[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilkumłodych w knajpie sączy spokojnie piwo.Psy chłodząsię na kamiennych płytach.Ale tu, za załomem, zarazprzy knajpie, albo tam, pod murem siedzą starcy.Cho-wają się w cieniu.Więc tym bardziej ich widać.Grubeszkła w okularach, rogowe oprawki, lekkie czapeczki nagłowach, posiwiali.Grają w karty.Gadają bez przerwy.A teraz właśnie się kłócą.Jest w tym trochę teatru, robiąto pewnie codziennie, scenariusz jest ten sam albo po-dobny.Zaraz pójdą na sjestę się zdrzemnąć, a wieczoremspotkają się w tym samym miejscu na primitivo albokieliszek grappy.Obserwuję ich chwilę, ale trochę głu-pio przyglądać się namolnie nieznanym facetom.MożeMożesiedzą pośród nich: Sacco Andrea, Antonio Maccarone,Antonio Picininno.SławniSławni I Cantori di Carpino.Mistrzo-wie tarantelli del Gargano&12.Sprawdziłem, to była wiosna 2003 roku, wszedłem domuzycznego na Rynku, przeczesywałem nowości jakzwykle, spodobała mi się okładka, kazałem sobie puścić.Po minucie poprosiłem o wyłączenie i pobiegłem z ku-pioną płytą do domu.Przesłuchałem całą, od począt-ku do końca.Od La Carpinese po Lu povero Ntonnucio.I jeszcze raz od początku.Czegoś takiego nigdy wcześ-niej nie słyszałem.Przedziwny stop surowej, czasem ar-chaicznej melodyki i wyrafinowanej instrumentacji.Tobyło ludowe, ale przecież nieludowe.To było barokowe,ale też jakoś nie za bardzo.Niskie i wysokie przeplata-ło się tu wzajemnie.Na zdrowy rozum, takie połączenieodległych światów nie powinno się udać.Ale tu, dziw-nym losu zrządzeniem, się udało.Jakby iskra przesko-czyła we właściwym momencie.La Tarantella.Antidotum tarantulae, pajęcza płytawydana w czarno-białej serii przez Alfę.Ale to nie byłatylko płyta.Szybko miało się okazać, że to coś o wiele wię-cej.Eksperyment muzyczny.Zjawisko kulturowe.%7ływymit.I jakieś nowe otwarcie.Czego? Muzycznej wrażliwo-ści na pewno.Ale może także jakiejś głębszej sfery przeznas wcześniej nierozpoznanej.Wystarczy wejść na mu-zyczne fora internetowe i posłuchać tych, którzy z płytąmieli bliższy kontakt (to zabawne: bez względu na miej-sce urodzenia ci ludzie mówią jednym głosem!).Albospojrzeć na wysokość nakładu (gdyby była taka możli-wość).I co może najbardziej zadziwiające: jak już terazwiadomo, to nie była sezonowa moda, wciąż pojawiają1się nowi entuzjaści tego nagrania.Wybuch miał miej-sce parę lat temu, ale intensywne promieniowanie tłatrwa dalej.Od tej płyty chyba wszystko się zaczęło.Ten mój zwrotna Południe, ta podróż na południowe Południe (bo jestpółnocne Południe i środkowe też).Nie od etnografii, nieod tekstów, nie od obrazów, ale od muzyki.Od dzwiękówwłaśnie.To może wtedy, po którymś z kolejnych prze-słuchań płyty, po raz pierwszy pomyślałem o wyjezdziedo Apulii.Jak wygląda ten świat? Jaka jest ta terra delrimorso, jak ją nazwał Ernesto de Martino, badacz apulij-skiego tarantyzmu.Tytuł książki de Martino to gra słów;rimorso to powtórne ukąszenie, ale i wyrzut sumienia.Jak więc wygląda ta ziemia ukąszeń i ziemia zgryzoty, aleprzede wszystkim ziemia, na której grają t a k ą muzykęi śpiewają t a k i e pieśni?Ale najpierw było zaczadzenie.Może nawet lekkie sza-leństwo.Zapętlenie w obsesyjnej rytmice.Ta płyta wciąga,hipnotyzuje, z trudem można się od niej uwolnić.Syreniśpiew, za którym się idzie jak w dym.Na początku my-ślałem, że to tylko ja.Ale sprawdziłem szybko na znajo-mych działało tak samo.Ta płyta weszła w moje życie.Wypaliłem dziesiątki jej egzemplarzy.I jakoś mi nie wstyd,choć to makiawelizm w postaci czystej.Napisałem o LaTarantelli recenzję w jednym z tygodników i esej w książce.Jakiś rok pózniej, pozostając chyba wciąż w aurze szaleń-stwa, wybrałem się na koncert L Arpeggiaty do paryskiejSalle Gaveau.A w niedługim czasie zaprzyjazniłem sięz Lucillą Galeazzi, poznałem z Christiną Pluhar.Dziwneto wszystko, dziwne i niespodziewane całkiem&13.Było, minęło.Nie całkiem, ale minęło.Rzadko dziśwracam do La Tarantelli.Chyba nie tylko z powoduprzesytu, czy zasłuchania jej na śmierć.Poznając innenagrania, zwłaszcza muzyków i pieśniarzy z Salentoi z Gargano, zrozumiałem jedno: że zacząłem słuchaćmuzyki Południa od nie całkiem właściwej strony.Totrochę tak, jakby pomylić przekład z oryginałem.Albonawet coś więcej: jakby przekładem tak solidnie przy-słonić sobie oryginał, żeby ten ostatni nie był już doniczego potrzebny.%7łeby już nawet nie pytać: a jak tobrzmiało kiedyś tam, na apulijskiej wsi.To jeszcze innastrona muzycznej hipnozy&Inaczej mówiąc, pewnego dnia pojąłem ostrzej to,co pewnie wiedziałem od samego początku: że muzy-ka zamieszczona na płycie L Arpeggiaty (nadal świetniebrzmiącej, nadal mocno energetycznej), to jednak solidneprzetworzenie, mocna transkrypcja ludowego oryginału.%7łeby było jasne: niczego nie żałuję, na nic nie wyrzekam,idzie mi tylko o to, że tak jak to teraz widzę tarantellaw wykonaniu świetnych śpiewaków i znakomitych mu-zyków klasycznych odbiega jednak znacznie od zródła.W czym tkwi różnica? Najkrócej: zródło jest cierpkie, niezawsze czyste, pełne rozmaitych domieszek, przekład zaśuładzony, grzeczny, czasem galanteryjny.Jeszcze inaczejmówiąc: zródło całe jest po stronie %7łycia.Przekład postronie Sztuki.To nie jest całkiem ta sama muzyka.Co dokładnie mam na myśli? Wystarczy porównaćchoćby dwa wykonania Pizzicarella mia.Ta arcysławna1pieśń rytualna (z wybijanym na tamburello albo gitarzerytmem pizzica-pizzica) towarzyszyła zazwyczaj tań-com, które kończyły uroczystości weselne.W znakomitejdwupłytowej edycji Musiche e canti popolari del Salen-to, utwór ten śpiewa porywająca Niceta Petrachi, zwana la Simpatichina.Wykonanie zarejestrowano w sierpniu1 w Melendugno.Tylko skromne dzwięki gitary i jejgłos.Niezbyt masywny, trochę skrzeczący, jakby ściśnię-ty w środku.Zpiewaczka nie zawsze trzyma tempo, cochwila gitara musi na nią czekać.Na płycie La Tarantel-la ten sam utwór wykonuje Lucilla Galeazzi, towarzyszyjej na chitarra battente Marcelo Vitale.Ta Pizzicarellama doskonale wyczuwalny frenetyczny puls, podkreśla-ny metaliczymi dzwiękami gitary.Nikt tu się nie spóz-nia, nikt na nikogo nie czeka, gitarzysta gra rewelacyjnie,śpiewaczka brzmi świetnie i przekonująco.I teraz spróbujmy porównać obydwie te wersje.Odstrony muzycznej rzecz ujmując, wszystko przemawia zadrugim nagraniem, ale& I tu właśnie pojawia się prob-lem.Czy wymiar czysto muzyczny to jedyne kryteriumporównania obydwu wykonań? Niekoniecznie.Istniejeinne kryterium, które sprawia, że tak trudno wymierzyćrealną wartość obydwu wersji.To kulturowy kontekst.Za pierwszym nagraniem stoi realne życie, prawdziwaprzestrzeń, w której ta pieśń żyła, za drugim stoi tylko(albo aż w zależności od podejścia) instancja Muzyki.W pierwszym jest surowe życie, w drugim to samo ży-cie, tyle że już przemienione w spektakl, koncert, występ.Ujarzmione i ugarnirowane.Przy czym powiedzmy odrazu: ta różnica nie sprowadza się do opozycji prawdy1i fałszu.To zupełnie nie o to idzie.Nie zwracam teżjednego nagrania przeciw drugiemu.Chodzi mi tylkoo wydobycie i podkreślenie odmienności [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Kilkumłodych w knajpie sączy spokojnie piwo.Psy chłodząsię na kamiennych płytach.Ale tu, za załomem, zarazprzy knajpie, albo tam, pod murem siedzą starcy.Cho-wają się w cieniu.Więc tym bardziej ich widać.Grubeszkła w okularach, rogowe oprawki, lekkie czapeczki nagłowach, posiwiali.Grają w karty.Gadają bez przerwy.A teraz właśnie się kłócą.Jest w tym trochę teatru, robiąto pewnie codziennie, scenariusz jest ten sam albo po-dobny.Zaraz pójdą na sjestę się zdrzemnąć, a wieczoremspotkają się w tym samym miejscu na primitivo albokieliszek grappy.Obserwuję ich chwilę, ale trochę głu-pio przyglądać się namolnie nieznanym facetom.MożeMożesiedzą pośród nich: Sacco Andrea, Antonio Maccarone,Antonio Picininno.SławniSławni I Cantori di Carpino.Mistrzo-wie tarantelli del Gargano&12.Sprawdziłem, to była wiosna 2003 roku, wszedłem domuzycznego na Rynku, przeczesywałem nowości jakzwykle, spodobała mi się okładka, kazałem sobie puścić.Po minucie poprosiłem o wyłączenie i pobiegłem z ku-pioną płytą do domu.Przesłuchałem całą, od począt-ku do końca.Od La Carpinese po Lu povero Ntonnucio.I jeszcze raz od początku.Czegoś takiego nigdy wcześ-niej nie słyszałem.Przedziwny stop surowej, czasem ar-chaicznej melodyki i wyrafinowanej instrumentacji.Tobyło ludowe, ale przecież nieludowe.To było barokowe,ale też jakoś nie za bardzo.Niskie i wysokie przeplata-ło się tu wzajemnie.Na zdrowy rozum, takie połączenieodległych światów nie powinno się udać.Ale tu, dziw-nym losu zrządzeniem, się udało.Jakby iskra przesko-czyła we właściwym momencie.La Tarantella.Antidotum tarantulae, pajęcza płytawydana w czarno-białej serii przez Alfę.Ale to nie byłatylko płyta.Szybko miało się okazać, że to coś o wiele wię-cej.Eksperyment muzyczny.Zjawisko kulturowe.%7ływymit.I jakieś nowe otwarcie.Czego? Muzycznej wrażliwo-ści na pewno.Ale może także jakiejś głębszej sfery przeznas wcześniej nierozpoznanej.Wystarczy wejść na mu-zyczne fora internetowe i posłuchać tych, którzy z płytąmieli bliższy kontakt (to zabawne: bez względu na miej-sce urodzenia ci ludzie mówią jednym głosem!).Albospojrzeć na wysokość nakładu (gdyby była taka możli-wość).I co może najbardziej zadziwiające: jak już terazwiadomo, to nie była sezonowa moda, wciąż pojawiają1się nowi entuzjaści tego nagrania.Wybuch miał miej-sce parę lat temu, ale intensywne promieniowanie tłatrwa dalej.Od tej płyty chyba wszystko się zaczęło.Ten mój zwrotna Południe, ta podróż na południowe Południe (bo jestpółnocne Południe i środkowe też).Nie od etnografii, nieod tekstów, nie od obrazów, ale od muzyki.Od dzwiękówwłaśnie.To może wtedy, po którymś z kolejnych prze-słuchań płyty, po raz pierwszy pomyślałem o wyjezdziedo Apulii.Jak wygląda ten świat? Jaka jest ta terra delrimorso, jak ją nazwał Ernesto de Martino, badacz apulij-skiego tarantyzmu.Tytuł książki de Martino to gra słów;rimorso to powtórne ukąszenie, ale i wyrzut sumienia.Jak więc wygląda ta ziemia ukąszeń i ziemia zgryzoty, aleprzede wszystkim ziemia, na której grają t a k ą muzykęi śpiewają t a k i e pieśni?Ale najpierw było zaczadzenie.Może nawet lekkie sza-leństwo.Zapętlenie w obsesyjnej rytmice.Ta płyta wciąga,hipnotyzuje, z trudem można się od niej uwolnić.Syreniśpiew, za którym się idzie jak w dym.Na początku my-ślałem, że to tylko ja.Ale sprawdziłem szybko na znajo-mych działało tak samo.Ta płyta weszła w moje życie.Wypaliłem dziesiątki jej egzemplarzy.I jakoś mi nie wstyd,choć to makiawelizm w postaci czystej.Napisałem o LaTarantelli recenzję w jednym z tygodników i esej w książce.Jakiś rok pózniej, pozostając chyba wciąż w aurze szaleń-stwa, wybrałem się na koncert L Arpeggiaty do paryskiejSalle Gaveau.A w niedługim czasie zaprzyjazniłem sięz Lucillą Galeazzi, poznałem z Christiną Pluhar.Dziwneto wszystko, dziwne i niespodziewane całkiem&13.Było, minęło.Nie całkiem, ale minęło.Rzadko dziśwracam do La Tarantelli.Chyba nie tylko z powoduprzesytu, czy zasłuchania jej na śmierć.Poznając innenagrania, zwłaszcza muzyków i pieśniarzy z Salentoi z Gargano, zrozumiałem jedno: że zacząłem słuchaćmuzyki Południa od nie całkiem właściwej strony.Totrochę tak, jakby pomylić przekład z oryginałem.Albonawet coś więcej: jakby przekładem tak solidnie przy-słonić sobie oryginał, żeby ten ostatni nie był już doniczego potrzebny.%7łeby już nawet nie pytać: a jak tobrzmiało kiedyś tam, na apulijskiej wsi.To jeszcze innastrona muzycznej hipnozy&Inaczej mówiąc, pewnego dnia pojąłem ostrzej to,co pewnie wiedziałem od samego początku: że muzy-ka zamieszczona na płycie L Arpeggiaty (nadal świetniebrzmiącej, nadal mocno energetycznej), to jednak solidneprzetworzenie, mocna transkrypcja ludowego oryginału.%7łeby było jasne: niczego nie żałuję, na nic nie wyrzekam,idzie mi tylko o to, że tak jak to teraz widzę tarantellaw wykonaniu świetnych śpiewaków i znakomitych mu-zyków klasycznych odbiega jednak znacznie od zródła.W czym tkwi różnica? Najkrócej: zródło jest cierpkie, niezawsze czyste, pełne rozmaitych domieszek, przekład zaśuładzony, grzeczny, czasem galanteryjny.Jeszcze inaczejmówiąc: zródło całe jest po stronie %7łycia.Przekład postronie Sztuki.To nie jest całkiem ta sama muzyka.Co dokładnie mam na myśli? Wystarczy porównaćchoćby dwa wykonania Pizzicarella mia.Ta arcysławna1pieśń rytualna (z wybijanym na tamburello albo gitarzerytmem pizzica-pizzica) towarzyszyła zazwyczaj tań-com, które kończyły uroczystości weselne.W znakomitejdwupłytowej edycji Musiche e canti popolari del Salen-to, utwór ten śpiewa porywająca Niceta Petrachi, zwana la Simpatichina.Wykonanie zarejestrowano w sierpniu1 w Melendugno.Tylko skromne dzwięki gitary i jejgłos.Niezbyt masywny, trochę skrzeczący, jakby ściśnię-ty w środku.Zpiewaczka nie zawsze trzyma tempo, cochwila gitara musi na nią czekać.Na płycie La Tarantel-la ten sam utwór wykonuje Lucilla Galeazzi, towarzyszyjej na chitarra battente Marcelo Vitale.Ta Pizzicarellama doskonale wyczuwalny frenetyczny puls, podkreśla-ny metaliczymi dzwiękami gitary.Nikt tu się nie spóz-nia, nikt na nikogo nie czeka, gitarzysta gra rewelacyjnie,śpiewaczka brzmi świetnie i przekonująco.I teraz spróbujmy porównać obydwie te wersje.Odstrony muzycznej rzecz ujmując, wszystko przemawia zadrugim nagraniem, ale& I tu właśnie pojawia się prob-lem.Czy wymiar czysto muzyczny to jedyne kryteriumporównania obydwu wykonań? Niekoniecznie.Istniejeinne kryterium, które sprawia, że tak trudno wymierzyćrealną wartość obydwu wersji.To kulturowy kontekst.Za pierwszym nagraniem stoi realne życie, prawdziwaprzestrzeń, w której ta pieśń żyła, za drugim stoi tylko(albo aż w zależności od podejścia) instancja Muzyki.W pierwszym jest surowe życie, w drugim to samo ży-cie, tyle że już przemienione w spektakl, koncert, występ.Ujarzmione i ugarnirowane.Przy czym powiedzmy odrazu: ta różnica nie sprowadza się do opozycji prawdy1i fałszu.To zupełnie nie o to idzie.Nie zwracam teżjednego nagrania przeciw drugiemu.Chodzi mi tylkoo wydobycie i podkreślenie odmienności [ Pobierz całość w formacie PDF ]