[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ZapomniaÅ‚em o zwierzynie czajÄ…cej siÄ™ pod drzewem zapatrzony w hipnotyzujÄ…ce mnieoczy.Co by to mogÅ‚o być?Co by jednak nie byÅ‚o, sytuacja stawaÅ‚a siÄ™ nie do zniesienia, wyczerpywaÅ‚a mnienerwowo i dlatego też postanowiÅ‚em jÄ… wyjaÅ›nić.Na szczęście posiadaÅ‚em rewolwer dużego kalibru i to dodaÅ‚o mi animuszu.OparÅ‚szybroÅ„ o gaÅ‚Ä…z starannie wymierzyÅ‚em, celujÄ…c w Å›rodek pÅ‚onÄ…cych oczu.W ciszy nocnej wy-strzaÅ‚ huknÄ…Å‚ jak grom, budzÄ…c tysiÄ…czne echa.Pod drzewem coÅ› zatupotaÅ‚o i z gÅ‚oÅ›nym trza-skiem i tÄ™tentem popÄ™dziÅ‚o w ciemność, jednoczeÅ›nie zielone oczy zgasÅ‚y, a jakieÅ› zwierzÄ™czy ptak, osuwajÄ…c siÄ™ po gaÅ‚Ä™ziach ciężko stuknęło o ziemiÄ™.OdetchnÄ…Å‚em z ulgÄ… gÅ‚aszczÄ…c pieszczotliwie niklowanÄ… lufÄ™ mego  smith-wessona ,który jeszcze raz wybawiÅ‚ mnie z opresji.Teraz należaÅ‚o czekać na księżyc, który wkrótcezawiÅ›nie nad lasem i oÅ›wietli mroczne jego gÅ‚Ä™bie.OkoÅ‚o północy, gdy nikÅ‚y blask księżyca rozproszyÅ‚ nieco mroki, zsunÄ…Å‚em siÄ™ z drzewai postanowiÅ‚em dotrzeć do niedalekich już siedzib ludzkich.UjÄ…wszy rewolwer ruszyÅ‚em naoÅ›lep przez gÄ…szcza trzciny taquara i zaroÅ›la bracatinga, drÄ…c w strzÄ™py resztki koszuli,raniÄ…c i kaleczÄ…c stopy i ramiona.Szczekanie psów staÅ‚o siÄ™ wkrótce wyrazniejsze i bliższe.OdetchnÄ…Å‚em gÅ‚Ä™boko Å›wieżym, pachnÄ…cym powietrzem dżungli.Od razu przestaÅ‚emsiÄ™ bać wszelkich strachów i widziadeÅ‚, a sam Kurupira czy Tupan wydali mi siÄ™ Å›mieszni. ZnalazÅ‚em nowe siÅ‚y i pogwizdujÄ…c z radoÅ›ci, razno przedzieraÅ‚em siÄ™ przez trzciny i zaroÅ›la.W pewnej chwili trafiÅ‚em nogÄ… na coÅ› twardego, grunt tu byÅ‚ zupeÅ‚nie odmienny oddotychczasowego.SchyliÅ‚em siÄ™ i pomacaÅ‚em ziemiÄ™ dÅ‚oniÄ….StaÅ‚em na Å›cieżce, na którejkoÅ„skie kopytu wyżłobiÅ‚y doÅ‚ki.Serce zabiÅ‚o mi z radoÅ›ci. Hurra! ZwyciÄ™stwo!PobiegÅ‚em po ciemku Å›cieżkÄ… wydeptanÄ… przez ludzi.Po tylu miesiÄ…cach znów znala-zÅ‚em siÄ™ na Å›ladach cywilizacji.Zcieżka ta wydaÅ‚a mi siÄ™ teraz czymÅ› tak piÄ™knym i wygo-dnym jak aleja w parku.Dróżka wiÅ‚a siÄ™ poczÄ…tkowo przez mÅ‚ody lasek, by wkrótce wydostać siÄ™ na odkrytÄ…przestrzeÅ„ pokrytÄ… warstwÄ… szarego popioÅ‚u i zwaÅ‚ami czarnych, opalonych pni.To byÅ‚a spa-lona roça czyli pole wypalone w wyrÄ…banym lesie pod kukurydzÄ™.Prawdopodobnie dymy ztego wyrÄ™bu ujrzaÅ‚em wtedy z wierzchoÅ‚ka palmy, a wiÄ™c mieszkali tu ludzie, koloniÅ›ci.ByÅ‚em uratowany. Pusta nocWÄ…skÄ… drożynkÄ…, biegnÄ…cÄ… wÅ›ród plantacji, których po ciemku nie mogÅ‚em rozeznać,dotarÅ‚em do ogrodzenia zamykajÄ…cego sad brzoskwiniowy i pomaraÅ„czowy oraz winnicÄ™,wÅ›ród której czerniaÅ‚ dach sporego budynku.MinÄ…wszy bramÄ™ z drÄ…gów i kÅ‚adkÄ™ z bierwion, przerzuconÄ… nad strugÄ… znalazÅ‚em siÄ™ wsadzie okalajÄ…cym domostwo.W trawie walaÅ‚o siÄ™ sporo dojrzaÅ‚ych brzoskwiÅ„ tak soczy-stych, że gdy nastÄ…piÅ‚em nogÄ… na jednÄ… z nich, rozmazaÅ‚a siÄ™ jak masÅ‚o.OczywiÅ›cie nie omie-szkaÅ‚em po drodze skosztować tych wspaniaÅ‚ych owoców, które po dÅ‚ugim poÅ›cie smakowaÅ‚ymi jak prawdziwe delicje.Po chwili znalazÅ‚em siÄ™ przed gankiem domku, którego okiennice idrzwi zamkniÄ™te byÅ‚y na gÅ‚ucho.Miejscowym zwyczajem zaklaskaÅ‚em w dÅ‚onie woÅ‚ajÄ…cgÅ‚oÅ›no: O de casa! *OdpowiedziaÅ‚a mi zupeÅ‚na cisza.PonowiÅ‚em jeszcze próbÄ™ wywoÅ‚ania kogoÅ› z domo-wników, niestety na próżno.Czyżby dom byÅ‚ niezamieszkany?GdzieÅ› w sÄ…siedztwie szczekaÅ‚y psy.TrochÄ™ mnie to dziwne milczenie denerwowaÅ‚o,gdyż nie wiedziaÅ‚em jak dalej postÄ…pić.Dobijać siÄ™ nocÄ… do obcego domu byÅ‚o bardzoniebezpiecznie i groziÅ‚o nieobliczalnymi nastÄ™pstwami.ZdarzaÅ‚o siÄ™, że podróżni nocowali nadworze, jeÅ›li nikt na ich woÅ‚ania siÄ™ nie odezwaÅ‚, lecz nie odważyli siÄ™ nocÄ… dobijać dozamkniÄ™tego domu.PostanowiÅ‚em jednak zaryzykować i obejrzeć domostwo naokoÅ‚o.Frontowa strona, ozdobiona gankiem, pogrążona byÅ‚a w ciszy i ciemnoÅ›ci, natomiastznajdujÄ…ca siÄ™ od tyÅ‚u dÅ‚uga, kryta weranda przepuszczaÅ‚a szparami w Å›cianie blask Å›wiatÅ‚a.PodszedÅ‚em ostrożnie pod Å›cianÄ™ i przyÅ‚ożywszy oko do szczeliny w deskach zajrzaÅ‚em doÅ›rodka.WnÄ™trze werandy byÅ‚o mroczne, natomiast w pobliżu drzwi na ziemi tliÅ‚ siÄ™ dogasajÄ…cmaÅ‚y ogieniek, przy którym odwrócona do mnie plecami siedziaÅ‚a jakaÅ› starsza kobieta wchustce na gÅ‚owie.WyglÄ…daÅ‚a na osobÄ™ czuwajÄ…cÄ…, która siedzÄ…c czas dÅ‚uższy zdrzemnęła siÄ™.Widok ten napeÅ‚niÅ‚ mnie otuchÄ… i obudziÅ‚ nadziejÄ™ jakiegoÅ› ludzkiego noclegu.PostanowiÅ‚emzapukać.Z poczÄ…tku nieÅ›miaÅ‚o, pózniej nieco mocniej, wreszcie gwaÅ‚townie uderzyÅ‚em paro-krotnie pięściÄ… w drzwi, które gÅ‚ucho zadudniÅ‚y.UsÅ‚yszaÅ‚em sapanie, potem westchnienie i* Jest tam kto! (p). ciężkie czÅ‚apiÄ…ce kroki.Niewidzialna rÄ™ka przekrÄ™ciÅ‚a zakrÄ™tkÄ™ i drzwi uchyliÅ‚y siÄ™.W Å›wietle księżyca ukazaÅ‚a siÄ™ okrÄ…gÅ‚a, nalana twarz starej kobiety, przedziwnie blada,w której para czarnych, zdziwionych oczu obserwowaÅ‚a mnie uważnie.Po chwili na twarzystaruszki odbiÅ‚ siÄ™ przestrach, otworzyÅ‚a dwukrotnie usta, nim wreszcie wydobyÅ‚ siÄ™ z nichgÅ‚os i o dziwo, gÅ‚os ten zapytaÅ‚ mnie po polsku z najczystszym mazurskim akcentem: Loboga, a cozeÅ› ty za jeden, Bugier, cy co?Radość moja nie miaÅ‚a granic.ChciaÅ‚em babinkÄ™ uÅ›ciskać, a przynajmniej pocaÅ‚ować wrÄ™kÄ™, lecz powstrzymaÅ‚ mnie jej przerażony wzrok i możliwość zamkniÄ™cia mi drzwi przednosem.MusiaÅ‚em wyglÄ…dać strasznie w Å›wietle księżyca, półnagi z szopÄ… skoÅ‚tunionych wÅ‚o-sów na gÅ‚owie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •