[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zacisnąłem palce takmocno, że poczułem, jak nabrzmiewają mi tętnice na szyi.Oczy Najaca pełne były nienawiści.Machał ramionami,szukając jakiejś broni.Z gęby obscenicznie wystawał mujęzyk.Za Neda, Mohammada, Jerycha i wszystkich innychporządnych ludzi, których los postawił na drodze twoje-338 go obmierzłego życia, ty gnido, myślałem, zwierając palce.Gęba Najaca poczerwieniała, a kapiąca z mojej głowy krewspływała na wijącą się pode mną ofiarę.Widziałem też wyciorwystający z mojej piersi.Co się stało?I nagle poczułem, że Najac grzebie przy moim pasie,chwytając tomahawk.Nie zdoławszy mnie zastrzelić z mojejrusznicy, postanowił rozłupać mi czaszkę moim własnymtoporkiem!Nie myśląc prawie wcale, pochyliłem się tak, że wystającymi z piersi wycior oparł się o pierś francuskiego opryszka nawysokości serca.Koniec wycioru był rozszczepiony i ostry jakigła, ja zaś wreszcie zrozumiałem, co się stało.Kiedywystrzelił, podobny do strzały pocisk ugodził mnie, ale trafiłdokładnie w miejsce, gdzie pod koszulą ukrywałem cylinder zKsięgą Tota.Tępy koniec wycioru uderzył w miękkie złoto,odrzucając mnie, ale nie wchodząc głębiej.Teraz, gdy Najacwyrwał mi tomahawk zza pasa i zamachnął się do uderzenia,oparłem się o niego, wpychając mu w pierś koniec wycioruopartego o złoty cylinder.Cholernie bolało, ale wycior przebiłmostek drania i wszedł jak widelec w ciasto.Najac wy-trzeszczył oczy, objęliśmy się jak bracia i przebiłem mu serce.Krew trysnęła zeń niczym ze studni i rozlała się w szybkorosnącą kałużę, czemu towarzyszył syczący dzwięk, jakimogłaby wydać żmija.Skonał, wymawiając zakrwawionymiwargami moje nazwisko.Nad moją głową zagrzmiały wiwaty - tym razem brytyjskie.Rozejrzawszy się, ujrzałem, że francuskie natarcie sięzałamało.Wyrwałem wycior z piersi Najaca, chwiejnie dzwignąłemsię na kolana i wreszcie wziąłem w ręce moją wspaniałąrusznicę.Wokół mnie leżały trupy, zwarte wciąż jeszcze wzaciekłej walce.W wyłomie utknęły setki ciał, a po jego obustronach dalsze dziesiątki, pośród błota, pod339 pogiętymi i połamanymi drabinami szturmowymi.Francuzijednak się cofali.Turcy też wiwatowali, a ich działa żegnałyodchodzących ostatnimi wystrzałami.Ludzie Dżezara i Smitha nie ścigali cofających się Fran-cuzów.Przez chwilę stali bez ruchu, zaskoczeni własnymsukcesem, a potem zaczęli pospiesznie nabijać broń, nawypadek, gdyby nieprzyjaciel uderzył ponownie.Podofi-cerowie okrzykami zagonili żołnierzy do barykadowaniapodstawy wieży.Smith spojrzał na mnie z góry, po czym podszedł do mnie,krocząc po ciałach.- Gage, to był najbardziej zuchwały atak ze wszystkich,jakie widziałem.Mój Boże, ta wieża! Wydaje się, że ladamoment runie nam na głowy!- Bonaparte myślał tak samo, sir Sidneyu - powiedziałem.Charczałem, łapiąc oddech, bolał mnie każdy mięsień i byłemkompletnie wyczerpany.Emocje wymęczyły mnie do cna.Niezaczerpnąłem tchu od stu lat, a od tysiąca nie zmrużyłem oka.- Zobaczy ją rano, odbudowaną i mocniejszą niż kie-dykolwiek, jeżeli brytyjscy saperzy będą mieli w tej sprawiecoś do powiedzenia - stwierdził z zapałem kapitan.-Przebóg,Ethanie, pokonaliśmy go, pokonaliśmy! Teraz może naszarzucać kulami z dział, ale po łazni, jaką mu dziśurządziliśmy, nie zaryzykuje ponownego szturmu! Jego ludziemu nie pozwolą.Będą zwlekać albo po prostu się zbuntują.Skąd mógł zyskać taką pewność? A jednak okazało się, żewie, co mówi.- Gdzie jest Phelippeaux? - zapytał Smith.- Widziałem, jak prowadzi szarżę w samą gęstwinę nieprzyjaciół.Do licha, ci rojaliści to mężni ludzie!Potrząsnąłem głową.- Sir, obawiam się, że go jednak wykończyli.Przeszliśmy w głąb pobojowiska.Phelippeaux leżał340 pod dwoma trupami, musielśmy je więc zeń ściągnąć.Cud nadcudami, arystokrata wciąż jeszcze oddychał, choć widziałem,że kilka bagnetów przebiło go jak połeć mięsa.Smithpodciągnął go nieco w górę i złożył głowę konającego naswoich kolanach.- Edmundzie! - powiedział - Pokonaliśmy ich! Korsykaninjest skończony!- Co? Wycofali się? - Mimo że Phelippeaux miał otwarteoczy, nie widział już niczego.- Gapi się teraz na nas z tego swojego wzgórza i krzywigębę! Jego najlepsze oddziały zostały wykrwawione albozmuszone do ucieczki.Człowieku, przejdziesz do historii, boBonaparte nie zdobył Akki! Republikański tyran zostałpowstrzymany, a politycy tacy jak on nie potrafią znieść klęskii zmiata ich fala niezadowolenia popleczników.- Smithzerknął na mnie z ogniem w oczach.- Zapamiętaj moje słowa,Gage! Zwiat nigdy już nie usłyszy o generale NapoleonieBonapartem! ROZDZIAA 22Pułkownik Phelippeaux umarł.Czy naprawdę sycił sięzwycięstwem, gdy wyciekało zeń życie? Nie wiem.Możejednak miał przeczucie, że jego wysiłki nie poszły na marne iże wśród pełnego gwałtu szaleństwa tego najcięższego dniaoblężenia zyskano coś fundamentalnego?Wróciłem do ciała Najaca, zatrzymałem się i wziąłem mojąrusznicę, tomahawk i pierścień.Potem cofnąłem się przezrumowisko do wieży.Pokrzykujący saperzy zaczynali jużpodsadzać dzwignie pod kamienie, szykować belki i mieszaćzaprawę.Wieża miała po raz kolejny zostać załatana.Udałem się na poszukiwania Jerycha i Miriam.Na całe szczęście nie znalazłem trupa kowala pośródleżących długimi szeregami ciał obrońców, które złożono nachwilowy odpoczynek w ogrodach paszy.Spojrzałem w górę.W tym całym zamieszaniu ptaki zniknęły, ale widziałemzawoalowane twarze haremowych kobiet Dżezara, które zzaokiennych krat patrzyły w dół.Z niektórych okien odłupały siędrzazgi, zostawiając żółte plamy na ciemnym drewnie.Sampasza chodził tam i z powrotem po murze, jak dumny kogut,poklepując swoich wyczerpanych ludzi po ramionach ipokrzykując po francusku:- Co, nie spodobało wam się moje powitanie? To spróbujciejeszcze raz!Zaspokoiłem pragnienie u fontanny przed meczetem342 i ponuro powlokłem się uliczkami miasta pachnącego krwią,dymem prochowym, mijając gromadki mieszkańców, którzyłypali na mnie spod oka.Przypuszczam, że moją obcośćzdradzały jasne oczy w usmolonej twarzy, ale utkwiłemspojrzenie w pustce.Szedłem przed siebie, aż dotarłem dofalochronu przy latarni morskiej i pustego po bitewnej wrzawiemorza.Obejrzałem się za siebie.Działa wciąż jeszczegrzmiały, a dym i kurz stworzyły zasłonę, której burzowy mrokpodkreślały promienie opadającego już ku zachodowi słońca.Ile czasu minęło? Gdy biegłem do muru, był ranek.Wyjąłem z kieszeni pierścień faraona, przynoszącynieszczęścia i smutki każdemu, kto go nosił.Czy miałemuwierzyć w realność przekleństw i klątw? RacjonalistaFranklin nie dałby się przekonać.Ja jednak wiedziałem, żelepiej nie wkładać tego rubinu na palec.Brodziłem w chłod-nym morzu najpierw po kolana, potem zanurzyłem się dobioder [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •