską zakończoną złotą gałką, by zaznaczyć swe dostojeństwo.Szybko zareagował na wezwanie sir Waltera, zamierzając udowodnić wyższość medycynynad magią.Po badaniu wyszedł i oświadczył, że lady Pole pozostaje w doskonałym zdrowiu.Nawet się nie zaziębiła.Sir Walter wyjaśnił, że dziś jest zupełnie inna niż kilka dni wcześniej.Pan Baillieuważnie przyjrzał się sir Walterowi.Powiedział, że chyba rozumie problem.Sir Walter i jegomałżonka pobrali się niedawno, prawda? Cóż, sir Walter musi mu wybaczyć, ale medycyczęsto mają obowiązek mówić rzeczy, których nie powiedzieliby inni.Sir Walter nie nawykłjeszcze do małżeństwa.Wkrótce odkryje, że po ślubie ludzie często się kłócą.Nie ma sięczego wstydzić, nawet najbardziej oddane sobie pary miewają odmienne zdanie, a wtedyczasami któryś z partnerów udaje niedyspozycję.Być może lady Pole postępuje tak dopierood niedawna [ Pobierz całość w formacie PDF ]