[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jestem policjantem — mruknął Przygodny bez prze-konania.— Policjantem niedysponującym odpowiednimi siłami —dziennikarz pokazał na zagipsowaną rękę.— Nie możesz po-dejmować próby aresztowania, nie mając fizycznej przewagi,a staruszek przed chwilą pokazał, że odpowiednim dla niegoprzeciwnikiem jest wytrenowany komandos, a nie kontuzjo-wany, leciwy komisarz.— Z tym leciwym to przesadziłeś.— Przygodny poczułsię dotknięty.Profesor Sobieski podszedł do nich.— Panowie zechcą mi wybaczyć ów godny pożałowaniaincydent, ale chujowi się należało.Nie dość, że nie przeczytałmojej powieści, to jeszcze ma czelność utrzymywać, że bynaj-mniej nie musiał i nie widzi powodu, by się pokajać i napisaćrzetelną recenzję.Kuriata aż kwiknął z zachwytu na ten dysonans międzynienagannymi manierami i pozostałym wokabularzem Sobie-skiego a epitetem pod adresem Mrożewicza.— Domyślam się, że redakcja będzie domagać się odemnie odszkodowania za powstałe szkody — profesor wskazałna zniszczony sprzęt — które to roszczenie odrzucam, ale jako-268-człowiek honoru nie zamierzam się przed nim uchylać i chęt-nie przedstawię swoje argumenty na rozprawie sądowej.Pro-szę, oto moja wizytówka z wszelkimi danymi adresowymi downiesienia pozwu.Kuriata nie przyjął wizytówki.— Dlaczego mielibyśmy pana pozywać? Dokładnie widzia-łem, jak niezdara Mrożewicz potknął się o własne nogi i wy-rżnął fizjonomią o monitor kolegi Boruckiego.Odpowiedź Kuriaty zdezorientowała profesora.Z począt-ku nie wiedział, czy dziennikarz przeoczył, co się naprawdęwydarzyło, czy proponuje mu zatajenie sprawy.Potem wy-wnioskował z jego kpiącego uśmieszku, że to drugie.— Zwykłem ponosić odpowiedzialność za swoje działania,a zatem byłbym wdzięczny, gdyby zechciał pan jednak przyjąćmoją wizytówkę i nie zatajał przebiegu wydarzeń.Pan Mroże-wicz jest mendą i postąpiłem, jak wobec mendy postąpić nale-żało.Jeśli mogę ująć to następująco: do winy się nie przyznaję,ale do czynu zdecydowanie tak.Na tę płomienną deklarację Kuriata wziął wizytówkęi rzucił na nią okiem.— Mogę zapytać, skąd pan to potrafi? — wykonał głowągest niepozostawiający wątpliwości, o co mu chodzi.— Grze-siuk nie powstydziłby się takiej techniki.— No cóż, nie urodziłem się ani profesorem, ani w profe-sorskiej rodzinie.W środowisku, z którego się wywodzę, liczy-ły się wyłącznie pięści, nie głowa, no chyba że użyta tak, jakbyłem zmuszony użyć jej przed paroma minutami.Sobieski spojrzał na Mrożewicza, który starał się zata-mować krwotok z nosa, ukłonił się Kuriacie i Przygodnemu,nałożył kapelusz i bez pośpiechu opuścił redakcję.— Rewelacyjny staruszek — cmoknął nadal zachwyconydziennikarz.— Muszę sobie przeczytać tę jego książkę.Jaki to był tytuł? Na bezkresach stepu?— Na krańcach stepu — poprawił Przygodny.-269-Kuriata zapisał sobie tytuł na odwrocie wizytówki, którąwetknął do tylnej kieszeni dżinsów.— Nie dasz jej naczelnemu? — zdziwił się Przygodny, po-kazując na pobojowisko na biurku Boruckiego.— Nie.Staruszek ma swoje zasady, ja mam swoje.Pozatym Mrożewicz będzie przecież wolał zapłacić za monitor, niżprzyznać się Misiakowi, że został pobity przez autora, bo zre-cenzował jego książkę bez czytania.Są redakcje, w których totolerują, ale na pewno nie w „Kurierze".Misiak ma szmerglana punkcie dziennikarskiej etyki.— A propos szmergla, czy ten wariat, który do ciebie dzwo-nił — komisarz wrócił do rozmowy przerwanej przez wyczynSobieskiego — powiedział coś, co pozwoliłoby go zidentyfiko-wać? Albo przynajmniej określić kierunek poszukiwań?— Ja praktycznie z nim nie rozmawiałem, musiałbyś za-pytać tej praktykantki.Ale wątpię.Przekazała chyba wszys-tko, co powiedział.— Niedobrze — zmartwił się Przygodny.— Zostają billin-gi, ale jak dzwonił z budki albo z komórki na kartę, to nic nieustalimy.— Czy to znaczy, że jednak nie odrzucasz mojej teorii? —ucieszył się Kuriata, mając już przed oczyma nagłówki: „Dzien-nikarz rozwikłał zabójstwo «ewangelistów«".— Niewątpliwie wymaga sprawdzenia, zwłaszcza że we-dług niej zagrożone jest życie kolejnego człowieka.Te imionamogą być przypadkowe i na dziewięćdziesiąt dziewięć procentsą przypadkowe, ale zawsze zostaje ten jeden procent i jeśli ja-kiś Jan padłby ofiarą zabójstwa, nigdy bym sobie tego nie wy-baczył.A tylko docierając do tego wariata, możemy ustalić,czy rzeczywiście popełnił te morderstwa, czy przeczytał o nichw gazetach i dorobił sobie do nich teorię.— O morderstwie Stańczyka jeszcze nie było w gazetach— zauważył Kuriata.— Mógł przeczytać o pierwszych dwóch.-270-—.a potem zabić Stańczyka — dopowiedział dziennikarz.— To by wyjaśniało brak religijnych akcesoriów przy Majew-skim i Małysiaku.To jest to! — krzyknął rozemocjonowany [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.— Jestem policjantem — mruknął Przygodny bez prze-konania.— Policjantem niedysponującym odpowiednimi siłami —dziennikarz pokazał na zagipsowaną rękę.— Nie możesz po-dejmować próby aresztowania, nie mając fizycznej przewagi,a staruszek przed chwilą pokazał, że odpowiednim dla niegoprzeciwnikiem jest wytrenowany komandos, a nie kontuzjo-wany, leciwy komisarz.— Z tym leciwym to przesadziłeś.— Przygodny poczułsię dotknięty.Profesor Sobieski podszedł do nich.— Panowie zechcą mi wybaczyć ów godny pożałowaniaincydent, ale chujowi się należało.Nie dość, że nie przeczytałmojej powieści, to jeszcze ma czelność utrzymywać, że bynaj-mniej nie musiał i nie widzi powodu, by się pokajać i napisaćrzetelną recenzję.Kuriata aż kwiknął z zachwytu na ten dysonans międzynienagannymi manierami i pozostałym wokabularzem Sobie-skiego a epitetem pod adresem Mrożewicza.— Domyślam się, że redakcja będzie domagać się odemnie odszkodowania za powstałe szkody — profesor wskazałna zniszczony sprzęt — które to roszczenie odrzucam, ale jako-268-człowiek honoru nie zamierzam się przed nim uchylać i chęt-nie przedstawię swoje argumenty na rozprawie sądowej.Pro-szę, oto moja wizytówka z wszelkimi danymi adresowymi downiesienia pozwu.Kuriata nie przyjął wizytówki.— Dlaczego mielibyśmy pana pozywać? Dokładnie widzia-łem, jak niezdara Mrożewicz potknął się o własne nogi i wy-rżnął fizjonomią o monitor kolegi Boruckiego.Odpowiedź Kuriaty zdezorientowała profesora.Z począt-ku nie wiedział, czy dziennikarz przeoczył, co się naprawdęwydarzyło, czy proponuje mu zatajenie sprawy.Potem wy-wnioskował z jego kpiącego uśmieszku, że to drugie.— Zwykłem ponosić odpowiedzialność za swoje działania,a zatem byłbym wdzięczny, gdyby zechciał pan jednak przyjąćmoją wizytówkę i nie zatajał przebiegu wydarzeń.Pan Mroże-wicz jest mendą i postąpiłem, jak wobec mendy postąpić nale-żało.Jeśli mogę ująć to następująco: do winy się nie przyznaję,ale do czynu zdecydowanie tak.Na tę płomienną deklarację Kuriata wziął wizytówkęi rzucił na nią okiem.— Mogę zapytać, skąd pan to potrafi? — wykonał głowągest niepozostawiający wątpliwości, o co mu chodzi.— Grze-siuk nie powstydziłby się takiej techniki.— No cóż, nie urodziłem się ani profesorem, ani w profe-sorskiej rodzinie.W środowisku, z którego się wywodzę, liczy-ły się wyłącznie pięści, nie głowa, no chyba że użyta tak, jakbyłem zmuszony użyć jej przed paroma minutami.Sobieski spojrzał na Mrożewicza, który starał się zata-mować krwotok z nosa, ukłonił się Kuriacie i Przygodnemu,nałożył kapelusz i bez pośpiechu opuścił redakcję.— Rewelacyjny staruszek — cmoknął nadal zachwyconydziennikarz.— Muszę sobie przeczytać tę jego książkę.Jaki to był tytuł? Na bezkresach stepu?— Na krańcach stepu — poprawił Przygodny.-269-Kuriata zapisał sobie tytuł na odwrocie wizytówki, którąwetknął do tylnej kieszeni dżinsów.— Nie dasz jej naczelnemu? — zdziwił się Przygodny, po-kazując na pobojowisko na biurku Boruckiego.— Nie.Staruszek ma swoje zasady, ja mam swoje.Pozatym Mrożewicz będzie przecież wolał zapłacić za monitor, niżprzyznać się Misiakowi, że został pobity przez autora, bo zre-cenzował jego książkę bez czytania.Są redakcje, w których totolerują, ale na pewno nie w „Kurierze".Misiak ma szmerglana punkcie dziennikarskiej etyki.— A propos szmergla, czy ten wariat, który do ciebie dzwo-nił — komisarz wrócił do rozmowy przerwanej przez wyczynSobieskiego — powiedział coś, co pozwoliłoby go zidentyfiko-wać? Albo przynajmniej określić kierunek poszukiwań?— Ja praktycznie z nim nie rozmawiałem, musiałbyś za-pytać tej praktykantki.Ale wątpię.Przekazała chyba wszys-tko, co powiedział.— Niedobrze — zmartwił się Przygodny.— Zostają billin-gi, ale jak dzwonił z budki albo z komórki na kartę, to nic nieustalimy.— Czy to znaczy, że jednak nie odrzucasz mojej teorii? —ucieszył się Kuriata, mając już przed oczyma nagłówki: „Dzien-nikarz rozwikłał zabójstwo «ewangelistów«".— Niewątpliwie wymaga sprawdzenia, zwłaszcza że we-dług niej zagrożone jest życie kolejnego człowieka.Te imionamogą być przypadkowe i na dziewięćdziesiąt dziewięć procentsą przypadkowe, ale zawsze zostaje ten jeden procent i jeśli ja-kiś Jan padłby ofiarą zabójstwa, nigdy bym sobie tego nie wy-baczył.A tylko docierając do tego wariata, możemy ustalić,czy rzeczywiście popełnił te morderstwa, czy przeczytał o nichw gazetach i dorobił sobie do nich teorię.— O morderstwie Stańczyka jeszcze nie było w gazetach— zauważył Kuriata.— Mógł przeczytać o pierwszych dwóch.-270-—.a potem zabić Stańczyka — dopowiedział dziennikarz.— To by wyjaśniało brak religijnych akcesoriów przy Majew-skim i Małysiaku.To jest to! — krzyknął rozemocjonowany [ Pobierz całość w formacie PDF ]