[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na biurku leżał rozrzucony stos papierów, od których Wiesław uczciwie jużodwracał oczy, gdy między niemi dostrzegł puzderko, w pośpiechu jak widaćzapomniane, bo nawpół otwarte, w którem na amarantowym aksamicie spoczywałanadzwyczaj świetna miniatura.Ze złotego pierścienia ramki wychylało się, do pól postaci, wyobrażenie pyszneji groznej brunetki.Owal klasyczny, nos rzymski, usta szkarłatne, a nad temwszystkiem oczy pełne ognia, wydające się zbyt ogromnemi, co jednak mogło byćpołożo-nem na karb miniaturowej roboty, której właściwością, jest zwykle przesada wzaokrągleniach.Ubranie, choć bez świecideł, wyglądało na kostium.Wokoło włosów, z którychsadze zdawały się sypać, nad nizkiem czołem, wystrzelał dwiema gałązkami ciemnywieniec dębowy.Biała chlamyda spadała na piersi, odsłaniając śmiało, może nawetzaśmiało, jędrną szyję i ramiona, które miały połyski atłasu i spiżu.Ręka,obnażona aż po klamrę naramiennika, trzymała sierp złoty, a jego ostrze migotałowązko, jeszcze jednak mniej tnąco, niż uśmiech tego oblicza, którego nie możnabyło zapomnieć, jakby wyrzutu sumienia.Wiesław sadził z początku, że to jakiś wizerunek z czas ów Dyrektoryatu, idziwił się niesłychanej świeżości przechowanej w farbach, a razem zprzypuszczeniem takiej daty, zaczął wnioskować, że pan Aloizy musi być jeszczestarszy niż mniemał, gdy nagle na pokrywce puzderka dojrzał napis wytłoczony wsafianie:"Al divino mio carissimo Tito." Aha! zawołał, więc to własność wujaszka! Musi być niemało takich portrecików wtym kufrze i w skrytkach podróżnej szkatułki.I przestał badać przedmiot, który miał dla niego urok pięknej ruiny, dopóki go wmyśli splatał z nieznanym bohaterem i za tło mu dawał tajemnice wieku minionego;teraz widział w nim tylko jeden z tuzinkowych kaprysów rodzonego wu-ja, jeden z fabrycznych wyrobów nowoczesnego artyzmu.A jednak, dziwnym ciągnięty magnesem, ledwie odszedł od biurka, wrócił znowu izapatrzył się w miniaturę, już nie dla odgadywania jej dziejów, nie dla sądzeniajej ze stanowiska sztuki, ale dla nasycenia oczu rodzajem piękności, którejmiędzy żyjącemi zawsze dotąd unikał, i nawet w obrazie patrzył na nią z trwogą.Wszystkie zle pokusy, jakie mu kiedykolwiek drogę zaszły, wszystkie na niegopatrzyły z tych oczu, tem silniejsze, że spotęgowane w jednę postać.W jejprzynętach mało udziału brała dusza, tem mniej udziału brało serce, a jednakwybuchały z niej żary, od których widzowi krew kipiała.Można było pod tymportretem, zamiast imienia, podpisać: Namiętność.Wiesław czuł jak wszystkie burze, które zwykł żelazną wolą na wodzy trzymać,podnoszą się w nim i buntują, a jednak patrzył.Strofował się za miękkość z jakąpozwala bujać swojej wyobrazni, bo wiedział że ona w chaosie żądz jest niebezpieczniejszą jeszcze niż serce; gniewał się na siebie, jednak patrzył.Nakoniec zakrył oczy i pomyślał gorzko: Na cóż się przyda przez całe lata hartować duszę i oczy, jeżeli potem jedenmartwy obrazek burzy całe rusztowanie zasad? Cóżby dopiero było, gdybyrzeczywistość pod taką, postacią przyszła kusić?Mylił się jednak Wiesław.Ta sama postać żyjąca nie byłaby go może takwzruszyła, jak w arcydziele pendzla.Bo to jest i chwałą, i zakałą wszelkichsztuk plastycznych, że idealizując postać ludzką, umieją, tak najwyższe jaknajniższe skłonności rozbudzać nieraz silniej, niż sama rzeczywistość.Wśród tych rozmyślań usłyszał dzwonienie i wyjrzał do przedpokoju, spodziewającsię wuja, ale we drzwiach od sieni spostrzegł z wielkiem swojem podziwieniemsiwego Sebastyana, który, trzymając list w ręku, certował się z Hubertem. Można zostawić  mówił ten ostatni z uśmiechem  jak list od damy, to sięzawsze przyjmuje. Nie, nie, odpowiedział tamten, mnie kazano go oddać do własnych rąk panaOdonicza.Kiedy go niema, to wrócę pózniej.Tu spostrzegł zaglądającego Wiesława i szybko cofnął się za drzwi, a gdy tenwolał za nim:  Jak się masz, Sebastyanie? Cóż to za interes? Przecież mniemożesz list powierzyć  Sebastyan zawołał z pół piętra:  Nic.jaśnie panie, nicpilnego.Już ja tu wrócę inną razą.I puścił się, dudniąc po schodach, aHubert rzucił ku Wiesławowi spojrzenie znaczące i uśmiechnął się dyplomatycznie,tak że młodzieniec pomyślał: Czyby te panie prowadziły z wujem korespondencya o której nic nie wiem? Ach toi lepiej, może na tej drodze przyjdzie łatwiej do porozumienia.I znowu kroczył po samotnym pokoju, teraz już nie tak samotny, bo obraz Cecyliichodził za nim cichym lotem anioła stróża.Ale tam na biurka miniatura zdawała się naśmiewać śmiechem Kleopatry, jakbymówiła: Piękny chłopcze, twój anioł z nieba przyszedł, nie zaprzeczam, i może ciprzyniesie niebo; a jednak ci to nie wystarczy, bo na ziemi najmocniejsze są,prawa ziemi.Cecylia może da ci zrozumieć szczęście, ale nie da ci pojąć czemjest rozkosz, a to wielkie i dotąd nierozwiązane zadanie, która z tych dwóchszal więcej w życiu ludzkiem waży?Wiesław usiłował odpowiadać własnym myślom: Znam was, głosy kłamliwe! Rozkosz?Ziemia? To wszystko złuda i znikomość. A jednak, dodał, stając znów przed wizerunkiem, czyż ja nie sądzę, jak ślepy okolorach? Pogardzam rzeczami, których znać nie chciałem.Ale gdybym zaznał,czybym jeszcze gardził? Zakazane owocemusza.mieć jednak w swoim jadzie słodyczz niczem niezrównaną, kiedy ci co jej zakosztowali, wszystko za nią oddaćgotowi.Tu pochwycił puzderko i poniósł bliżej oczu. Zdaje mi się, mówił, że takiej kobiety nigdy nie mógłbym pokochać, ale nicwiem czybym się jej skinieniu mógł oprzeć.I już ustami chciał musnąć połyski malowanego ramienia, kiedy dzwonek powtórniezadrgał i wnet do pokoju wszedł pan Tytus.Siostrzeniec szybko postawił miniaturę i zarumienił się, jakby go kto zszedł nazabronionej schadzce.Jego wzruszenie zastanowiło wuja; obejrzał się badawczo,spostrzegł otwarty wizerunek i szepnął, brwi marszcząc: Ach.zapomniałem schować.szkoda. Dlaczego szkoda? Przecie raz podpatrzyłem jednę z tajemnic wujaszka!Przepraszam za patrzenie, ale cóż ja winien że była otwarta i taka piękna? Bo już co to, to trzeba przyznać.Nie próżno wuj słynie z gustu.Piękna, że ażstrach.doprawdy strach.już jabym się bał takiej kobiety.Wiesław umyślnie wynajdywał nagany, aby wmówić w siebie wstręt do miniatury,mocno jednak zasmucił się, widząc jak pan Tytus, ciągle chmurny, zamyka ją iniesie do szkatuły. Już wujaszek chowa? I to tak głęboko? Aż na dwa spusty? Oho, nieprzypuszczałem aby wuj umiał być zazdrosny.Wuj obejrzał się na niego ze smutkiem i powagą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •