[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Viv kołysała dziecko, Isobel okręcała na ręce bransoletę.- Claire chyba się domyśliła, co Glossop nam powie.Mówiła przez telefon coś o krachu na Wall Street - powiedziałaViv.-Muszę zadzwonić do mojej blizniaczki.- Julie poszła do telefonu w holu, zostawiając drzwi otwarte.Obie siostrysłuchały.- Claire? - zaczęła Julie.- To ja.Pan Glossop właśnie wyszedł.Ani jeden cholerny pens nam nie został.Co ty na to?!Cisza.Najwidoczniej Claire opłakuje tragedię.Siostry czekały.- Co? - zapytała Julie zupełnie innym tonem. Znowu cisza.Czyli znów mówi Claire.- Tak - powiedziała Julie.I powtórzyła potem jeszcze kilka razy: - Tak.tak.- i raz: - Przypuszczam, że tak.- Poczym: -Dobrze.Pa.- I położyła słuchawkę.Wróciła do czekających sióstr.- Bardzo się zdenerwowała? - zapytała Isobel.- Claire dba o pieniądze.Julie nie wróciła na poręcz kanapy.Usiadła na krześle zakładając nogę na nogę.Zapaliła papierosa.- Ani grosz jej nie przepadł.Rozbrzmiał duet niedowierzania.Gdy ucichł, Julie potwierdziła:-Ależ to fakt.Miałaby stracić? Miałaby nie wziąć swojego przydziału z pieniędzy mamy i nie poradzić się kogośinnego? Widocznie Glossop jej się nie spodobał, tylko dlaczego nam nie mówiła? Inwestowała w ziemię w Sussex.Część tego przynosi jej  parę sporych rent", jak to ujęła.Czuje się doskonale.Spokojna.I ma inne lokaty, z którychjest, jak mówi, bardzo zadowolona.Może śmiać się z nas.I z biednego Stuart?.Dlaczego jemu nie mówiła?-Może nie wiedziała, że wpakował pieniądze w akcje amerykańskie - powiedziała Viv.- Oczywiście! On by jej się nie zwierzył.Draństwo! - skomentowała krótko Julie.Milczały długo.Prawie wcale się nie przejęły dwulicowością i szczęściem siostry.Siedziały w towarzystwie ponurejnieznajomej, zwanej Biedą.- Będziemy musiały pożyczać od niej - stwierdziła nagle Julie.- Nie, nie możemy - zaprotestowały Viv i Isobel chórem.Julie ostentacyjnie wzruszyła ramionami.Zamierzała jakośwydusić pieniądze od blizniaczki.Wreszcie Viv nalała whisky, po czym Julie zatelefonowała do swego najnowszego adoratora.Viv i Isobel usłyszały, jak ona znów będąc sobą wykrzykuje: -Peter, straszna wiadomość! Muszę dziś zalać sięodrobinkę.Będziesz mi towarzyszył? Wróciła z rozjaśnioną twarzą, rada z dramatycznej sytuacji.Uściskała jedną i drugą siostrę jednakowo serdecznie,wygłosiła parę uwag bez sensu:- To się dobrze skończy.Gorsze to dla Amerykanów, no nie? - i wyszła pogwizdując modną piosenkę  Nadeszłyznów szczęśliwe dni".Gdy już jej nie było, osobowości równie silnej co nierealnej, Viv i Isobel zaczęły rozmawiać.Viv przyniosłaksiążeczkę bankową.Dokonały z grubsza obliczeń.-Musimy sprzedać mieszkanie - powiedziała Viv.- Och, Beile, co będzie z moim maleństwem?Isobel poczuła się stara.Planowały żałośnie.Kogoś postronnego zdumiałaby zmiana, jaka zaszła po wizycieGlossopa: teraz Isobel była opiekunką.W nocy często się budziła, rano poszła jak zwykle do college'u.Już zapłaciła czesne za ten semestr, chciała za tepieniądze wyciągnąć wszystko, co tylko się da.Pracowała pilnie, prawie nie rozmawiała z koleżankami i kolegamirozgadanymi, gdy tylko profesor wyszedł z sali.Wciąż zerkała na zegarek, pragnąc, żeby ten czas przeleciał, żebyjuż mogła spotkać się z Larrym.Było zimno, ponuro pod ciężkim szarym niebem, gdy Isobel szła do dobrze znanej  ABC" na rogu King's Road zwystawami pełnymi bochenków chleba dużych i małych i rzędów ciastek owocowych i pączków.Doznawała uczucia podobnego do radości - wiedziała, że Larry tam czeka.To była jej pierwsza pogodna myśl,odkąd Glossop wyszedł z  Roper Court" poprzedniego dnia, zostawiając za sobą ruiny.I Larry czekał, jadł podwieczorkową grzankę.Wstał na widok Isobel.- Przepraszam, że już zacząłem.Piszę dziś referat od samego rana i wiem, że mi zle idzie.Nie odważyłem sięprzerwać, żeby zjeść obiad.Przyciągnął dla niej krzesło.Usiadł dopiero, gdy ona usiadła, i powiedział do kelnerki: - Prosimy to samo, co zwykle.Isobel w trzech zdaniach streściła katastrofę.Przeraził się.-Dziewczyno moja droga.Tak mi przykro.Tak przykro.Cóż ja ci mogę powiedzieć? ,- Nic.Tylko bądz miły.- Isobel.Nakrył dłonią jej dłoń.Lubiła jego dotknięcia.-Viv, Julie i ja jesteśmy jak ci biedacy w Nowym Jorku.Oni tamwyskakują z drapaczy chmur.- Jeżeli ty wyskoczysz, będę stał na chodniku i cię złapię.Uśmiechnęła się słabo.- Chcę ciebie o coś zapytać.-Proszę.-Potrzebujemy pracy.Julie może będzie mogła być znowu modelką, ale Viv nie może pracować, bo ma Kita.Jamuszę.-Spojrzała na niego.- Larry, ale jak?To właśnie on potrafi odpowiedzieć na to pytanie.Pracuje w kinie  Essoldo", żeby się utrzymać, przesyłać trochęzarobionych pieniędzy matce, umożliwić sobie zdanie tych egzaminów, na których tak bardzo mu zależy.Zaznałbiedy i dzięki temu był mądry.Isobel w jej krótkim życiu nigdy niczego nie brakowało.W  Kniei", gdzie dorastała, matka nie miała szerokiegogestu, ale było proste, pożywne jedzenie, ciepłe sukienki na zimę i kretonowe na lato.Mrożona lemoniada wdzbankach z rżniętego szkła, gdy one grały w tenisa.Wazy pełne domowej zupy, gdy wracały do domu ze spaceróww mrozne poranki.Więc Isobel sobie wyobrażała, że  być w potrzebie" zdarza się tylko  ubogim", którym dawała groszaki, ilekroć ichzobaczyła siedzących na chodniku czy sprzedających zapałki na rogach ulic.Dopóki nie ukończyła osiemnastu lat, żyła wygodnie pod kloszem, córka rodziny bez żadnych finansowychkłopotów.Potem bogactwo matki spadło rozmigotaną kaskadą pokrywając córki złotym pyłem.To, wobec czegotrzy z nich stanęły teraz, było czymś nie znanym, nowym. Ona teraz należy do naszych czasów, pomyślał Larry [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •