[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektóre zmyliły melodię, wróciły doniej, i znów ją zmyliły; nuta po nucie słodka muzyka przechodziła w kako-fonię.Wszystkie z wyrazną ulgą przerwały grę na dzwięk innej melodii - nagłos muezina wzywającego do wieczornej modlitwy.Szemselnehara i książę, niczym zbudzeni ze snu, rozejrzeli się wokółsiebie.Powoli podszedłem do nich.- Pani, czas płynie - powiedziałem.- Kiedy już odejdziesz, książę i janiezwłocznie opuścimy pałac.Spiesz się.Popatrzyła na mnie oszołomiona, zupełnie jakby nie wiedziała, gdzie sięznajduje.- Jeszcze chwilę, panie.TLR W najśmielszych snach nie wyobraziłbym sobie takiego pocałunku.Za-pewne stanowił on wyrok śmierci na księcia.- Szemselneharo, zbliża się pora gaszenia ogni.Musimy natychmiast iść.Zatrzepotała rzęsami i spuściła głowę.- Naturalnie, masz rację, Abu al-Hasanie.Wybacz mi! Wybacz, proszę!Sama nie wiem, co robię.Rozejrzała się i nagle uświadomiła sobie, gdzie jest.Ujrzała wielki pałacnależący do kalifa, ujrzała górującą nad głową kopułę, ujrzała ściany, ogródza oknem i bramę na jego końcu.Zobaczyła otaczające ją kołem niewolnice,które, podobnie jak ona, stanowiły własność kalifa.- Mona.- zaczęła, ale wątek przerwała jej inna niewolnica, która gwał-townie wtargnęła do komnaty.- Pani, nadchodzi Mesrour z dwoma eunuchami.Szemselnehara zerwała się na równe nogi.Przez krótką chwilę sprawiałażałosne wrażenie, była oszołomiona i zdezorientowana.Szybko jednak odzy-skała panowanie nad sobą, a kiedy odezwała się, głos miała już całkowiciespokojny i zdecydowany.- Spotkam go na zewnątrz.Spuść w oknach zasłony, a służbie w ogrodziepowiedz, by była gotowa.Mona, zaprowadz księcia i Abu al-Hasana na piętroi zamknij ich na klucz w mojej przebieralni.Klucz im pozostaw i dopilnuj, byłódz była gotowa.- Odwróciła się w moją stronę.- Lepiej będzie, jak zosta-niecie w pałacu do chwili, aż kalif wróci do siebie lub zapadnie w sen.Jemuzawsze towarzyszy dziesięciu niewolników z pochodniami, a wtedy łatwoodkryto by waszą obecność.Odwróciła się do księcia i ujęła go za dłonie.Przygarnął ją do siebie iprzez jeden, straszliwy moment myślałem, że znów zaczną się całować, aleoni tylko przez chwilę coś do siebie gorączkowo szeptali.Następnie Szem-TLR selnehara odwróciła się i nie oglądając za siebie, opuściła salę.Mona skinęłana nas i posłusznie ruszyliśmy za nią.Opuściliśmy olbrzymią komnatę, wspięliśmy się po wyłożonych kobier-cem schodach, przemknęliśmy długim korytarzem o ścianach obwieszonychjedwabnymi gobelinami i przekroczyliśmy próg niewielkich drewnianychdrzwi, ukrytych pod jednym z dywanów.Mona wręczyła księciu klucz, opu-ściła pomieszczenie i zamknęła za sobą drzwi.Książę przekręcił klucz wzamku.Usiadłem, zamknąłem oczy i próbowałem uspokoić oddech.Próczbólu w krzyżu i stawach, co wynikało raczej z wytężających prac alchemicz-nych niż wieku, cieszyłem się doskonałym zdrowiem.Ale nie byłem przy-zwyczajony do tak szybkiego biegu, jaki właśnie za sobą miałem.Przez dłuż-szą chwilę panował błogi spokój i cisza.- Abu al-Hasanie - zmącił ciszę szept księcia.- Czy byłeś kiedyś zako-chany?Nie otwierając oczu, potrząsnąłem głową.- Nigdy.Kiedy książę milczał, rozchyliłem powieki.Zwidrował mnie wzrokiem,lecz na jego twarzy malował się cień uśmiechu.Jak mógł w takiej chwili i wtakich okolicznościach uśmiechać się?- Wybacz, panie - powiedział cicho.- Ale nie wierzę ci.Popatrzyłem na niego, a jego uśmiech jeszcze się pogłębił; uśmiech miałłagodny, osobliwie mądry, jakby to książę był starym człowiekiem, któryopiekuje się mną, młodzieńcem.- Abu al-Hasanie, wiem, że to nie pora na rozmowy o miłości, wiem, żemamy na głowie ważniejsze sprawy, ale też musisz przyznać, iż w tej chwilinie mamy najmniejszego wpływu na nasz los.Możemy zatem porozmawiać,jeśli tylko tego zapragniemy.TLR Spoglądał na mnie badawczo dłuższą chwilę, po czym wstał i zacząłprzechadzać się po pomieszczeniu, wymachując beztrosko ramionami jakkilkunastoletni, zadowolony z siebie chłopiec.Miłość - pomyślałem.- Miłośći szaleństwo.A na dodatek ja.Po plecach przeszły mi ciarki.Próbowałemrozmyślać o mojej żonie i czasach młodości, lecz nie chciały napłynąć żadnewspomnienia.Gapiłem się na księcia, który krążył po pokoju; o czymś roz-myślał, uśmiechał się pod nosem, marszczył brwi.Potrząsnąłem głową i za-cząłem bacznie rozglądać się po izbie.Zciany i sufit pokrywała gruba, pikowana, stanowczo zbyt różowa je-dwabna materia.Lampa, choć wykonana raczej z mosiądzu niż ze złota, sta-nowiła arcydzieło sztuki, ale już dekoracyjne obicia ścienne całkowicie dosiebie nie pasowały; wycyzelowana, subtelna kaligrafia sąsiadowała z dzie-cięcymi wręcz gryzmołami.Dotknąłem jednego z tych prymitywnych wzo-rów - stokrotki na zielonym tle.Pod opuszkami palców wyczułem wełnę, a ito najpodlejszego gatunku.Porozwieszane lustra były proste i w bardzo do-brym gatunku, lecz jedno sprawiało wrażenie, jakby jubiler, który robił doniego złotą ramę, otrzymał polecenie, by wprawić w nią tyle drogocennychbrylantów, szmaragdów i rubinów, ile tylko zdoła.Jeden z kufrów był prze-sadnie szamerowany złotym kruszcem i kosztownościami, podczas gdy w in-nym, stojącym obok, czyjaś toporna ręka niechlujnie ponaklejała na wiekozwyczajne muszelki.Wstałem i dotknąłem tej skrzyni.Muszelki ponaklejanona zaśniedziałą miedz, powyginaną i pełną rys.Nad skrzynią wisiał kawałekmarnego pergaminu oprawionego w przepięknej roboty złotą ramkę.Dziecię-ca ręka wypisała na tym skrawku słowo  Marida" - imię mojej matki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • centka.pev.pl
  •