[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marzył o tym, by wreszcie dostrzegła w nim mężczyznę.Chciał, żeby patrząc naniego, widziała kogoś więcej niż tylko przyjaciela.Sęk w tym, że choć jejpowierzchowność wskazywała na to, że jest kobietą w każdym calu, w głębi sercaMaresa pozostała nieopierzoną dzierlatką.Jakby jej umysł i sposób myślenia nienadążały za całą resztą.Czasem miało to swój urok, zazwyczaj jednak doprowadzało go do rozpaczy, a wnajlepszym razie przyprawiało go o zgrzytanie zębów.T L RNie wiedzieć czemu pomyślał o zeszłorocznej zimie.Wraz z pierwszym śniegiemogarnęły go wówczas spokój, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał, oraz nieprzyjemnepoczucie wyobcowania.W zderzeniu z naturą czuł się mały, samotny i nic nieznaczący.Jakby otaczała go wyłącznie bezkresna pusta przestrzeń.Kto wie, być może rozłąka przysłuży się im obojgu? Nieraz zastanawiał się, czy toprzypadkiem nie z jego winy panna Fairweather dorośleje cokolwiek powoli.Całkiem możliwe, że polega na nim za bardzo.Spojrzał na zegarek i zaczął szykować się do wyjścia.Nadeszła pora, by wyruszyćdo Hampton Manor.Obiecał Maresie, że w przeddzień swego wyjazdu zabierze ją po razostatni na piknik.ROZDZIAŁ ÓSMYPrzyjaźń twoja to źródło wiecznej udrękiZaklinam przeto, skróć raz moje męki,Miejże w sercu BogaI w imię przyjaźni owej zmień się w mego wroga*(William Blake, 1757-1824)* Do określenia „wątroby" używa się w języku angielskim rzeczownika liver (przyp.tłum.).Maresa siedziała obok Percy'ego w powozie, który zmierzał niespiesznie dopołożonego w malowniczym wąwozie miasteczka i portu Whitby.Wybrali ustronne miejsce na szczycie klifu w pobliżu ruin starego opactwa.Mielistamtąd idealny widok na wijące się wzdłuż nabrzeża urokliwe uliczki i wąskie alejki.Przypomniała sobie, jak niegdyś dawno, dawno temu, gdy byli jeszcze dziećmi,policzyli, ile kroków dzieli doki od kościoła Świętej Marii.Doliczyli się studziewięćdziesięciu dziewięciu.T L RNie wiedzieć czemu raptem zaczęła się zastanawiać, dlaczego nie podeszli niecobliżej, tak by dla równego rachunku wyszło im dwieście.- Jakiś robak chodzi ci po sukience.Spuściła wzrok i pstryknąwszy palcami zrzuciła owada na talerz pełenherbatników.Potem spojrzała na Bronwella i uśmiechnęła się z przymusem.Jegouśmiech był równie wymuszony.Postanowiła przestać nadrabiać miną, zwłaszcza że jejwysiłki przynosiły mizerny skutek.Nie miała siły dłużej udawać, że wszystko jest wporządku.Rozbolała ją głowa, więc do końca posiłku siedziała sztywno wyprostowana,milcząc jak zaklęta.Opuściły ją apetyt i ochota do rozmowy, co w jej przypadku nie było normalne.Ale czemu tu się dziwić? W końcu nie co dzień jej jedyny, uwielbiany przyjacielopuszczał rodzinne strony, aby rozpocząć nowe życie - życie, w którym nie było miejscadla niej.Nie miała pojęcia, co bez niego pocznie, ale wiedziała, że wkrótce zostanie samai odtąd nic nie będzie już takie jak dawniej.Nie mogła znieść myśli, że nie będzie go już widywać.Prawie w ogóle nie tknęła jedzenia.Popadła w zadumę i nawet nie spostrzegła, żePercy spakował zapasy z powrotem do koszyka.Ocknęła się dopiero, gdy usłyszała jegogłos.- Przepraszam, zamyśliłam się.Co mówiłeś?- Nic takiego.- Tym razem to on umilkł na dłuższą chwilę.Potem podniósł się zmiejsca i wyciągnął do niej rękę.- Chodź, przejdziemy się.- Pamiętasz, jak kiedyś zaskoczyła nas burza i schowaliśmy się w sklepiku? -zapytała z rozrzewnieniem.- Owszem.Nie miałem przy sobie pieniędzy i właściciel posądził nas o to, żeprzyszliśmy coś ukraść.Wzdrygnęła się i potarła ramiona.- Zimno ci?- Teraz? Nie, ale wtedy zmarzłam i zmokłam jak nigdy w życiu.Uśmiechnął się nostalgicznie.- Właśnie przypomniałem sobie dzień, w którym znaleźliśmy krzyż z brązu.T L R- Zakopaliśmy go w ruinach.Uznaliśmy, że jego miejsce jest w kościele.- Myślisz, że ciągle tam jest?- Sprawdźmy!- Tutaj - odezwali się jednocześnie, choć każde z nich wskazało zupełnie innemiejsce w pobliżu szczątków ołtarza.- Zdaje się, że pamięć nas zawodzi - stwierdziła Maresa.- Być może tylko jedno z nas się myli.- Pewnie masz rację.Sprawdźmy najpierw koło ciebie.Percy wyjął nóż i rozgrzebał nim ziemię u swoich stóp.- Przegrałem.Twoja kolej.Szukali jeszcze kilka minut, ale nie odnaleźli zguby.- Przepadł na wieki - westchnęła Fairweatherówna.- Tak jak przepadło nasze dzie-ciństwo.- Cóż, nie da się ukryć.Choćbyśmy bardzo pragnęli cofnąć czas, do pewnychrzeczy nie ma powrotu.Skinęła głową.- Tak, życie jest znacznie bardziej skomplikowane, niż sądziłam.- Żałujesz czegoś? Są jakieś chwile albo miejsca, do których chciałabyś wrócić?- Tylko do błędów, które popełniłam.- Do błędów? Po co? Żeby je powtórzyć?- Przeciwnie.Żeby ich uniknąć.- Unikając błędów, niczego się nie uczymy.Moim zdaniem lepiej nie wracać doprzeszłości.Wrócili do powozu i skierowali się w stronę domu.Jechali blisko godzinę, nieodzywając się ani słowem.Każde pogrążyło się we własnych myślach.Maresazastanawiała się, czy owa niezręczna cisza doskwiera Percy'emu tak samo jak jej.By oprzeć się fali melancholii, zapytała o pierwszą rzecz, jaka przyszła jej dogłowy.- Czemu nie włożyłeś dziś munduru?T L R- Nie chciałem spędzić w nim ostatniego dnia w Yorkshire.Od jutra będę go nosiłcodziennie.- Tak, teraz, kiedy zostałeś porucznikiem, nie da się tego uniknąć.Bronwell zatrzymał powóz i powiódł wzrokiem po rozciągających się dokoławrzosowiskach.- Rozprostujemy odrobinę nogi? - zaproponował, po czym chwycił ją w talii iuniósł w powietrze.Kiedy stawiał ją na ziemi, jego dłonie przesunęły się w górę i otarły lekko o jejpiersi.Nie wypuścił jej jeszcze przez chwilę.Pochylił się i przytulił czoło do jej czoła.- Mareso.- odezwał się szeptem.- Nawet się nie domyślasz, jak trudno mi cięopuścić.Przytuliła twarz do jego piersi.- Łatwiej kogoś opuścić, niż zostać opuszczonym.- Nieprawda - zaprotestował.- Gdybyś tylko wiedziała.- urwał, powstrzymawszysię w porę, i nie dokończył zdania.Odsunęła się nieznacznie, żeby na niego spojrzeć.- O czym?- O niczym.Nieważne.- Powiedz.Co powinnam wiedzieć?- Sam nie wiem - odparł niepewnie.- Wyleciało mi z głowy.Wyczuła, że nie jest z nią do końca szczery, ale nie chciała go naciskać.Ukucnął izerwał kilka żonkili.- Są żółte jak cytryny - powiedział, podając jej kwiaty.- I tak samo trwałe.- Zasuszę je w pamiętniku.Będę miała, co wspominać, kiedy.- nie dokończyła,bo słowa ugrzęzły jej w gardle.Odwróciła się i spojrzała w przestrzeń.Percy przystanął za nią i położył jej ręce naramionach.- Co się dzieje? Coś cię trapi? Stało się coś złego? Miałaś niepomyślne wieści odojca? A może znów się zaręczyłaś?Westchnęła ciężko.Nie starczyło jej odwagi, by mu wyznać, jak bardzo jestT L Rprzygnębiona.Jej serce przepełniała bliżej nieokreślona tęsknota.W dodatku nieustannietowarzyszyło jej wrażenie, że ogląda świat z oddalenia, jakby wszystko wokół niejstraciło znaczenie, a ona widziała jedynie rozmazane kontury nierealnych przedmiotów iludzi.Nigdy dotąd nie była tak cyniczna i przygaszona.- Nic z tych rzeczy - odpowiedziała na pytanie.- Choć czasem myślę, że już nigdygo nie zobaczę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Marzył o tym, by wreszcie dostrzegła w nim mężczyznę.Chciał, żeby patrząc naniego, widziała kogoś więcej niż tylko przyjaciela.Sęk w tym, że choć jejpowierzchowność wskazywała na to, że jest kobietą w każdym calu, w głębi sercaMaresa pozostała nieopierzoną dzierlatką.Jakby jej umysł i sposób myślenia nienadążały za całą resztą.Czasem miało to swój urok, zazwyczaj jednak doprowadzało go do rozpaczy, a wnajlepszym razie przyprawiało go o zgrzytanie zębów.T L RNie wiedzieć czemu pomyślał o zeszłorocznej zimie.Wraz z pierwszym śniegiemogarnęły go wówczas spokój, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał, oraz nieprzyjemnepoczucie wyobcowania.W zderzeniu z naturą czuł się mały, samotny i nic nieznaczący.Jakby otaczała go wyłącznie bezkresna pusta przestrzeń.Kto wie, być może rozłąka przysłuży się im obojgu? Nieraz zastanawiał się, czy toprzypadkiem nie z jego winy panna Fairweather dorośleje cokolwiek powoli.Całkiem możliwe, że polega na nim za bardzo.Spojrzał na zegarek i zaczął szykować się do wyjścia.Nadeszła pora, by wyruszyćdo Hampton Manor.Obiecał Maresie, że w przeddzień swego wyjazdu zabierze ją po razostatni na piknik.ROZDZIAŁ ÓSMYPrzyjaźń twoja to źródło wiecznej udrękiZaklinam przeto, skróć raz moje męki,Miejże w sercu BogaI w imię przyjaźni owej zmień się w mego wroga*(William Blake, 1757-1824)* Do określenia „wątroby" używa się w języku angielskim rzeczownika liver (przyp.tłum.).Maresa siedziała obok Percy'ego w powozie, który zmierzał niespiesznie dopołożonego w malowniczym wąwozie miasteczka i portu Whitby.Wybrali ustronne miejsce na szczycie klifu w pobliżu ruin starego opactwa.Mielistamtąd idealny widok na wijące się wzdłuż nabrzeża urokliwe uliczki i wąskie alejki.Przypomniała sobie, jak niegdyś dawno, dawno temu, gdy byli jeszcze dziećmi,policzyli, ile kroków dzieli doki od kościoła Świętej Marii.Doliczyli się studziewięćdziesięciu dziewięciu.T L RNie wiedzieć czemu raptem zaczęła się zastanawiać, dlaczego nie podeszli niecobliżej, tak by dla równego rachunku wyszło im dwieście.- Jakiś robak chodzi ci po sukience.Spuściła wzrok i pstryknąwszy palcami zrzuciła owada na talerz pełenherbatników.Potem spojrzała na Bronwella i uśmiechnęła się z przymusem.Jegouśmiech był równie wymuszony.Postanowiła przestać nadrabiać miną, zwłaszcza że jejwysiłki przynosiły mizerny skutek.Nie miała siły dłużej udawać, że wszystko jest wporządku.Rozbolała ją głowa, więc do końca posiłku siedziała sztywno wyprostowana,milcząc jak zaklęta.Opuściły ją apetyt i ochota do rozmowy, co w jej przypadku nie było normalne.Ale czemu tu się dziwić? W końcu nie co dzień jej jedyny, uwielbiany przyjacielopuszczał rodzinne strony, aby rozpocząć nowe życie - życie, w którym nie było miejscadla niej.Nie miała pojęcia, co bez niego pocznie, ale wiedziała, że wkrótce zostanie samai odtąd nic nie będzie już takie jak dawniej.Nie mogła znieść myśli, że nie będzie go już widywać.Prawie w ogóle nie tknęła jedzenia.Popadła w zadumę i nawet nie spostrzegła, żePercy spakował zapasy z powrotem do koszyka.Ocknęła się dopiero, gdy usłyszała jegogłos.- Przepraszam, zamyśliłam się.Co mówiłeś?- Nic takiego.- Tym razem to on umilkł na dłuższą chwilę.Potem podniósł się zmiejsca i wyciągnął do niej rękę.- Chodź, przejdziemy się.- Pamiętasz, jak kiedyś zaskoczyła nas burza i schowaliśmy się w sklepiku? -zapytała z rozrzewnieniem.- Owszem.Nie miałem przy sobie pieniędzy i właściciel posądził nas o to, żeprzyszliśmy coś ukraść.Wzdrygnęła się i potarła ramiona.- Zimno ci?- Teraz? Nie, ale wtedy zmarzłam i zmokłam jak nigdy w życiu.Uśmiechnął się nostalgicznie.- Właśnie przypomniałem sobie dzień, w którym znaleźliśmy krzyż z brązu.T L R- Zakopaliśmy go w ruinach.Uznaliśmy, że jego miejsce jest w kościele.- Myślisz, że ciągle tam jest?- Sprawdźmy!- Tutaj - odezwali się jednocześnie, choć każde z nich wskazało zupełnie innemiejsce w pobliżu szczątków ołtarza.- Zdaje się, że pamięć nas zawodzi - stwierdziła Maresa.- Być może tylko jedno z nas się myli.- Pewnie masz rację.Sprawdźmy najpierw koło ciebie.Percy wyjął nóż i rozgrzebał nim ziemię u swoich stóp.- Przegrałem.Twoja kolej.Szukali jeszcze kilka minut, ale nie odnaleźli zguby.- Przepadł na wieki - westchnęła Fairweatherówna.- Tak jak przepadło nasze dzie-ciństwo.- Cóż, nie da się ukryć.Choćbyśmy bardzo pragnęli cofnąć czas, do pewnychrzeczy nie ma powrotu.Skinęła głową.- Tak, życie jest znacznie bardziej skomplikowane, niż sądziłam.- Żałujesz czegoś? Są jakieś chwile albo miejsca, do których chciałabyś wrócić?- Tylko do błędów, które popełniłam.- Do błędów? Po co? Żeby je powtórzyć?- Przeciwnie.Żeby ich uniknąć.- Unikając błędów, niczego się nie uczymy.Moim zdaniem lepiej nie wracać doprzeszłości.Wrócili do powozu i skierowali się w stronę domu.Jechali blisko godzinę, nieodzywając się ani słowem.Każde pogrążyło się we własnych myślach.Maresazastanawiała się, czy owa niezręczna cisza doskwiera Percy'emu tak samo jak jej.By oprzeć się fali melancholii, zapytała o pierwszą rzecz, jaka przyszła jej dogłowy.- Czemu nie włożyłeś dziś munduru?T L R- Nie chciałem spędzić w nim ostatniego dnia w Yorkshire.Od jutra będę go nosiłcodziennie.- Tak, teraz, kiedy zostałeś porucznikiem, nie da się tego uniknąć.Bronwell zatrzymał powóz i powiódł wzrokiem po rozciągających się dokoławrzosowiskach.- Rozprostujemy odrobinę nogi? - zaproponował, po czym chwycił ją w talii iuniósł w powietrze.Kiedy stawiał ją na ziemi, jego dłonie przesunęły się w górę i otarły lekko o jejpiersi.Nie wypuścił jej jeszcze przez chwilę.Pochylił się i przytulił czoło do jej czoła.- Mareso.- odezwał się szeptem.- Nawet się nie domyślasz, jak trudno mi cięopuścić.Przytuliła twarz do jego piersi.- Łatwiej kogoś opuścić, niż zostać opuszczonym.- Nieprawda - zaprotestował.- Gdybyś tylko wiedziała.- urwał, powstrzymawszysię w porę, i nie dokończył zdania.Odsunęła się nieznacznie, żeby na niego spojrzeć.- O czym?- O niczym.Nieważne.- Powiedz.Co powinnam wiedzieć?- Sam nie wiem - odparł niepewnie.- Wyleciało mi z głowy.Wyczuła, że nie jest z nią do końca szczery, ale nie chciała go naciskać.Ukucnął izerwał kilka żonkili.- Są żółte jak cytryny - powiedział, podając jej kwiaty.- I tak samo trwałe.- Zasuszę je w pamiętniku.Będę miała, co wspominać, kiedy.- nie dokończyła,bo słowa ugrzęzły jej w gardle.Odwróciła się i spojrzała w przestrzeń.Percy przystanął za nią i położył jej ręce naramionach.- Co się dzieje? Coś cię trapi? Stało się coś złego? Miałaś niepomyślne wieści odojca? A może znów się zaręczyłaś?Westchnęła ciężko.Nie starczyło jej odwagi, by mu wyznać, jak bardzo jestT L Rprzygnębiona.Jej serce przepełniała bliżej nieokreślona tęsknota.W dodatku nieustannietowarzyszyło jej wrażenie, że ogląda świat z oddalenia, jakby wszystko wokół niejstraciło znaczenie, a ona widziała jedynie rozmazane kontury nierealnych przedmiotów iludzi.Nigdy dotąd nie była tak cyniczna i przygaszona.- Nic z tych rzeczy - odpowiedziała na pytanie.- Choć czasem myślę, że już nigdygo nie zobaczę [ Pobierz całość w formacie PDF ]