[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W obecności Spauldinga wejście do biolabu niewchodziło w grę.Gdyby ją tam zobaczył, zwłaszcza zaś w chłodni, bez wątpienia podniósłbylarum.Pluła sobie w brodę, że nie przyszła wcześniej, przed innymi.Ani Marsha, ani Spaulding, ani reszta obecnych laborantów nie przywitali się z nią, ale też nikt nie pozwoliłsobie na otwarty afront: zachowywali się tak, jakby jej tam w ogóle nie było.To ją zdziwiło,bo przecież wszyscy przeżywali tę samą traumę związaną z niespodziewaną śmiercią szefów.Sprawiali wrażenie grupy robotów.Uznała, że w takim razie zabierze swoje rzeczy, wyjdzie i wróci pózniej, gdy jużnikogo nie będzie w pracowni.Skierowała się do otwartych drzwi swojego małego pokoju i wwejściu o mały włos nie zderzyła się z elektrykiem O Mearym.Najwyrazniej znał jej nazwisko.- Panna Grazdani! Miło panią znowu widzieć.Dziesięć minut temu siędowiedzieliśmy, że jutro rano możemy wrócić, żeby dokończyć.Właśnie sprawdzam, czy sąwszystkie narzędzia.- Nachylił się do Pii i dodał szeptem: - Po tym, co się stało wczoraj, niebardzo mi się tu widzi.Ale robota musi być zrobiona.Myśli pani, że teraz jest tu bezpiecznie?Nasz szef twierdzi, że tak.- Zgadzam się z nim - zapewniła Pia.- Uważam, że wcześniej też nie było żadnegozagrożenia.- Dobrze to słyszeć.- O Meary wyprostował się i wskazał kciukiem na sufit jejpokoju.- Wygląda na to, że wiemy już, gdzie jest zwarcie, więc pewnie jutro do lunchuznikniemy pani z oczu.Pia nie odpowiedziała.Zaczęła już wątpić, że awaria zostanie naprawiona.Poza tymwiedziała, że jutro w południe już jej tam nie będzie.- Mam nadzieję, że póki co jeszcze nas pani jakoś zniesie.- O Meary silił się nauprzejmość.Usiłował ją obejść, ale go zatrzymała.- Wiem, że pracuje tu pan dopiero od kilku dni, ale czy wczoraj rano nie rzuciło siępanu w oczy nic nietypowego? Jeszcze przed tym całym zamieszaniem? Coś, co wydało siępanu dziwne?- Ten cały Springer już mnie o to pytał, tak samo ci ludzie z Centrum KontroliChorób.I to długo.- Jestem pewna, że byli bardzo dokładni, ale tak się zastanawiam.Bo przecież chodziłpan po całej pracowni z tymi swoimi przewodami.Może zauważył pan kogoś obcego, kogoś,kogo nie widział pan tu wcześniej.O Meary zmrużył oczy, ale żartobliwie.- Bawi się pani w glinę?- Nie, tak tylko pytam.- Nie wchodziłem do tego całego biolaboratorium, więc nie mam pojęcia, kto tam był. Jest pani pewna, że tu jest bezpiecznie? Ci inspektorzy sanitarni bez przerwy mówili o jakimśskażeniu.Naprawdę nic mi tu nie grozi?- Głowę daję.Sama przecież wróciłam, a nie ryzykowałabym zakażenia tą bakterią.- No to czemu mnie pani wypytuje? Spinam się od razu.- Usiłuję to sobie jakoś poukładać w głowie.Ponoć ani w pracowni, ani wbiolaboratorium nie znaleziono niczego niepokojącego.A widział pan doktora Rothmana alboYamamoto?- Nawet nie wiem, który był który.Mnóstwo ludzi wchodziło i wychodziło,przynosząc jakieś rzeczy.- A zna pan Arthura Spauldinga, głównego laboranta?- Tak, został nam przedstawiony na samym początku.- Zaglądał do gabinetu Rothmana, gdy pan tam pracował?- Jasne, kilka razy.Wchodził i zaraz wychodził.- A oprócz niego ktoś jeszcze się tam pojawiał?- Ta cała sekretarka, Martha.- Marsha.- Niech będzie.Ale mówi pani wypisz wymaluj jak gliniarz.- Nie jestem gliniarzem, tylko studentką, która ma kilka pytań.Przepraszam, że panazatrzymałam.Ale jeśli przypomni się panu coś nietypowego, proszę dać mi znać.- Tu panią znajdę?- Nie.Może zapisze pan numer mojego telefonu? Na wypadek gdyby pan jednak cośsobie przypomniał.Rzadko korzystam z komórki, ale wiadomość odsłucham.- I będę mogłazignorować, jeśli okaże się nieistotna, pomyślała Pia.Bardzo rzadko i niechętnie podawałaswój numer.O Meary go zapisał.- Okay, mam.Zobaczyła nad jego ramieniem, że Spaulding mówi Marshy dobranoc i wychodzi.Ucieszyła się w duchu.Mogła teraz działać swobodnie.Na wszelki wypadek zrobiła obchód pracowni, żeby sprawdzić, kto jeszcze jest wśrodku.Marsha nadal krzątała się przy swoim biurku, a dwie osoby z personelupomocniczego porządkowały główne pomieszczenie.Pia weszła do pokoju Spauldinga,wzięła księgę ewidencyjną chłodni mikrobiologicznej, którą trzymał w swoim biurku.Szybkonałożyła strój ochronny w szatni biolabu i otworzyła własnym kluczem pomieszczeniechłodnicze.Weszła do środka i drzwi zamknęły się za nią automatycznie.W pomieszczeniupaliło się światło, co ją zdziwiło, bo Spaulding bardzo uważał, by je wyłączać przy wyjściu. Właśnie kiedy się zastanawiała, o czym to może świadczyć, drzwi otworzyły się gwałtownie,a jej żołądek podszedł do gardła.Stanęła twarzą w twarz z równie zaskoczonym ArthuremSpauldingiem.- Co pan tu robi? - spytała szybko, udając oburzenie.- Wróciłem zgasić światło.Aleważniejsze, co pani tu robi? Wstęp do chłodni mają tylko Nina Brockhurst, Pandzit Singh,Mariana Herrera i ja.Doskonale pani o tym wie.I jak, do licha, w ogóle tu pani weszła?- Mam klucz.- Wyciągnęła go i pomachała nim.- Doktor Rothman mi go dał razem zupoważnieniem do wstępu do chłodni.Laborant wyrwał jej go gwałtownie z ręki, tak że znowu podskoczyła.- Może pani jeszcze nie słyszała, ale doktora Rothmana już tu nie ma, jegoupoważnienia nie obowiązują.- A panu w to graj, założę się - wypaliła i pożałowała tego niemal natychmiast.- Chwilowo ja kieruję tym laboratorium i cofam pani upoważnienie.To też zabieram.-Chwycił rejestr, który trzymała.Pia stała tam kilka sekund, zastanawiając się, jak postąpić.Otrząsnęła się już z szoku,jakim było niespodziewane pojawienie się Spauldinga, i teraz była już tylko zła.Nigdy nielubiła tego człowieka.Przeszła obok niego, kierując się do drzwi.- Skarbie, już nie jesteś tu księżniczką.I masz zakaz wstępu do pracowni, co, głowędaję, pani dziekan z radością potwierdzi, jeśli ją spytam.Pia nic na to nie odrzekła.Zdjęła strój ochronny w szatni i zostawiła go na podłodze,tam gdzie upadł.Wściekła, pomaszerowała do swojego pokoju, znalazła pusty karton ispakowała do niego rzeczy i papiery, które zgromadziła w ciągu ponadtrzyletniej pracy.Zamknęła drzwi i ruszyła do wyjścia.Kiedy mijała Marshę Langman, ta nawet nie podniosłagłowy.Co za banda palantów, pomyślała Pia.Naburmuszona skierowała się do akademika, ale przypomniała sobie, że w bibliotececzeka na nią George.Zawróciła, odszukała go, dała znać, że już jest, i wyszła.George szybkoodłożył pismo, które czytał, i wyszedł za nią na korytarz.Musiał puścić się biegiem, żeby jądogonić.Złość aż z niej biła.- Mogę spytać, co się stało? Szybko wróciłaś.Pracownia nadal jest zamknięta?- Może byłoby lepiej, gdyby była.Mam nadzieję, że masz ochotę coś przekąsić, bojaumieram z głodu.- Chętnie wrzucę coś na ząb [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •