[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale Pan Kazmi�rz stanąwszy w okienku, doznał wielkiego rozczarowania; wyszło mubyło z pamięci, że dom Pani Flory jest o całe piętro niższy od Bursztynowego, i teraz dopierospostrzegł tę różnicę. yle. Mówił. Chciałem ja od okienka do okienka rzucić deskę, jako temosteczki co sobie robią mularze.A tu ani rusz.Nasz mostek musiałby też chyba miećskrzydła.Ktoby ztamtąd chciał tutaj zjachać, toby leciał jak z pieca nałeb, i to jeszcze w ukos! Nie ani sposób. A przyt�m, jakzebyś to Waszmość pokryjomu skonstruował? Toćby ludziez ulicy widzieli. E, co to, to nie.Od czego noc? Czekaj Wacpani.może się jeszcze wynajdzieinakszy fortel? A! Już go mam.Czy tu można wyl�zć na dach? Juści można.Jest pono jakowaś trapka, którędy wyłażą ludzie wedle czyszczeniakominów, i zgartywania grubych śniegów. A jako się to tam idzie? A no, po drabce. A gdzie owa drabka? Tego ja niewiem.Fruzia ją gdzieś tam w kącie chowa. To zły casus.Niechciałbym się spuszczać z naszego sekretu przed jaką płochądziewką. Możesz się Waszmość spuścić.Niech jeno rzecz idzie o amory, to moja Fruziadyskretna jak tomba.Pomimo ważnych myśli, które go zatrudniały, Pan Kazmi�rz niemógł się wstrzymaćod uśmi�chu. Czy Wacpani to wiesz ze swoj�j osobist�j experyencyi? Ach, jakoż ni�mam wiedzi�ć? Gdzie niewiasta w kwiecie żywota osiądzie nawdowieństwie, tam co dnia trza się bronić od armii adoratorów, co raz głośnym szturmem,to znów cichemi perfidiami czyhają na fortecę j�j affektu.W takowych to imprezach, wyexperymentowałam ja dyskrecyę moj�j służebn�j.Po tych słowach, Pani Flora, przechyliwszy się przez poręcz schodów,i przywoławszy dziewczynę, kazała j�j co żywo podać drabkę, po któr�j Pan Kazmi�rz zniesłychaną zwinnością dobiegł do wyjścia wyciętego w dachu.Fruzia miała ochotę gonić za nim, aby zobaczyć co ten strojny kawaler tam chceczynić? Ale Pan Kazmi�rz stanąwszy na koralow�j łusce dachówek, (owych słynnychGdańskich dachówek, o które się i z za morza dobijano,) zobaczył poswoj�j praw�j stronie, boczną ścianę od kamienicy Pana Schultza, sterczącą jeszcze o całepiętro wyż�j; co prędz�j zat�m wyciągnął za sobą drabinę, przystawił ją do rzeczon�j ściany, itym sposobem nakoniec wydostał się na dach Bur-sztynowego Domu, ale zarazem i odjął Fruzi możebność pogonienia za nim.Dla ciekaw�j dziewczyny, było to prawdziwe nieszczęście; gdy zobaczyła, że z przedsamego zadartego j�j noska, zabrano tę szacowną drogę, łzy gniewu zakręciły j�j się woczach, podniesionych żałośnie ku rozwart�j klapie, przez którą przeglądało tylko czysteniebo.W t�j zadumie zeszła ją Pani Flora. Fruziu! Szepnęła. Nie podpatruj! Przez dzień dzisiajszyi jutrzejszy, masz niemi�ć oczu niemi�ć uszu masz być jakbyś niebyła, bo tuidzie rzecz o zacną passyę.- Aha! Tak, to rozumiem. Odparła tamta.I obie, położywszy palec na ustach,porozumiały się znacząc�m spojrzeniem.Po kilku pacierzach, Pan Kazmi�rz powrócił, widocznie rad z wyprawy.Zeszedłszy zPanią Florą do sypialn�j komnaty, drzwi za sobą zamknął starannie, i ozwał się: Wszystko dobrze.Obym tak był pewien zbawienia duszy, jakom pewien sukcessuw t�j cyrkumstancyi. Cóż tedy Waszmość wykoncypowałeś? Powiedz raz, bo uschnę. Powiem, ale jeno do uszka Wacpani, bo u drzwiów mogą stać jakowe Fruzie, ajuż z pryncypalnego sekretu, to ja nikomu się nie spuszczę, jeno łaskaw�j nasz�j protektorce.Tu, skłoniwszy się do j�j ucha, wyszeptał jakoweś zwierzenie, które musiało jąniepomału wzruszyć, bo chwyciła się oburącz za głowę, (co prawda, ostrożnie, aby niepotargać wymuskanych włosów,) i zawołała: Zwięta Floro! Z takow�j wysoczyzny? I to jeszcze z drugą personą? Ależ toperykulum okrutne? Co za perykulum dla morskiego człeka? Ale czy ona będzie chciała się tak zrezykować? Jeśli mnie miłuje, to się zrezykuje.Zawdy by ja rad, abyś ją Wacpani mogłapoświadomić, bo gdyby przyszło w sam�jże akcyi dopiero parlamentować, to by my dużoczasu zmarnowali.Jeno niewiem, czy ten dziad Wacpanią drugi raz do ni�j dopuści? Ojoj! Czemu ni�ma dopuścić? Jeszcze się ten nie urodził, coby mej woleyprzeszkodził. Anioł z Wacpani.Teraz tedy nic nie ostaje mi, jeno ucałować rączki nasz�jDobrodziki, z dziękowaniem setn�m za j�j łaskę, i uciekać precz, bo mam jeszcze kupęroboty na głowie.Muszę po raz wtóry prosić Oćca Celestyna, aby rankiem znów ze stułączekał. Oj, to to.Xiądz przedewszystki�m, kawalerze. Muszę sobie sprowadzić kilku zacnych kompanów, aby przy szlubie stanęli mi naświadki muszę sobie sprokurować instrumenta do on�j expedycyi przyt�m koniki dlanas, gdzieś tu w somsiedztwie ulokować. Pozwolisz tedy Wac-pani, to ja się tu pod noc zakradnę.Przyjdzie t�ż za mną i mój pachołek, Maciek. Maciek? Ach, byle nie Maciek! Znam ja go.Nieraz tu chadzał do moj�j Fruzi,kiedy my tam siedzieli na beischlagu.Ten głuptasek wszystko Waszmości popsowa. Co ma popsować? Muszę mi�ć przy sobie człowieka, żeby uprzątnął śladyexpedycyi.Na to nie trzeba Salomona.Jeno rzecz wyhissować, i dyrdem za nami bieżeć.Awolę jego jak jenszego, bo to człek do mnie przywiązały, i co pryncypalne, Mazur.TrzebaWacpani wiedzieć, że nasza gałąz Koryckich wywodzi się z Mazurów.Dopiero nasz pradziadprzesiedlił się pode Przemyśl, dla dwóch tłustych wsiów, co mu je tam nasza prababa wniosła.Tandem tedy my niby już przeflancowani.Wszelako, natura zawdy ciągnie wilka do lasa, i jazawdy lgnę do wszystkiego co trąci Mazurem. Ale ja tu gadu-gadu, a czas ucieka i mojanieboga czeka. Jeszcze raz nóżki całuję.To powiedziawszy, już podążał ku wyjściu.Nagle uderzył się w czoło. Aj! Znów difficultas! I to de grubis! Bramy miejskie całą noc zaparte! Jakoż myprzejedziem? Tamt�j nocy, tom ja sobie skaptował Profosa od Straży przy Wysoki�j Bramie,Pietra Koreywę.To mój dobry znajomek.ten miał nas cichaczem przepuścić.Ale dzisia,jakże to będzie? Więc ten Koreywa nie każd�j nocy wartuje? A nie.On tak na przekładkę.Raz dzień, raz noc.Dziś tam jest, ale jeno dojedynast�j przedpółnocn�j, a po hejnale obluzuje go jenszy, Bóg wi� co za jeden? A to wi�sz Waszmość? Musisz się uładzić przed hejnałem, dopóka ten tam jeszczestoi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl centka.pev.pl
.Ale Pan Kazmi�rz stanąwszy w okienku, doznał wielkiego rozczarowania; wyszło mubyło z pamięci, że dom Pani Flory jest o całe piętro niższy od Bursztynowego, i teraz dopierospostrzegł tę różnicę. yle. Mówił. Chciałem ja od okienka do okienka rzucić deskę, jako temosteczki co sobie robią mularze.A tu ani rusz.Nasz mostek musiałby też chyba miećskrzydła.Ktoby ztamtąd chciał tutaj zjachać, toby leciał jak z pieca nałeb, i to jeszcze w ukos! Nie ani sposób. A przyt�m, jakzebyś to Waszmość pokryjomu skonstruował? Toćby ludziez ulicy widzieli. E, co to, to nie.Od czego noc? Czekaj Wacpani.może się jeszcze wynajdzieinakszy fortel? A! Już go mam.Czy tu można wyl�zć na dach? Juści można.Jest pono jakowaś trapka, którędy wyłażą ludzie wedle czyszczeniakominów, i zgartywania grubych śniegów. A jako się to tam idzie? A no, po drabce. A gdzie owa drabka? Tego ja niewiem.Fruzia ją gdzieś tam w kącie chowa. To zły casus.Niechciałbym się spuszczać z naszego sekretu przed jaką płochądziewką. Możesz się Waszmość spuścić.Niech jeno rzecz idzie o amory, to moja Fruziadyskretna jak tomba.Pomimo ważnych myśli, które go zatrudniały, Pan Kazmi�rz niemógł się wstrzymaćod uśmi�chu. Czy Wacpani to wiesz ze swoj�j osobist�j experyencyi? Ach, jakoż ni�mam wiedzi�ć? Gdzie niewiasta w kwiecie żywota osiądzie nawdowieństwie, tam co dnia trza się bronić od armii adoratorów, co raz głośnym szturmem,to znów cichemi perfidiami czyhają na fortecę j�j affektu.W takowych to imprezach, wyexperymentowałam ja dyskrecyę moj�j służebn�j.Po tych słowach, Pani Flora, przechyliwszy się przez poręcz schodów,i przywoławszy dziewczynę, kazała j�j co żywo podać drabkę, po któr�j Pan Kazmi�rz zniesłychaną zwinnością dobiegł do wyjścia wyciętego w dachu.Fruzia miała ochotę gonić za nim, aby zobaczyć co ten strojny kawaler tam chceczynić? Ale Pan Kazmi�rz stanąwszy na koralow�j łusce dachówek, (owych słynnychGdańskich dachówek, o które się i z za morza dobijano,) zobaczył poswoj�j praw�j stronie, boczną ścianę od kamienicy Pana Schultza, sterczącą jeszcze o całepiętro wyż�j; co prędz�j zat�m wyciągnął za sobą drabinę, przystawił ją do rzeczon�j ściany, itym sposobem nakoniec wydostał się na dach Bur-sztynowego Domu, ale zarazem i odjął Fruzi możebność pogonienia za nim.Dla ciekaw�j dziewczyny, było to prawdziwe nieszczęście; gdy zobaczyła, że z przedsamego zadartego j�j noska, zabrano tę szacowną drogę, łzy gniewu zakręciły j�j się woczach, podniesionych żałośnie ku rozwart�j klapie, przez którą przeglądało tylko czysteniebo.W t�j zadumie zeszła ją Pani Flora. Fruziu! Szepnęła. Nie podpatruj! Przez dzień dzisiajszyi jutrzejszy, masz niemi�ć oczu niemi�ć uszu masz być jakbyś niebyła, bo tuidzie rzecz o zacną passyę.- Aha! Tak, to rozumiem. Odparła tamta.I obie, położywszy palec na ustach,porozumiały się znacząc�m spojrzeniem.Po kilku pacierzach, Pan Kazmi�rz powrócił, widocznie rad z wyprawy.Zeszedłszy zPanią Florą do sypialn�j komnaty, drzwi za sobą zamknął starannie, i ozwał się: Wszystko dobrze.Obym tak był pewien zbawienia duszy, jakom pewien sukcessuw t�j cyrkumstancyi. Cóż tedy Waszmość wykoncypowałeś? Powiedz raz, bo uschnę. Powiem, ale jeno do uszka Wacpani, bo u drzwiów mogą stać jakowe Fruzie, ajuż z pryncypalnego sekretu, to ja nikomu się nie spuszczę, jeno łaskaw�j nasz�j protektorce.Tu, skłoniwszy się do j�j ucha, wyszeptał jakoweś zwierzenie, które musiało jąniepomału wzruszyć, bo chwyciła się oburącz za głowę, (co prawda, ostrożnie, aby niepotargać wymuskanych włosów,) i zawołała: Zwięta Floro! Z takow�j wysoczyzny? I to jeszcze z drugą personą? Ależ toperykulum okrutne? Co za perykulum dla morskiego człeka? Ale czy ona będzie chciała się tak zrezykować? Jeśli mnie miłuje, to się zrezykuje.Zawdy by ja rad, abyś ją Wacpani mogłapoświadomić, bo gdyby przyszło w sam�jże akcyi dopiero parlamentować, to by my dużoczasu zmarnowali.Jeno niewiem, czy ten dziad Wacpanią drugi raz do ni�j dopuści? Ojoj! Czemu ni�ma dopuścić? Jeszcze się ten nie urodził, coby mej woleyprzeszkodził. Anioł z Wacpani.Teraz tedy nic nie ostaje mi, jeno ucałować rączki nasz�jDobrodziki, z dziękowaniem setn�m za j�j łaskę, i uciekać precz, bo mam jeszcze kupęroboty na głowie.Muszę po raz wtóry prosić Oćca Celestyna, aby rankiem znów ze stułączekał. Oj, to to.Xiądz przedewszystki�m, kawalerze. Muszę sobie sprowadzić kilku zacnych kompanów, aby przy szlubie stanęli mi naświadki muszę sobie sprokurować instrumenta do on�j expedycyi przyt�m koniki dlanas, gdzieś tu w somsiedztwie ulokować. Pozwolisz tedy Wac-pani, to ja się tu pod noc zakradnę.Przyjdzie t�ż za mną i mój pachołek, Maciek. Maciek? Ach, byle nie Maciek! Znam ja go.Nieraz tu chadzał do moj�j Fruzi,kiedy my tam siedzieli na beischlagu.Ten głuptasek wszystko Waszmości popsowa. Co ma popsować? Muszę mi�ć przy sobie człowieka, żeby uprzątnął śladyexpedycyi.Na to nie trzeba Salomona.Jeno rzecz wyhissować, i dyrdem za nami bieżeć.Awolę jego jak jenszego, bo to człek do mnie przywiązały, i co pryncypalne, Mazur.TrzebaWacpani wiedzieć, że nasza gałąz Koryckich wywodzi się z Mazurów.Dopiero nasz pradziadprzesiedlił się pode Przemyśl, dla dwóch tłustych wsiów, co mu je tam nasza prababa wniosła.Tandem tedy my niby już przeflancowani.Wszelako, natura zawdy ciągnie wilka do lasa, i jazawdy lgnę do wszystkiego co trąci Mazurem. Ale ja tu gadu-gadu, a czas ucieka i mojanieboga czeka. Jeszcze raz nóżki całuję.To powiedziawszy, już podążał ku wyjściu.Nagle uderzył się w czoło. Aj! Znów difficultas! I to de grubis! Bramy miejskie całą noc zaparte! Jakoż myprzejedziem? Tamt�j nocy, tom ja sobie skaptował Profosa od Straży przy Wysoki�j Bramie,Pietra Koreywę.To mój dobry znajomek.ten miał nas cichaczem przepuścić.Ale dzisia,jakże to będzie? Więc ten Koreywa nie każd�j nocy wartuje? A nie.On tak na przekładkę.Raz dzień, raz noc.Dziś tam jest, ale jeno dojedynast�j przedpółnocn�j, a po hejnale obluzuje go jenszy, Bóg wi� co za jeden? A to wi�sz Waszmość? Musisz się uładzić przed hejnałem, dopóka ten tam jeszczestoi [ Pobierz całość w formacie PDF ]